Kiedy parę lat temu zapisałam się do szkoły fotograficznej, zrobiłam to dlatego, że chciałam nauczyć się robić lepsze zdjęcia na bloga. I choć fotografować lubiłam od zawsze, to przecież tylko gdzieś w najdalej upchniętych zakamarkach mojej głowy zamknięte były myśli, że mogłabym robić to... Profesjonalnie?
Nie, przecież nie ja! Oglądałam piękne, profesjonalne zdjęcia w sieci i byłam przekonana, że ja tak nie potrafię.
Ale Dominika wierciła dziurę. Pokazywała dokonania mniej utalentowanych fotografów, którzy jednak bez żadnych kompleksów wykonują swój zawód i pokazują swoje prace w internecie, i upierała się, że moje zdjęcia są LEPSZE. Wciąż mobilizowała mnie, żebym na niej i Rafale ćwiczyła. Bez przekonania zrobiłam im
sesję narzeczeńską, która nieoczekiwanie nawet dla mnie, wyszła całkiem dobrze i dostała od Was mnóstwo przychylności, w tym opinię samej mojej mistrzyni -
Kamili Piech. Rok później, już bardziej swobodnie,
zrobiłam Młodym sesję ślubną w plenerze. To przedsięwzięcie dostarczyło mi nie tylko wielkiej frajdy podczas pracy, ale też niekłamanego zadowolenia i dumy z jej jakości.
Myśli o profesjonalnym (rany, jak to brzmi w odniesieniu do mnie!) fotografowaniu wychynęły z zakamarków. Może. Może....
Ale jeśli tak, to muszę poćwiczyć z innymi ludźmi. Nie tylko z Dominiką i Rafałem. Dam radę z kimś obcym? Nie miałam czasu się zastanowić, bo Dominika już mi załatwiła zadanie. Ogłosiła na swoim blogu konkurs, w którym wygraną była sesja narzeczeńska, a ja miałam być jej autorką. Żebyście widziały tę panikę, która mnie ogarnęła gdy się o tym dowiedziałam! Szczególnie, że sesja miała odbyć się w lutym, w miejscu kompletnie mi nieznanym, oddalonym od mojego domu 150 km. Jechać w zimie taki kawał drogi? A jak będzie mróz, śnieg, ślisko?????
Ale słowo się rzekło. Nie było odwrotu. Gdy tylko opanowałam paraliżujący lęk przed nowym wyzwaniem, pojawiła się mobilizacja i chęć do działania. Sesja odbyła się zgodnie z planem. Pogoda udała się całkiem dobrze. Najważniejsze, że nie było opadów i mrozu. Choć było dość chłodno i ogromnie stresowało mnie, że Narzeczeni marzną, gdy ja w nieskończoność przymierzałam kadry. Starałam się o tym nie myśleć i skupić się tylko na zdjęciach, ale cóż... empatyczna ze mnie istota, a Marta i Luis okazali się ludźmi tak sympatycznymi i miłymi, że z jednej strony chciałam im zrobić jak najlepsze zdjęcia, by mieli niezapomnianą pamiątkę, a z drugiej nie mogłam patrzeć jak marzną i bałam się, że się od tej sesji pochorują...
Podsumowując, to było dla mnie niezapomniane wydarzenie. Piękni i zakochani Narzeczeni, urokliwe plenery Kazimierza Dolnego oraz przeogromna przyjemność z łapania tych ulotnych chwil w kadrach...
Naprawdę... Lubię to!
Dominika od razu przygotowała dla mnie nowe fotograficzne logo i znalazła jeszcze dwie pary do ćwiczeń dla mnie;-). Jest naprawdę nieocenioną agentką!