niedziela, 18 maja 2025

Nie mam nic

... nowego do pokazania. Kot mi nasikał na popielato-grafitowego merynosa. Byłam na ostatnich okrążeniach, gdy któryś z bandytów uznał odłożony na podłogę koszyk z robótką za kuwetę. Nie wiem co mu (któremu????) do głowy strzeliło. Musiałam prać. W rękach, z drutami. Potem odcisnąć w ręczniku. A wszystko to uważając, by nie pogiąć drutów, nie uszkodzić żyłki i nie pogubić oczek. Straszna robota. Koty mają naprawdę dziwne podejście do pozostawionych na podłodze pudełek, koszyków, kartonów... Zwykle jest to najlepsze miejsce do zabawy, czasem kryjówka i legowisko. No i od czasu do czasu, zdarza się też, niestety, kuweta. Sprzątamy i żyjemy dalej;-)

Najmłodsza trójka, czyli Los Banditos, to od góry: Luna, Syriusz vel. Syrek oraz Cedric Szajba, Winowajca nie został złapany na gorącym uczynku, ale to na pewno któreś z nich:








Wszystkie wyglądają, jakby miały nie jedno łotrostwo za uszami;-)

Na czas schnięcia pasiaczka, wzięłam się za motki Unicorn Gazzal i na dzień dzisiejszy stan moich udziergów wygląda tak:



W sumie nawet jeśli bym miała coś gotowego na dziś, to i tak nie udałoby się zrobić zdjęć... Leje co chwilę przez cały dzień. Nie byliśmy w lesie, ani nawet na zwykłym spacerze. Dobrze, że lokal wyborczy mamy po drugiej stronie ulicy, bo oczywiście głosowaliśmy. I są już pierwsze sondażowe wyniki. SZOKUJĄCE😯 Ale w sumie co ja się dziwię, jak banner Brauna wisiał w moim mieście nawet na ogrodzeniu plebanii...

niedziela, 27 kwietnia 2025

Półmetek

... urlopu już za mną. Czuję się dobrze, pogoda dopisuje, mam czas na ogród,  na sprzątanie, na dzierganie... To dla mnie najlepszy wypoczynek:-). Tak właśnie wyobrażam sobie emeryturę:-D.






Ten mały sweterek już przeznaczyłam do prucia. Co prawda uważam, że jest jednym z ładniejszych projektów w mojej szafie - fajne włóczki, krój i naprawdę udany melanż, ale nie potrafiłam się w niego ubrać. Parę tygodni temu, gdy zrobiło się ciepło, dałam mu ostatnią szansę. I zaskoczyło:-) Jednak mam do czego go zakładać i chyba jednak daruję mu życie. 

Tego samego nie mogę powiedzieć o popielato-grafitowym merynosie, który pokazywałam ostatnio. Był już właściwie skończony. Pozostało pochowanie nitek i wypranie. I nie! Ściągacze mnie denerwowały. Ja wiem, że po praniu i zblokowaniu mogłyby się ładniej ułożyć... może by nie było źle, ale ziarno niezadowolenia zostało już zasiane. Poza tym z tymi paskami coś było nie tak...


Następnego dnia rano sprułam całość i zaczęłam od nowa. Bez ściągaczy. Robię z karczkiem jak TEN, ale mam nadzieję, że ostatecznie nie będzie wyglądał jak bliźniak;-). Zobaczymy. W każdym razie Gazzal Unicord sobie jeszcze poczeka...


Na zdjęciu powyżej jest dokładnie tygodniowy urobek. Mało, bo dzięki ładnej pogodzie większość urlopowego czasu spędzam jednak na ogrodzie. Zmieniłam nieco otoczenie wokół miejsca na ognisko - wykopałam dwie trawy i zrobiłam na ich miejscu klomby na bazie starych opon i włożonych w środek wysokich donic. Trawy są fajne, ale bardzo mi zasłaniały znajdujące się za nimi krzewy, a zresztą i tak były za blisko ławek... Poza tym posadziłam tawułę szarą oraz wyplewiłam to, co było do wyplewienia i przeszłam do warzywnika.





W warzywniku najgorsza była wymiana folii na tunelu, bo najpierw trzeba było wykopać starą, a zakopana była naprawdę głęboko z obawy przed wiatrem, żeby nam jej nie zerwał. Mam nadzieję, że nową zakotwiczyłam równie solidnie. Potem wyplewienie grządek i ścieżek, to był już pikuś. W tunelu planuję paprykę, melony i arbuzy. W tamtym roku melona posiałam po raz pierwszy i wyszedł genialnie, więc w tym roku popróbuję dodatkowo z arbuzem:-). Po raz pierwszy posiałam też kukurydzę, strasznie jestem ciekawa, czy się uda. Reszta grządek czeka na obsianie (marchewka, buraki, cebula - może jutro) oraz sadzonki: ładnie wykiełkowały mi dynie i cukinie, pójdą do ziemi po połowie maja. A tymczasem zaczął się sezon na szparagi, codziennie zbieram po kilka sztuk i używam głownie do zielonych koktajli. No i zakwitły truskawki:-)



Dziś ogarnęłam kolejne miejsce - tu będzie groszek cukrowy i zielony. I nie wiem co jeszcze, bo jeszcze wszystkiego nie zaplanowałam.



Poza tym walczyłam z gąsienicami na porzeczkach i agreście - tym razem w porę je zauważyłam i zaczęłam zbierać zanim mi ogołociły gałązki. Czarną porzeczkę za to obsiadły mszyce... Nie ma jeszcze ślimaków, ale wszystko przede mną. Trzymajcie kciuki, żebym się nie wypaliła. Na razie wszystkie te prace sprawiają mi przyjemność (choć przeszłam załamanie, gdy zobaczyłam gąsienice) i dają satysfakcję. Ale gdy ma się urlop, to łatwo wszystko ogarnąć i wciąż mieć czas na odpoczynek. Gorzej, gdy trzeba to wszystko łączyć z pracą zawodową, szczególnie teraz, gdy nie mogę liczyć na wsparcie Mamy (złapała kontuzję barku i od pół roku nie może się wykaraskać)...


Spokojnego wieczoru i do następnego:-)

niedziela, 13 kwietnia 2025

Wróciła

... wiosna po tygodniowym urlopie, a od mojego urlopu dzielą mnie tylko cztery dni pracujące, więc choć globalnie nadal dryfujemy w stronę katastrofy, a u sterów światowych mocarstw stoją szaleńcy, to lokalnie, na moim prywatnym podwórku, zrobiło się całkiem miło. Szkody z ochłodzenia i przymrozków wydają się umiarkowane, rzodkiewka rośnie, w pozostałych rządkach też powoli kiełkują zielone łodyżki... co będzie to będzie... A jak nie będzie to trudno.

Byliśmy dziś w lesie. Nie mam nic nowego, ale powiem Wam, że ten sweter to bez wątpienia mój tegoroczny hit. Wydziergany bez planu i oczekiwań, ze starej, wątłej jakości włóczki akrylowej okazał się dla mnie idealny w tym sezonie. Pasuje do wszystkiego, jest wystarczająco ciepły i przyjemny w dotyku. Taki całkiem zwyczajny, a dla mnie właśnie najlepszy:-)




Dobry nastrój zawdzięczam też zakupom. Otóż, pamiętacie, że zamierzałam spruć dwa bezrękawniki z Gazzal Unicord (TU o tym pisałam) i przerobić je w jeden sweter? Miałam wątpliwości, czy kolory będą do siebie pasować. Wy też. No więc zamiast eksperymentować, postanowiłam dokupić takie motki, które będą pasować. I kupiłam:



A przy okazji dokupiłam kremową, która będzie mi pasować do tego melanżu:


... oraz 4 zupełnie nieplanowane motki, bo spodobał mi się kolor:



Piękne są, co nie? Napatrzeć się na nie nie mogę! No więc czym prędzej kończę ostatnie już chyba w tym roku szarości i nadchodzący urlop umilać sobie będę kolorami Gazzal Unicord:-)


Dobrego tygodnia i pięknych Świąt!

niedziela, 30 marca 2025

Świętokradztwo

... popełniłam - połączyłam szlachetną nić alpakowo-jedwabną z akrylem. Ale wyszło świetnie i jestem pewna, że nie pożałuję. Ostatnio pisałam, że ten sweter wyszedł mi nie taki, jak się spodziewałam, ale po praniu i zblokowaniu (pięknie się zblokował mimo dodatku akrylu) jest w sam raz;-)







Z małego sweterka powstała całkiem spora i wygodna rzecz, dzianina jest cienka, ale puszysta i ładnie się układa, a na dodatek nie jest tak gryząca jak wcześniej - mierzyłam do podkoszulka i jest całkiem znośnie, choć nie jestem pewna czy do wytrzymania przez par godzin... No ale do T-shirtu będzie całkiem spoko. Dziś było na koszulę i czułam się bardzo komfortowo:-)

Włóczka alpakowo-jedwabna to Baby Alpaka Silk z Dropsa (już nie produkowana), natomiast akryl, to cieniutka nitka w typie moheru na cewce, przerabiałam drutami 4,5 mm (ściągacze 3,5 mm):





Szarą akrylową zużyłam całą, natomiast alpakowo-jedwabna mi została, brakło mi dosłownie na jeden szary pasek, stąd pewnie moje niezadowolenie z ubiegłego tygodnia - nie lubię, gdy zostają mi takie małe motki, z których nie ma potem co zrobić... No bo co? Znów czapka? Dodatkowo zostało mi też trochę szarej Baby Merino, ale tę mam do czego wykorzystać. 


Generalnie nowy sweter wyszedł większy, a lżejszy od poprzedniego, a ja zupełnie nie spodziewałam się, że zostaną mi jeszcze jakieś resztki z niego i to mnie zirytowało, ale już mi przeszło;-)


Obiecałam Wam jeszcze zdjęcie grządki pod folią... No to tak to wygląda:





Zdjęcia z dzisiaj, rzodkiewka wzeszła:-D. W ten weekend miałam pokryć i zasiać drugą grządkę, ale wczoraj tak wiało, że się nie dało pracować z folią.

Dobrego tygodnia i do następnego!

niedziela, 23 marca 2025

Długi weekend

... na który czekałam od końca przerwy świąteczno-noworocznej, miał być idealny. I wszystko wskazywało na to, że będzie. Pierwszy dzień wiosny przywitał nas cudowną pogodą, dużo udało mi się ogarnąć na ogrodzie, a wieczorem rozpaliliśmy ognisko i było naprawdę błogo. Przyjechał mój brat, na którego odwiedziny zawsze bardzo się cieszę. Sobota również była ogrodowa, ale pojawiły się pierwsze rysy. Wymyśliłam sobie grządkę pod folią, na której wysieję pierwsze wiosenne roślinki: rzodkiewkę, sałatę, szczypiorek... Kupiłam folię, w Internecie widziałam jak to mniej więcej powinno wyglądać... i razem z mężem wzięłam się za robotę. Niestety, oboje nie mamy drygu do tego rodzaju prac, mąż dodatkowo nie ma nawet chęci, więc wyszła nam straszna kaszana. Może się sprawdzi, może wiatr nie porwie, zobaczymy, ale wygląda tak, że wstyd pokazać. Miałam zrobić zdjęcia, ale naprawdę - nie ma czym się chwalić.

Poza tym wystąpiły też inne sytuacje, które sprawiły, że jednak idealnie nie było. Długi weekend kończy się dziś deszczem, rozczarowaniem i zmęczeniem, w którym nie ma satysfakcji - to najgorszy rodzaj zmęczenia, znacie go?

Rano skończyłam sweter z alpakowo-jedwabnej włóczki z odzysku, ale nawet on nie jest taki, jak się spodziewałam. Na razie wyprałam i schnie. Pokażę w przyszłym tygodniu. A tymczasem wracam do swojego rozczarowania z jednym postulatem w głowie:


bo najbardziej rozczarowujące w długim weekendzie jest to, że i tak jest za krótki.

Pozdrowionka i do następnego. 

niedziela, 9 marca 2025

Robótka podróżna

... się nie przydała, ale podróż się odbyła. Pojechałam autem, choć nie cierpię prowadzić. Dla mnie to straszna strata czasu, dlatego kiedy tylko się da, wybieram komunikację publiczną, szczególnie lubię pociągi, zawsze lubiłam... Tym razem jednak połączenie PKP trwałoby absurdalnie długo i wymagało ode mnie zarwania zbyt dużej części nocy - to poświęcenie, na które rzadko kiedy jestem gotowa... Dlatego wybrałam auto i prawie 3 godziny drogi w jedną stronę za kółkiem, bo celem mojej podróży była Akademia Łucznica w Pilawie i warsztaty z przędzenia na wrzecionie i kołowrotku.

Było fenomenalnie! 







Nie wiem, czy kiedyś skorzystam z tego doświadczenia, czy pójdę z tym dalej... ale wiem, że mogłabym. Gdybym miała wybrać dla siebie alternatywny scenariusz, to widzę się na farmie, wśród alpak, lam i włochatych królików. I widzę siebie jak przędę ich wełnę, tworzę z nich puchate kłębki i motki, które przerabiam w miękkie dzianinowe cuda... Zupełnie jak Kula Cottontail Farm z Instagrama... Znacie ten profil? Mnie jakiś czas temu wyświetlił się jeden z jej filmików i po prostu się zakochałam w tym contencie. Zaczęłam szukać w internecie informacji o kołowrotkach o nauce przędzenia i tak znalazłam warsztaty w Łucznicy, a że Łucznicę znam z jednych wakacji, które tam spędziłam, to nawet się długo nie zastanawiałam. To było przeznaczenie:-) A teraz kto wie, co z tego wyniknie... Może nic, a może...

Niedziela też była fenomenalna. 9 marca - pierwsza kawa na tarasie:-). Na spacer do lasu w krótkim rękawie, a potem pierwsze sprzątanie ogrodu.




Ogarnęłam tylko jeden klombik. Nie wiem kiedy będę mogła iść z porządkami dalej, bo po pracy niewiele już zostaje dnia, ale jestem zadowolona. Tylko, że to zadowolenie jest z takim niepokojem z tyłu głowy - czy roślinom nie zaszkodzi tak wczesne, gwałtowne przebudzenie do życia?

Spokojnego wieczoru i do następnego!