poniedziałek, 6 grudnia 2021

Perwersyjna kamizelka

Gdy tylko wyraziłam opinię, że lubię wszystkie kolory, bo wszystko zależy od odcienia i że brązy też są piękne, szczególnie te w zimnym odcieniu gorzkiej czekolady, nie musiałam długo czekać na przesyłkę od Lenarda (HaHaHats), a w niej oczywiście zimnobrązowa przędza - 2 motki po 100 g. Perwersja polega na tym, że to jedna z najbardziej żrących wełen jakie miałam w rękach, a wiecie, że potrafią mi dogryźć nawet te najdelikatniejsze... Ale przecież, jako rasowa dziewiarka, żadnym motkiem nie pogardzę, zwłaszcza darowanym;-). Przyjemność z koloru zwyciężyła nad nieprzyjemnością sensoryczną. Od początku wiedziałam, że będzie z tego kamizelka:-)







Dziergałam w dwóch częściach, od dołu do góry, na oko, ale ostrożnie, żeby mi nie brakło, ale też, żeby nie zostało zbyt wiele. I udało się za pierwszym razem - kamizelka jest idealna:-). Gryzie! Ale na tej koszuli daję radę. Naprawdę ją lubię:-)


niedziela, 21 listopada 2021

Trzeba się będzie pożegnać

... z grubymi dzianinami. Przestało mi być zimno. To pewnie skutek antydepresyjnej farmakologii (taką mam przynajmniej nadzieję), ale przybyło mi kilka kilogramów i teraz jest mi raczej gorąco niż chłodno, a większość moich dzianin to grubaśne swetry i sukienki, które na dodatek gryzą, więc muszę mieć coś pod spodem, a to sprawia, że w sumie czuję się jak w piecu. Dlatego ta sukienka jest ostatnia w tej gęstości. 








 

Nie wiem, jak i gdzie będę ją nosić... może tylko na spacery do lasu... ale ma tę zaletę, że wysprzątała mi wszystkie resztki czarnych włóczek. Jest tu Zorza odzyskana z mężowskiego swetra (tu o nim wspominałam KLIK), jest Gucio, jest Roxi, jakaś resztka fantazyjnej na karczku... i sama już nawet nie wiem co jeszcze. Zrobiłam w identyczny sposób jak Burgundowe Zapomnienie, tylko nieco inaczej wykończyłam rękawy.

środa, 3 listopada 2021

Worek z bukli

W ramach czyszczenia półek z zapasów wydziergałam sobie workowatą sukienkę. Znalazła się w niej wrzosowa włóczka boucle o niewiadomej nazwie i składzie oraz równie tajemnicza czarna przędza-staroć. W zamyśle sukienka miała być ciekawsza - planowałam sobie kieszenie i ściągnięty dół... Ostatecznie jest najprościej i bez udziwnień. Udziwnioną zrobię innym razem;-)








 

Włóczka boucle jest z samej swej natury miękka i mięsista, a ja podwoiłam ten efekt wzorem - przerabiałam ściągaczem 1o. prawe/1 o. ścieg francuski, dzięki temu w tej sukience czuję się jak w grubym, ale miękkim kocyku:-)

czwartek, 28 października 2021

Różowa oliwka

Sweterek zrobiłam sobie sama (Harvest cardigan), torebkę i buty pożyczyłam od Dominiki, cała reszta zaś pochodzi z charytatywnych aukcji Kociego Ministerstwa Kastracji, które zasilają zrzutkę na ten niesamowicie ważny cel. Oczywiście, by wspomóc walkę o lepszy los kotów nie trzeba nic kupować, można po prostu samem zasilić zrzutkę: Kastracje Kociego Ministerstwa Kastracji 2021, do czego bardzo gorąco zachęcam. I, jeśli macie koty, koniecznie dopilnujcie, by nie musiały się rozmnażać, by nie zasilały ogromnego morza bezdomnych i bezpańskich, porzuconych, wyrzuconych, nieszczęsnych kocich sierot. 








 

Włóczka Alabama (Katia) - 50% bawełna, 50% akryl - 50gr/105m - zużyłam 6 motków

Druty, oczywiście nie pamiętam (5,5mm?). Bo wydziergałam ten sweter w maju. Czy uwierzycie, że pierwszy raz założyłam go dopiero do tej sesji, jesienią? Wcześniej nawet go nie zmierzyłam, żeby sprawdzić, czy dobrze leży. Zła byłam na tę włóczkę, że ma taki głupi kolor. Miał być beż, tymczasem w rzeczywistości to oliwka przecież. I uznałam, że nie mam go do czego założyć. Do czasu, gdy nie zobaczyłam tych rzeczy na grupie Januszowych walk z bezdomnością:-). Nawet okulary mam stamtąd, o!

poniedziałek, 27 września 2021

Wrzosem zakwitł las

I już zdążył przekwitnąć, tyle mi zeszło z obrabianiem tych zdjęć;-). Spódnicę pokazywałam już rok temu (KLIK); wtedy nie zdążyłam załapać się na wrzosy, ale w tym roku nadrobiłam tamto spóźnienie. Szydełkowe wdzianko (wcale nie do kompletu, ale akurat dobrze się zgrało - mąż był przekonany, że to sukienka:D) zrobiłam jeszcze wiosną i od tamtej pory intensywnie użytkowałam - bardzo mi spasował ten fason praktycznie do wszystkiego.








 

Włóczka to Flowers YarnArt (55% bawełna, 45% akryl) 250g/1000 m - zużyłam całą jedną sztukę. Szydełko 3 lub 3,5 mm... Zawsze wydaje mi się, że to takie oczywiste, że przecież będę pamiętać... I nigdy nie pamiętam.

poniedziałek, 13 września 2021

Co było, gdy mnie tu nie było

Po nieprzyjemnej wiośnie nastało równie nieprzyjemne lato. Owszem, było parę pięknych dni i ciepłych wieczorów, ale tak jakoś złośliwie się składało, że zwykle wypadały one w ciągu pracującego tygodnia i nie było kiedy się nimi nacieszyć. Wszelkie prace ogrodowe ciągnęły się niemożebnie, wciąż przerywane deszczem. A to nie był jedyny powód moich frustracji... Praca zawodowa, kontakty społeczne, wydarzenia w kraju, zdrowie oraz inne losowe gówniane przypadki, dzień w dzień zapewniały mi stan przykrego napięcia emocjonalnego. To nie jest coś, czym człowiek chce się dzielić. Musiałam się odizolować. I skorzystać wreszcie z profesjonalnej pomocy, bo doszłam do takiego punktu, że myślałam tylko o tym, żeby skołować karabin i strzelać. Albo do ludzi, albo do siebie.

Nie powiem, że już jest dobrze. Ale jest lepiej. Troszkę lepiej. Przynajmniej nie fantazjuję już o strzelaninach;-). Farmakologia plus skupienie na rzeczach do zrobienia, wykonywanych czynnościach, na małych krokach, zamykaniu krótkich etapów, trochę mnie uspokoiło. Pierwszy miesiąc był szczególnie kojący. Jakbym była nakryta jakimś niewidzialnym polem ochronnym. Nie dotykało mnie nic, co działo się na zewnątrz. Ani dobrego, ani przykrego. To był czas błogiej obojętności. Nieodczuwanie emocji było tak odprężające, że aż mi szkoda, że to nie na zawsze... Teraz leki mają mi pomóc reagować bardziej adekwatnie, więc znów czuję. Dlatego znów dni są różne. Najczęściej albo zwyczajne, albo gorsze. Ale się nie poddaję, nie odpuszczam leczenia. 


 

Robótkowo w tym czasie nie robiłam absolutnie nic. Wiosną zaczęłam dwie bluzki drutowo-szydełkowe i chyba już ich nie skończę w tym sezonie. Ale mam też dwa gotowe udziergi, których nawet do tej pory nie sfotografowałam; w tym wypadku jest szansa, że jeszcze nadrobię i pokażę:-). Decoupage - zero. Na uporczywe prośby Dominiki zrobiłam jej skrzynkę na wino, żeby mogła dać w prezencie ślubnym, ale poszłam po linii najmniejszego oporu - po prostu pomalowałam skrzynkę lakierobejcą i nakleiłam kilka motywów z surowego drewna. I nawet nie sfotografowałam...

Czytelniczo też bez rewelacji, zwłaszcza, że wybieram książki takie, jak się czuję, a więc trudne i przygnębiające. Poza tym i tak nie mam czasu na lekturę bo przecież podwórko... Dlatego moje czytelnictwo ogranicza się najczęściej do scrollowania FB i Instagrama - to teraz moje główne źródła kontaktów społecznych oraz informacji o wydarzeniach w Polsce i na świecie, opiniach i prognozach na przyszłość. Trzymam się z daleka od zawodowych polityków, medialnych gadających głów i maistreamowych wychowawców. Wolę niezależnych aktywistów_tki - są dla mnie bardziej przekonujący i jeśli już ktoś ma wpływać na moją opinię, to wybieram ich. A ponieważ aktywizm jest zaraźliwy, to wzięłam udział w zbiórce podpisów pod obywatelskim projektem ustawy "Legalna aborcja". W swoim mieście, na Rynku, w samym sercu konfederacko-pisowskiego siedliska. Nie było źle. Obawiałyśmy się agresji, co najmniej werbalnej, ale nie było żadnych incydentów. Wprost przeciwnie - to było bardzo budujące doświadczenie. Z każdym kolejnym podpisem, z każdym przyjaznym uśmiechem i słowem kolejnych osób, czułam się bardziej na miejscu i bardziej u siebie:-). Pamiętam, że podobnie czułam się po październikowym proteście, ale na co dzień o tym jednak zapominam. Na co dzień czuję się tu bardzo wyobcowana. Dlatego wdzięczna jestem wszystkim które i którzy się podpisali:-). 

 

Pożegnałam swój samochód. Miał 21 lat, a ze mną był od lat 13. Po ostatnim przeglądzie poczyniłam sporo nakładów, żeby mu przedłużyć życie. Po wszystkim jeszcze raz pojechałam do pana od przeglądu, by zerknął, czy wszystko jest ok. Wystawił kciuk do góry i powiedział z uśmiechem, że przedłużyłam żywotność auta o dobrych parę lat. Mimo wydanych pieniędzy cieszyłam się, bo poza wiekiem to było naprawdę dobre auto i nawet nie chciałam myśleć o przesiadce do czegoś innego. Dwa tygodnie później, podczas jazdy, strzelił pasek rozrządu. Z trasy zwiozła mnie laweta. Przy wszystkich samochodowych sprawach nikt nie pomyślał o wymianie paska rozrządu. JA nie pomyślałam! Auto poszło na złom. W doskonałym stanie ogólnym. Z roztrzaskanym sercem. Wciąż nie mogę go odżałować i wściekam się na własną bezmyślność.

Świętowaliśmy kolejne urodziny Florka. Czwarte. Ale leci! Była impreza ogrodowa. Na szczęście pogoda tego akurat dnia dopisała, bo inna opcja raczej nie wchodziłaby w grę - w mieszkaniu byśmy się nie zmieścili. Mieliśmy też innych gości z innych okazji. Przy każdej z nich otrzymywałam mnóstwo ciepłych słów, a czasem nawet zachwytów odnośnie aranżacji ogrodowej przestrzeni. W tych momentach czułam się naprawdę spełniona. Bo ten ogród, choć wciąż jeszcze niedokończony, to moje "dziecko". Oczywiście rodzina pomaga, sama nie dałabym rady z wieloma pracami, ale często jest tak, że muszę ciągnąć resztę swoim entuzjazmem, planem, jakąś mglistą wizją. A oni mają wątpliwości, są niechętni, bo PO CO???? Czy sama trawa by nie wystarczyła??? Do tego huśtawka, zjeżdżalnia, piaskownica, domek do zabawy dla Florka... Tylko kilka krzewów, bo po co aż tyle???

Sama nie wiem. Czasem, w gorszych chwilach, też się zastanawiam - po co to robię? I jeszcze innych, wbrew ich chęciom, w to wciągam, zajmuję wolny czas, zawracam głowę, namawiam, przekonuję. Rządzę. A przecież nie mam prawa, bo to wspólna przestrzeń, a ja organizuję ją według własnego widzimisię. I nie znajduję innej odpowiedzi, jak ta najprostsza - bo chcę. Bo chcę, żeby było ładnie, bo to mi sprawia przyjemność. Bo kiedy wieczorem siądę sobie na tarasie i patrzę na swoje dzieło, to czuję dumę i jestem szczęśliwa. Bo żaden film nigdy nie podobał mi się bardziej, jak ten oglądany w naszym ogrodowym kinie plenerowym. Bo żadne kwiaty i inna zieleń nie dawały mi tyle radości jak te, posadzone własną ręką. Znam je wszystkie, codziennie oglądam, cieszę się, gdy się przyjmują i rozrastają. Wiem o każdym nowym pąku, zachwycam świeżymi pędami i listkami. Przycinam, podlewam, plewię. Spacerowanie między roślinami w szkółkach, wybieranie i kupowanie sprawia mi tyle samo frajdy, co oglądanie, dotykanie i kupowanie włóczek:-). Praca w ogrodzie to moje nowe flow. Nawet, gdy jest trudno, ciężko, gdy aż pieką mięśnie, a pot zalewa oczy - to jest dokładnie to, co w danej chwili chcę robić.

Niestety, nie zrobiliśmy wiele w tym roku. Na pewno mniej jak w ubiegłym. Przede mną wciąż jest tworzenie warzywnika z podwyższonymi grządkami. Nie mam pomysłu na wjazd z ulicy pod wiatę. Niedokończona jest strefa owocowa (maliny, jeżyny, jagody, porzeczki, agrest), wciąż nie ma drzewek owocowych. Sporo zostanie na przyszły rok... Mniej więcej skończona jest tylko strefa rekreacyjno-wypoczynkowa i na teraz wygląda tak:

1. Miejsce na ognisko. Po deszczu palenisko zmienia się w oczko wodne, ale kto by się przejmował takimi szczegółami, przecież w deszczową pogodę i tak się ogniska nie pali, za to jak pięknie w wodzie odbijają się kolorowe lampki z girlandy solarnej;-)










2. Plac zabaw Florka. Wysypany jest drobniutkim żwirem i tu, przyznam, miałam chwilę wątpliwości. Po wysypaniu pierwszych kilku taczek z ponad 6 ton żwiru, gdy wszyscy, jak jeden mąż zgodnie stwierdzili, że to już moja totalna głupota, że kamyki będą wszędzie, poza tym żwir jest brudny, wszystko się od niego kurzy, a Florka buty po jednym dniu nadają się od razu tylko do prania... Dałam za wygraną. Ok, zbieramy to, cośmy wysypali, zwijamy agrowłókninę, a żwir... nie wiem, coś wymyślę. Na szczęście do tego nie doszło. Rodzina postanowiła jednak dać żwirowi szansę, szczególnie, że Florek był naprawdę zachwycony. A żwirowy kurz po paru deszczach całkiem się zmył. Teraz, gdy widzę jak Flo bawi się na swoim placu, jak kopie, przesypuje, układa trasy dla swoich samochodów, to wiem, że to był jednak dobry pomysł:-)







 

3. Plenerowe kino - weekend i właśnie szykuje się kolejny film:-)









Plenerowe kino funkcjonowało już w ubiegłym roku, ale teraz je dopieściliśmy - jest nowy ekran, niższy stolik pod projektor i ładniejsze otoczenie. Od lipca, jeśli tylko nie pada, to w każdy piątek i sobotę (a czasem nawet w niedzielę) organizujemy sobie seans. Niestety ciepłych letnich wieczorów praktycznie w tym roku nie było, ale jest kocyk, gorąca herbata z imbirem, lub czekolada... i jest doskonale nawet przy 5 stopniach powyżej zera. Serio:-)

Teraz pracujemy nad warzywnikiem z podwyższonymi grządkami. Dziś zabetonowaliśmy obrzeża pod drugą grządkę. Zostały jeszcze dwie, ale za to najdłuższe. I to musi zostać zrobione jeszcze w tym roku. Może uda się jeszcze kupić i zaimpregnować deski, z których zbijemy skrzynie... Zobaczymy...