niedziela, 21 lutego 2021

Był taki śnieg

 ... jeszcze na początku tygodnia. A od wczoraj galopująca odwilż. Ale rzutem na taśmę zdążyłam - zimowe zdjęcia wśród wirujących płatków śniegu - są:










Na zdjęciach w roli głównej spódnica. Zrobiłam ją z dwóch motków szaro-czarnego melanżu od Lenarda (75% wełna, 25% nylon, 210m/50g) oraz czarnej włóczki odzyskanej ze sprutego swetra, który kiedyś zrobiłam dla męża. Był to jedyny sweter, który dla niego zrobiłam. Jeden z dwóch męskich, jakie w ogóle kiedykolwiek. zrobiłam. Ten drugi był dla brata i z tego co wiem, nadal od czasu do czasu się przydaje:-). Ten dla męża był mniej udany. Głównie za sprawą podnoszonych oczek - zaciągały się cholery jak diabli, co sprawiało, że sweter dość szybko zaczął wyglądać niechlujnie. Nie nadążałam z naprawianiem. W końcu trafił w odstawkę, a w ostatnim czasie do sprucia. Włóczka to Zorza z Aniluxu (75% akryl, 25% wełna, 250m/100g). Kto jeszcze ją pamięta? Jak dla mnie była okropna, choć wcale niezłej jakości, to ostra niemiłosiernie. Zrobiłam nią parę rzeczy dla siebie i córki - żadna z nas nie dała rady ich nosić, pożegnałyśmy się nimi już dawno temu, jeszcze w czasach, gdy wyrzucałam, zamiast pruć... 

Spódnica na gumce, dziergana od góry, na okrągło, 2 o. ścieg gładki prawy, 1 o. ścieg francuski. Ze sprutego swetra oczywiście zostało jeszcze sporo kłębków. Jeszcze nie wymyśliłam, co z nich zrobię. Może też spódnicę... Ale to już na przyszłą zimę:-)


poniedziałek, 15 lutego 2021

Znowu to zrobiłam!

Kupiłam włóczki. W tym merynosa. A zarzekałam się, że już nigdy tego nie zrobię. W ubiegłym roku, gdy po raz pierwszy moja błoga nieświadomość zderzyła się z szokującymi faktami odnośnie tego, w jaki sposób pozyskuje się wełnę ze zwierząt ("Nieetyczna wełna"), postanowiłam ignorować tego rodzaju przędze. Spodziewałam się, że będzie mi łatwo, bo przecież i tak nie lubię wełny: jest trudna w pielęgnacji i mnie gryzie. Ze względów ekologicznych planowałam też sobie, że w ogóle już nie będę kupować nowych motków, tylko takie z drugiej ręki: stare, zalegające na strychach i w pudłach, prute... Takie zbiorcze paczki kolorowych motków robią dobrze na kreatywność, o czym również przekonałam się w ubiegłym roku i bardzo mi się to spodobało. Planowałam tworzyć więcej "dla domu", bo ubrań mam już dość, choć oczywiście wciąż mam ochotę na nowe, zwłaszcza, gdy zobaczę w Sieci jakiś fajny fason lub kolor - od razu zaczynają mnie swędzieć ręce do dziergania! Ale wiem, że to bez sensu. Nie potrzebuję już ani jednej rzeczy!

Jesienią, gdy Młodzi wyprowadzili się do siebie, zajęłam ich szafę - wprowadziłam się tam ze swoimi jesienno-zimowymi dzianinami. Zrobiłam porządek z czapkami, chustami, szalami, ułożyłam na półkach swetry... Chyba po raz pierwszy zobaczyłam je wszystkie w jednym miejscu. Na chwilę widok ten sprawił mi przyjemność, poczułam dumę ze swojego dziergania. A zaraz potem ogarnęło mnie przygnębienie - na co komu tyle rzeczy? I to tylko tych jesienno-zimowych, bo przecież wiosenne i letnie spakowane są tymczasem na pawlaczach...

Od tamtej pory moja kolekcja zwiększyła się o 3 spódnice (w tym dwie przerobione z niechodzonych udziergów, więc OK), 2 swetry i 1 czapkę. I jestem w trakcie kolejnego swetra.

Zakrawa na absurd, że mimo tego nadmiaru, ja kupuję sobie kolejne nowe motki. Ręcznie farbowane merynosy, bo zawsze mi się marzył enterlakowy szal, a ponieważ nie potrafiłam się zdecydować na jeden kolor, więc wzięłam od razu trzy. Szary Kid Silk, bo mam Alpakę Silk, a ona tak ładnie skomponowała się z Kid Silk we Florkowej kamizelce, wiec chętnie zrobiłabym coś w większym rozmiarze. Melanżową bawełnę, bo zima przecież zaraz się kończy... A wcześniej jeszcze wykorzystałam swoje gwiazdkowe karty prezentowe, więc pojawiły się też nowiuśkie beżowe motki bawełniano-akrylowe, bawełniano-akrylowy motek ombre, oraz 3 motki akrylowego melanżu.





 

To musi być uzależnienie, nie mam innego wytłumaczenia. Bo przecież nie chciałam kupować. Zarzekałam się, że nie będę. Rozsądek mówił mi, że nie potrzebuję, że to bez sensu. Ale gdy je zobaczyłam na ekranie, w sklepie, wszystkie moje racjonalne argumenty zniknęły. Była tylko ekscytacja i pożądanie. Uszczęśliwiała mnie myśl o tych zakupach. A teraz, gdy już je mam, gdy patrzę na te śliczne, nowe, mięciuchne, kolorowe motki i precelki, to czuję głównie wyrzuty sumienia. Szczególnie wobec tych merynosów, aż mnie ściska w żołądku. Taka piękna, delikatna przędza... Z drugiej strony tego piękna są przerażone, bite, golone do żywego mięsa, okaleczone i cierpiące owce. I właśnie znów przyłożyłam do tego swoją rękę.