Czytałam dziś w Biblionetce
recenzje "Cienia wiatru" Wiele jest bardzo pozytywnych, ale zdarzają się
też opinie, że jest to wyjątkowo nudna książka. Zastanawiałam się
dlaczego tak jest, że ta sama książka może wzbudzić krańcowo różne
emocje. Czy można obiektywnie uznać, że jakaś książka jest dobra? I co
to w ogóle znaczy? Wtedy przypomniało mi się zdanie, które Carlos Ruiz
Zafon zawarł w swoim utworze: Książki są lustrem: widzisz w nich tylko to, co już masz w sobie.
To zdanie poruszyło mnie już w trakcie czytania. Musiałam na chwilę się zatrzymać i zamyśliłam się nad jego treścią. Moim zdaniem nie dotyczy ono jedynie książek. Dotyczy wszystkiego, z czym się w życiu stykamy. Nasze reakcje na to, czego doświadczamy są właśnie wyrazem tego, co w sobie nosimy. To dlatego optymista widzi szklankę w połowie pełną a pesymista w połowie pustą, choć w jednym i drugim przypadku ma ona tyle samo zawartości.
To dlatego mój szwagier nie może zrozumieć sformułowania, że każdy nowy dzień jest pierwszym dniem reszty życia. On twierdzi, że to zdanie nie ma sensu, jest nielogiczne i z gruntu błędne, gdyż każdy dzień nie może być pierwszy. A ja się złoszczę, bo czuję się bezradna, bo nie umiem mu wytłumaczyć, że to zdanie ma ogromny sens. Zawiera się w nim pewna, bliska mi, filozofia życiowa, dzięki której wierzę, że każdy nowy dzień jest cudem, darem, szansą. Że każdego dnia mogę zrobić coś dobrego, mogę na nowo zachwycać się światem, mogę mieć plany, wytyczać cele, zmieniać się i nigdy nie jest na to za późno.
Zastanawiam się co sprawia, że we mnie to sformułowanie zakwita, budzi pozytywne emocje, optymizm, radość życia, a w innych wywołuje dysonans, sprzeciw i zaprzeczenie? W jakie czułe struny mojej osobowości uderza, że ogarnia mnie złość, gdy ktoś poddaje jego sens w wątpliwość? I to złość nie byle jaka, lecz prawdziwa wściekłość, która zaślepia i uderza w osoby całkowicie nie związane z tym incydentem. Co ja noszę w sobie, że tak reaguję? Czy jest na to jakieś lekarstwo?
Byłam dziś niemiła dla mojej mamy, dlatego, że czułam wściekłość wobec mojego szwagra. I to mnie gryzie, bo naprawdę sprawiłam jej przykrość. Gdyby to była inna mama, to ja bym przeprosiła, ona by zrozumiała i byłoby OK. Ale moja mama należy do tych trudnych. Będzie się pławić w poczuciu krzywdy (choć wcale tego nie lubi, ale nie potrafi nad tym zapanować) i wzbudzać we mnie poczucie winy. I z całą pewnością nie da się przeprosić. Czeka mnie kilka tygodni urazy i wieczna pamięć o tym zdarzeniu.
Wszystkie wydarzenia dzisiejszego dnia skłaniają mnie do refleksji i zmuszają do zastanowienia. Mam w sobie dużo radości życia i optymizmu i to jest dobre. Ale mam też w sobie wiele złości. Nieważne skąd się wzięła, muszę z nią sobie jakoś poradzić, muszę ją oswoić, sprawić, by mi służyła, a nie raniła mnie i ludzi wokół. A fundamentalne pytanie brzmi: jak tego dokonać? Ktoś ma jakiś pomysł?
To zdanie poruszyło mnie już w trakcie czytania. Musiałam na chwilę się zatrzymać i zamyśliłam się nad jego treścią. Moim zdaniem nie dotyczy ono jedynie książek. Dotyczy wszystkiego, z czym się w życiu stykamy. Nasze reakcje na to, czego doświadczamy są właśnie wyrazem tego, co w sobie nosimy. To dlatego optymista widzi szklankę w połowie pełną a pesymista w połowie pustą, choć w jednym i drugim przypadku ma ona tyle samo zawartości.
To dlatego mój szwagier nie może zrozumieć sformułowania, że każdy nowy dzień jest pierwszym dniem reszty życia. On twierdzi, że to zdanie nie ma sensu, jest nielogiczne i z gruntu błędne, gdyż każdy dzień nie może być pierwszy. A ja się złoszczę, bo czuję się bezradna, bo nie umiem mu wytłumaczyć, że to zdanie ma ogromny sens. Zawiera się w nim pewna, bliska mi, filozofia życiowa, dzięki której wierzę, że każdy nowy dzień jest cudem, darem, szansą. Że każdego dnia mogę zrobić coś dobrego, mogę na nowo zachwycać się światem, mogę mieć plany, wytyczać cele, zmieniać się i nigdy nie jest na to za późno.
Zastanawiam się co sprawia, że we mnie to sformułowanie zakwita, budzi pozytywne emocje, optymizm, radość życia, a w innych wywołuje dysonans, sprzeciw i zaprzeczenie? W jakie czułe struny mojej osobowości uderza, że ogarnia mnie złość, gdy ktoś poddaje jego sens w wątpliwość? I to złość nie byle jaka, lecz prawdziwa wściekłość, która zaślepia i uderza w osoby całkowicie nie związane z tym incydentem. Co ja noszę w sobie, że tak reaguję? Czy jest na to jakieś lekarstwo?
Byłam dziś niemiła dla mojej mamy, dlatego, że czułam wściekłość wobec mojego szwagra. I to mnie gryzie, bo naprawdę sprawiłam jej przykrość. Gdyby to była inna mama, to ja bym przeprosiła, ona by zrozumiała i byłoby OK. Ale moja mama należy do tych trudnych. Będzie się pławić w poczuciu krzywdy (choć wcale tego nie lubi, ale nie potrafi nad tym zapanować) i wzbudzać we mnie poczucie winy. I z całą pewnością nie da się przeprosić. Czeka mnie kilka tygodni urazy i wieczna pamięć o tym zdarzeniu.
Wszystkie wydarzenia dzisiejszego dnia skłaniają mnie do refleksji i zmuszają do zastanowienia. Mam w sobie dużo radości życia i optymizmu i to jest dobre. Ale mam też w sobie wiele złości. Nieważne skąd się wzięła, muszę z nią sobie jakoś poradzić, muszę ją oswoić, sprawić, by mi służyła, a nie raniła mnie i ludzi wokół. A fundamentalne pytanie brzmi: jak tego dokonać? Ktoś ma jakiś pomysł?