Tytułową książkę Beaty Kępińskiej pożyczyła mi przyjaciółka, bardzo ciekawa mojej opinii, bo na niej lektura zrobiła duże wrażenie.
O czym jest ta fascynująca powieść – czy o ludzkiej bezwzględności,
uwikłaniu, samotności czy też o zaradności i umiejętności
przystosowania?
Martę poznajemy, kiedy leży na stole operacyjnym.
Niegdyś była bardzo atrakcyjną kobietą, przywiązaną do swoich atrybutów
kobiecości, którymi, mówiąc w sposób przenośny, torowała sobie drogę w
życiu. Operacja budzi potrzebę wspomnień i refleksji. Od tego momentu
akcja powieści biegnie dwutorowo – bohaterka przywołuje obrazy
najistotniejszych momentów ze swojego burzliwego życia przypadającego na
szare lata PRL-u oraz na walkę z chorobą i stawianymi jej przez los
nowymi wyzwaniami.
Tytułową ZARADNĄ Marta stała się głównie pod
wpływem matki. To za jej sprawą zostaje uwikłana w konszachty z SB.
Prowadzenie podwójnego życia doprowadza jednak do pasma nieszczęść. Za
namiastkę dobrobytu trzeba drogo zapłacić.
Czy na jej los wpłynie
poznana w szpitalu skromna kobieta? Co sprawi, że Marta odkryje w sobie
pokłady dobra, o którego istnieniu dawno zapomniała? Wkrótce okaże się, że życie daje jej szansę. A może Bóg?
Moje wrażenia po kilku pierwszych stronach nie były najlepsze. Z miejsca zraziłam się do głównej bohaterki za podejście do własnego ciała i język jakim się o nim wyraża. Szczególnie irytowały mnie fragmenty, gdy mowa była o atrybutach kobiecości. Ale może po prostu nie potrafię tego zrozumieć, bo ja tych... hmm... atrybutów nigdy nie posiadałam w takim rozmiarze, by robiły jakieś wrażenie więc nie wiem jak się można czuć i o nich myśleć, gdy się je ma i widzi ich działanie na męskie otoczenie... Jednak z każdą kolejną stroną, z coraz większym zainteresowaniem wciągałam się w opowieść. Główna bohaterka, zamiast kolejnej banalnej i pustej postaci z tak zwanego nurtu literatury kobiecej, okazała się osobą skomplikowaną, nieszablonową i wymykającą się jednoznacznym ocenom. W pewien sposób przypomina mi moją Mamę (racjonalność, niezależność, brak złudzeń, swoista twardość i chropowatość w obejściu), choć pod innymi względami jest od niej zupełnie różna i chyba to też sprawiło, że książkę odebrałam bardziej osobiście, niż mogłabym przypuszczać.
Beacie Kępińskiej udało się stworzyć bardzo wiarygodną historię z doskonale wykreowanymi postaciami, które muszą radzić sobie z trudami PRL-owskiej rzeczywistości - niedoborem wszelkich dóbr, przewodnią rolą PZPR i agenturalnymi mackami, które wnikały we wszystkie zakamarki życia. Może dziś, z perspektywy czasu, łatwo jest ferować wyroki i poddawać bezwzględnej krytyce ludzi, którzy wówczas, z różnych powodów, uwikłali się w system, ale wtedy... Nawet w chorym systemie trzeba było jakoś żyć. I nie zawsze to "jakoś" było wystarczające. Niektórzy chcieli lepiej... Zresztą, to jest przecież niezależne od systemu. Są ludzie i ludzie. Wszędzie znajdą się jednostki pozbawione skrupułów i sumienia. Egoiści, którzy dla własnej doraźnej korzyści, bez oglądania się na koszty, gotowi są na wszelkie świństwa. Ale na szczęście idealistów też nie brakuje. Choć ci ostatni w świecie "Zaradnej" nie mają lekko. Są albo zbyt słabi by się przeciwstawić i popadają w choroby psychiczne, albo ulegają presji, a potem, nie mogąc poradzić sobie z wyrzutami sumienia, szukają ucieczki w alkoholu, a w końcu w samobójstwie...
Książka Beaty Kępińskiej pokazała zaradność w zupełnie nowym dla mnie znaczeniu i chyba już nigdy nie użyję tego słowa jako komplementu. Teraz czuję w nim jakąś taką lepkość i zawoalowane podejrzenie nieuczciwości. Nabrałam też wątpliwości wobec źródeł sukcesu innych ludzi... I teraz nie wiem już co myśleć o rodzicach moich szkolnych znajomych, którym w tamtych czasach dobrze się powodziło (i jakże dumna jestem ze swoich, którzy byli tacy niezaradni, choć wówczas tak bardzo mi to doskwierało)... A co myśleć o współczesnych ludziach sukcesu? Czy rzeczywiście osiągnięcie bogactwa, albo choćby zwykłego dobrobytu musi iść w parze z nieuczciwością? Książkowa zaradna nie ma co do tego żadnych wątpliwości - nie da się zdobyć powodzenia czystymi metodami. A jak sobie radzić z wątpliwościami? Zaradna ma na to sposób: wszelkie nieetyczne posunięcia na swojej drodze do celu traktować jak niewdzięczną pracę, jak noszenie węgla - trzeba się namęczyć i ubrudzić, żeby potem było miło i ciepło... Niby logiczne, ale czy aby cena za tę wygodę nie jest zbyt wygórowana? Czy to, co się w zamian otrzymuje jest warte poniesionych kosztów? Osobistych, moralnych? Takie refleksje nachodzą naszą bohaterkę dopiero w wieku dojrzałym, w chorobie, samotności i pozbawioną swoich najcenniejszych atrybutów. Ale czy rzeczywiście to one były w jej życiu najcenniejsze? I czy po tak niewygodnej przeszłości można jeszcze liczyć na szczęśliwą przyszłość? Co determinuje nasze postępowanie: "wewnętrzny" charakter, którego nie da się zmienić, czy "zewnętrzne" okoliczności i wychowanie, które możemy odrzucić kiedy chcemy i stać się kimś zupełnie innym? Czy możliwe jest odkupienie? A może nasza przeszłość i konsekwencje podejmowanych kiedyś decyzji tak czy inaczej w końcu nas dopadną?
Autorka w zakończeniu nie daje odpowiedzi na te pytania, czym pozostawia lekkie uczucie niedosytu, ale rozumiem jej decyzję. Sama nie wiem jak powinna kończyć się ta historia, żeby było jednocześnie wiarygodnie i bez nadmiernego sentymentalizmu (którego autorce i tak nie udało się uniknąć, ale przymykam na to oko), a z drugiej strony bez dramatycznego fatalizmu... Pozostawienie zakończenia otwartym jest bardzo salomonowym posunięciem, bo zostawia miejsce na nadzieję, że mimo wszystko będzie dobrze (choć głos rozsądku zdecydowanie temu przeczy...).
Polecam!