wtorek, 31 sierpnia 2010

A mnie jest szkoda lata...

No wiem, że lato nie kończy się wraz z wakacjami, ale wrzesień, mimo, że w większości do astronomicznego lata należy, to przecież bardziej już jest jesienny niż letni. Dni króciutkie, wieczory chłodne, poranki bardziej niż rześkie. Dla mnie, dojeżdżającej do pracy rowerem, wrzesień oznacza, że czas wyjąć z pawlacza rękawiczki, szaliki i nauszniki.

I tak mi przykro i smutno, dokładnie jak w piosence Jerzego Połomskiego:

A mnie jest szkoda lata
I letnich, złotych wspomnień,
Niech mówią: głupi o mnie,
A mnie jest żal ...
Za oknem szaro, smutno,
A jeszcze przed miesiącem
Wesoło, zieleń, słońce ...
Naprawdę żal.
To tak jak gdyby ktoś najdroższy nagle odszedł
I zabrał radość, uśmiech, a zostawił łzy.
Dlatego żal mi lata I ludzi, żal i nieba,
Po którym płyną smutne Jesienne mgły.

Kolejne lato staje się przeszłością. Było upalne, słoneczne i słodkie. Będę tęsknić.


I... oby do wiosny!
 

niedziela, 1 sierpnia 2010

Inspiracje z dzieciństwa

Fabularyzowaną biografię Roalda Amundsena pt. "Człowiek, o którego upomniało się morze" autorstwa Aliny i Czesława Centkiewiczów po raz pierwszy przeczytałam, gdy miałam jakieś trzynaście, czternaście lat. Były wakacje, a ja pojechałam na kilka dni do jedej z moich ulubionych cioć, do Łodzi. Moja kuzyka pojechała na kolonię, a ja pozbawiona towarzystwa rówieśniczki, trochę się nudziłam. Oczywiście ciocia starała się, jak mogła, by mi uprzyjemnić pobyt, ale gdy była w pracy, ja kompletnie nie wiedziałam co ze sobą zrobić. Któregoś razu, przeglądając zawartość biblioteczki swojej kuzynki, natknęłam się na książkę, która wydała mi się interesująca. Tego właśnie upalnego, letniego dnia, znudzona zaczęłam czytać historię o słynnym norweskim polarniku, zdobywcy bieguna południowego.

Książka ta zrobiła na mnie ogromne wrażenie. Pochłonęłam ją bodaj w dwa, góra trzy, dni. Jej bohater stał się dla mnie na długi czas źródłem inspiracji i wielkim, niedoścignionym wzorem. Podziwiałam go za umiejętność konsekwentnego dążenia do celu, za silną wolę, za pasję. Za tą pasję chyba najbardziej. Zazdrościłam mu jej. Ja sama nie miałam żadnej. Nie wiedziałam kim chcę być w przyszłości. Niedługo miałam wybrać szkołę średnią i nie miałam żadnego pomysłu. Miałam jednak świadomość, że jestem na tyle młoda, że jeszcze wszystko się może zdarzyć. "Mogę być kim tylko zechcę. Jeśli tylko będę ćwiczyć siłę swojego charakteru, jeśli będę, tak jak Amundsen, niezłomna, cierpliwa i wytrwała, jeśli tak jak on bez reszty zaangażuję się w realizację wyznaczonych sobie celów, osiągnę wszystko, czego tylko będę chciała" - tak sobie myślałam.

Niestety, mój młodzieńczy zapał do niczego mi się nie przydał. Nie pochłonęła mnie żadna wielka pasja. Nie odkryłam w sobie jakichś szczególnych zainteresowań, którym miałabym ochotę poświęcić się bez reszty. Żyję sobie zwyczajnie. Nie mam jednak powodów do narzekań, bo choć zwyczajne, to moje życie jest przecież szczęśliwe i wygodne, ale czasem, gdy czytam lub oglądam jakąś niezwykłą biografię, to tak troszkę zazdroszczę tym wyjątkowym ludziom. Zazdroszczę im tej wielkiej pasji. Zastanawiam się, jak to jest czuć w sobie ten wielki ogień jakiejś Idei, podporządkować jej życie i doświadczyć satysfakcji spełnienia. Zastanawiam się jak wielki to ogień, że po zakończeniu jakiegoś projektu, od razu rodzą się nowe pomysły, nowe pytania i nowe wyzwania.

Tak, Centkiewiczów historia o Amundsenie zrobiła na mnie kolosalne wrażenie. Do tego stopnia, że jakiś czas temu, przeglądając zasoby pewnego internetowego antykwariatu, znalazłam ją i kupiłam. A wczoraj przeczytałam po raz drugi.

Czasami jest tak, że książka, która dawno temu zrobiła wielkie wrażenie, przeczytana po latach powtórnie, okazuje się niczym nadzwyczajnym. To normalne, bo przecież człowiek się zmienia, dorasta, starzeje się, kształtują go różne doświadczenia. To, co było dobre dla czternastolatka, nie musi być takie dla czterdziestolatka. Jednak dla mnie, biografia Amundsena po tych wszystkich latach, które upłynęły od pierwszego czytania, nie straciła nic ze swojej niezwykłości. Tak jak za pierwszym razem, tak i teraz, podziwiam tego wyjątkowego człowieka za siłę charakteru, za hart ducha, wytrwałość i mądrość. No i oczywiście za pasję.

W książce jest taki moment: po powrocie z kolejnej wyprawy polarnej, udzielający wywiadu Amundsen przyznaje, że już planuje następną. Dziennikarz pyta:

- "... po co to wszystko panu? Osiągnął pan sławę, ma pan życie wypełnione po brzegi, marzenia wprowadził pan w czyn, po co raz jeszcze ryzykować?

- Po co? (...) Żeby wypełnić puste plamy na mapie, żeby napaść oczy widokiem białych przestrzeni, których nie tknęła ludzka stopa (...) Zwycięstwo odkrycia napełnia uczuciem szczęścia. Nie może go pojąć ktoś, kto nigdy nie dostrzegł (...) poprzez wirujące śmigła samolotu zarysów nieznanej ziemi, ziemi czystej, nie skalanej zdradą, podłością. Ona przyciąga jak magnes, przywołuje. Nie, drogi panie, nie warto nastawiać ucha, nie każdy wołanie to usłyszy."

Ja, niestety, nie usłyszałam. Ani wtedy, gdy biografię Amundsena czytałam po raz pierwszy, ani teraz. Ani nigdy. Szkoda.