niedziela, 27 marca 2011

Szydełkowa wstęga Mobiusa

...wydziergana została z dwóch kłębków włóczkowych resztek wg opisu z Dropsa.

Szybka i dość łatwa robótka, a jaka praktyczna... Zwłaszcza dla mnie, bo strasznie nie lubię mieć gołej szyi.


A poza tym, to pracuję nad prezentem niespodzianką dla mojego najmłodszego bratanka, który niespełna dwa tygodnie temu szczęśliwie przyszedł na świat:).

Młodym Rodzicom serdecznie gratuluję i życzę wiele, wiele radości. Natomiast dwóm Starszym Braciom życzę, by obcowanie z najmłodszym członkiem rodziny było źródłem samych pozytywnych doświadczeń:).


Komentarze
2011/03/28 11:25:12
Ale to fajne! I nawet ma swoją nazwę:)
Twoja zdecydowanie ciekawsza i ładniejsza niż ta na modelce:)
2011/03/28 13:18:42
Jeszcze nie widziałam takiego urządzenia a jak brzmi. Super.
Grażyna
2011/03/28 16:40:05
Rzeczywiście nazwa niesamowita:) Ale nie chodzi o samą robótkę, tylko o technikę w jakiej została wykonana. Jest to tuba, ale przekręcona - jakby jeden koniec szerokiej wstążki obrócić o 180 stopni i zszyć z drugim końcem, tylko moja robótka przerabiana jest bezszwowo w okrążeniach, gdzie jednym rządkiem przerabia się jednocześnie górę i dół tej tuby.

wtorek, 22 marca 2011

Zamówienie zrealizowane

Ostatnia golfonarzutka trafiła do zadowolonej (co przyznaję z dumą i satysfakcją) zleceniodawczyni. Zanim jednak to się stało sfotografowałam ją na sobie:


Przerabiałam włóczkami: Klasik (Elian) i podwójną Angel (Bergere de France), drutami nr 7. Wykorzystałam opis modelu z Dropsa.

Tak wygląda z bliska:


A ponieważ jest już wiosna, to niniejszym żegnam się z grubymi, włochatymi włóczkami, splotami i golfami. Nie bez żalu to robię, bo lubię te ciepłe miękkości dużo bardziej niż cienkie, bawełniane włóczki wiosenne i letnie ażury, ale liczę, że słońce (dużo słońca) będzie dla mnie najlepszą rekompensatą aż do samej jesieni.


Komentarze
2011/03/23 17:07:09
Ostatnie tchnienie zimy, czyl Twoja narzutka jest wyjątkowo urocza. Zapewne przyda się jeszcze w tym roku w któryś zimny wiosenny ranek.
2011/03/23 19:45:11
Narzutka świetna, jak zwykle u Ciebie:)
A te pomponiki to przy butach czy jak? Urocze:)
2011/03/23 20:12:43
Antonino, dziękuję za odwiedziny i miły komentarz:)

Sowo, cholewki przy tych butach są dość cienkie, więc dla ocieplenia nakładam na nie getry i te pomponiki są od getrów właśnie:)

piątek, 18 marca 2011

Bezużyteczne gałązki - historia o kobietach

Książkę Lisy See pt. "Kwiat Śniegu i sekretny wachlarz" pożyczyła mi koleżanka. Długo przeleżała mi na półce, zupełnie bezużyteczna, nim wreszcie po nią sięgnęłam. Obawiałam się, że wywoła we mnie emocje, z którymi trudno mi będzie sobie poradzić. I miałam rację. Nie potrafię przestać myśleć o tej historii. Jestem zła na główną bohaterkę, że okazała się tak bezduszną i niewrażliwą osobą. Jestem zła na chińską tradycję pełną cierpienia i poniżenia kobiet. Jestem zła na te kobiety, że przez tyle lat z uległością znosiły swój los. Ale przede wszystkim odczuwam głęboki smutek z powodu ogromu bólu, którego Chinki doświadczały przez całe stulecia tylko z tego powodu, że były kobietami. Udręką jest dla mnie fakt, że kobiety cierpiały w przeszłości i wciąż cierpią tylko dlatego, że miały pecha urodzić się kobietami.

Opowieść o dwóch dziewczętach, a potem kobietach i matkach, żyjących w kraju, gdzie świętuje się tylko narodziny chłopca i wszystko jest podporządkowane mężczyznom, snuje osiemdziesięcioletnia Lilia. Będąc w rodzinie „trzecim dzieckiem i drugą bezwartościową dziewczynką”, została połączona więzami laotong - dozgonną przyjaźnią - z Kwiatem Śniegu, urodzoną tego samego dnia i o tej samej godzinie. Przez lata będą sobie przesyłać tytułowy „sekretny wachlarz”, zapisując w nim przełomowe chwile swego życia i rzadkie momenty szczęścia, zapisując szczególnie, bo przeznaczonym wyłącznie dla kobiet pismem nu shu, którego każde słowo jest umieszczone w odpowiednim kontekście, a „z błędnego odczytania znaków wynikła już niejedna tragedia”.

Kultura Wschodu zupełnie do mnie nie przemawia. Bezwzględne posłuszeństwo oraz znormalizowanie i zrytualizowanie każdego zachowania i każdej czynności są dla mnie czymś niepojętym. Przerażenie i grozę budzi totalne zniewolenie kobiet - istot w kulturze Chin nic nie znaczących, określanych mianem bezużytecznych gałązek, które nie mogły przekraczać progu swojego - kobiecego - świata ani w rzeczywistości, ani nawet w myślach. Egzekwowanie tego zakazu było o tyle proste, że na swoich maleńkich, zdeformowanych na skutek zabiegu krępowania stopach, Chinki miały bardzo ograniczone możliwości poruszania się.

Maleńkie stópki były podstawowym kryterium kobiecego piękna. By osiągnąć ich idealny rozmiar (7-10 cm), dziewczynkom w wieku między 5 a 10 rokiem życia, ciasno krępowano stopy bandażem, podwijając palce (prócz największego) w kierunku pięty. Proces formowania stóp trwał około dwóch lat i był niezwykle bolesny. W jego trakcie łamały się wszystkie kości stopy, a następnie zrastały się w pożądanym kształcie. Zdarzało się, że w wyniku zakażeń lub niepoprawnie przeprowadzonego skrępowania, dziewczynki umierały lub zostawały kalekami, niezdolnymi zupełnie do chodzenia.

Duże lub niekształtne stopy skazywały ich właścicielki na życie w skrajnym upodleniu na samym dnie drabiny społecznej, zaś idealnie uformowane "złote lilie" stawały się gwarantem dobrego zamążpójścia i awansu społecznego. Jednak kobieta, nawet o najmniejszych stópkach, wchodząca do rodziny męża "chwiejąc się z gracją", wciąż nie była warta wiele więcej od służącej, czy zwierząt gospodarskich, jeśli nie urodziła syna.

O wartości kobiety decydował rozmiar ich stóp, o wartości żony zaś - synowie. I tak przez tysiąc lat!!! Po prostu nie mieści mi się to w głowie. Gdy w Europie rodziły się ruchy sufrażystek, w Chinach kobiety wciąż z pokorą znosiły swój los. Jedynym przejawem ich buntu było stworzenie sekretnego kobiecego pisma, za pomocą którego zwierzały się sobie z trosk i problemów swojego trudnego życia. Pocieszały się i wspierały słowami: nic nie możemy zrobić, jesteśmy tylko kobietami, tak już musi być, takie jest nasze przeznaczenie... Gdy bije mąż -bądź dla niego milsza; uśmiechaj się, gdy mu usługujesz; poszczyp policzki, by twoja cera wyglądała zdrowiej. Gdy dokucza teściowa - z większym zaangażowaniem i dokładnością wypełniaj jej polecenia. I tak dalej.

Pokorne znoszenie złego losu nie jest dla mnie bohaterstwem, dlatego nie potrafię podziwiać tych kobiet, które z cichością serca i uległością godziły się z bestialstwem, jakiego się wobec nich dopuszczano. Nie potrafię zachwycać się tym, z jaką godnością i spokojem znosiły swoje zniewolenie. Nie podoba mi się świat, w którym miłość macierzyńską okazuje się poprzez torturowanie swojego dziecka (to matki krępowały stopy swoim córkom - ignorując ich ból twardo przekonywały, że droga do prawdziwego piękna prowadzi tylko przez cierpienie).

Jedyne, co mnie nieustannie zadziwia w takich sytuacjach to fakt, że człowiek - ten podobno najsłabszy i fizycznie najgorzej przystosowany do przetrwania gatunek na świecie - potrafi nie tylko przeżyć w najmniej przyjaznych warunkach, ale nawet doświadczyć szczęścia (główna bohaterka niejednokrotnie opisywała sytuacje, w których czuła się najszczęśliwszą osobą na świecie).
 
Pod koniec opowieści główna bohaterka wspomina swojego syna, który stał się ważnym urzędnikiem i dzięki temu dużo podróżował. Ze swych podróży przywoził zupełnie niewiarygodne historie o dziwnych przybyszach z innych krajów, których kobiety ściśnięte były w pasie tak bardzo, że ledwie mogły oddychać. Cóż za dziwactwo - wiązać kobiety w pasie?! - nie mogli uwierzyć tubylcy z taką rozkoszą ekscytujący się zdeformowanymi stopami swoich kobiet. No cóż - co kraj, to obyczaj - można by rzec. Tylko dlaczego tak się składa, że niezależnie od czasów i kultury, to zawsze kobiety poddawane były (a w różnych częściach świata nadal są) opresji w imię swego kobiecego przeznaczenia i powinności oraz dopasowując się do obowiązującego ideału piękna.
 
 
Komentarze
 
2011/03/19 16:03:46
Czytałam tę książkę kilka lat temu. Wydaje mi się, że chińskie kobiety bardziej okaleczano nie fizycznie, ale właśnie spychając je poza margines, odbierając im prawo do bycia człowiekiem.
 
2011/03/20 10:12:49
Odnośnie miejsca kobiet w kulturze Wschodu mam identyczne odczucia. Choć do niedawna i w naszej kulturze los kobiety nie był najlepszy. To jest prawie niewyobrażalne dla nas, w Polsce, ale kobiety w Szwajcarii uzyskały bierne prawa wyborcze w II połowie XX wieku! Wiem, że to daleko od krępowania stóp, ale i czasy zupełnie inne...
 
2011/03/20 11:01:08
Nie czytałam książki, ale kiedyś takie rzeczy ruszały mnie bardzo teraz odpuściłam a to dlatego, że czasami rozmawiając z kobietami często nie chcą żeby cokolwiek się zmieniało. Pisałam pracę magisterska związaną z różnicami między kobietami i mężczyznami i okazało się, że trzeba było wielu wykształconym kobietom wtłaczać wręcz do głowy, że istnieją różnice na niekorzyść i nie mówię oczywiście o biologii, ale o różnicach społecznych.
Zdaje się w Anglii po raz pierwszy wywalczyły prawa wyborcze w dość drastyczny sposób, bo podkładając bomby pod domy kongresmenów a kiedy te prawa uzyskały zagłosowały na......konserwatystów. To nie jest powód na to, że by kobiety gdziekolwiek były okaleczane i źle traktowane, ale jeśli same nie zrozumieją nic się nie zmieni. Wiem upraszczam, ale to szeroki temat i trudno go przełożyć na inne kultury.
Pozdrawiam
Grażyna
 
2011/03/20 12:34:27
A najgorsze jest to, że zwykle same stajemy się strażniczkami tej opresyjnej sytuacji - to matki, stryjenki i babki wiązały dziewczynkom stopy, natomiast w Afryce obrzezania kobiet dokonują inne kobiety. W Indiach to właśnie teściowe są najgorszymi wrogami swoich synowych, a przecież wcześniej same były synowymi i doświadczały złego traktowania ze strony matki swego męża. Dlaczego potem (gdy dzięki synowi zdobyły wyższy status) krzywdzą inne kobiety?
Dlaczego nawet teraz polskie prawicowe posłanki (które jako polityczne działaczki, prawodawczynie, zdobyły jakby wyższy status społeczny) wciąż mówią Polkom, że ich przeznaczeniem jest życie rodzinne, a największym powołaniem macierzyństwo? Same rządzą, ale innym kobietom mówią, że nie do rządzenia jesteśmy przeznaczone.

Wszyscy podkreślają rolę edukacji w poprawie sytuacji kobiet. Ale wiedza wszystkiego nie załatwi. Pomimo wiedzy, nawet u wykształconych kobiet, tli się gdzieś w głębi przekonanie, że mężczyzna może więcej, lepiej i mądrzej działać w przestrzeni publicznej, bo nam zawsze przeszkadzają hormony.

Pomimo wszystko mam jednak nadzieję, że zmierzamy w dobrym kierunku, że w końcu zrozumiemy, że same jesteśmy odpowiedzialne za swój los, że nikt, prócz nas samych, naszych spraw nie załatwi. Mam nadzieję, że uwierzymy, że możemy przeżyć swoje życie wg własnego planu i zgodnie z własnymi marzeniami.
 

niedziela, 13 marca 2011

P jak porządki i poprawki

Wiele razy obiecywałam już sobie, że nie kupię ani jednego motka dopóki nie zużyję tych, które mam. I ni cholery nie udaje mi się tego postanowienia trzymać. Ciągle coś mnie kusi. I właśnie czekając na kolejną przesyłkę z internetowego sklepu z włóczkami z rozpaczą pomyślałam, że przecież nie mam już gdzie trzymać tych wszystkich kolorowych motków. Czym prędzej zabrałam się więc za wykorzystanie choćby niewielkiej ilości włóczkowych resztek. Tak powstała szydełkowa czapka i dziergany na drutach szal, w znanym z tej sukienki i bardzo przeze mnie lubianym zestawie kolorystycznym. Przy okazji stwierdziłam, że z sukienką ową coś jest jednak nie w porządku. Nie leży tak, jak trzeba. Uznałam, ze jej słabym punktem są ściągacze, wiec je wyprułam, dorabiając w ich miejsce wąskie plisy.


Z sukienko-tuniki zrobił się długi sweter i w takiej formie podoba mi się dużo bardziej. Gorzej, że wyprute ściągacze zamieniły się w kolejne resztki do wykorzystania:



Komentarze
2011/03/13 15:05:07
Świetna kreacja. Kolory pełne życia bardzo dobre dla Ciebie. Może i ja kiedyś w ramach porządków wylepię coś pozostałościami wyjdzie coś dziwnego zapewne.
Stały problem pasjonatek, gdzie trzymać swoje klamoty. Od razu mi raźniej.
Pozdrawiam
Grażyna
2011/03/13 19:53:10
Teraz jest i-d-e-a-l-n-a!!! Po prostu cudna!!!
Czy ja mówiłam kiedyś, że nie przepadam za takimi rękodziełami? To teraz to odwołuję!!! I to Ty i Twój blog to spowodował, że tak mi się spodobały takie dzierganki:)

I od jakiegoś czasu myślę nad tematem, który u Ciebie się pojawia, a mianowicie czy to jest talent czy tylko zainteresowanie...? Kiedyś mnie bardzo zbulwersowałaś swoją wypowiedzią, że nic wielkiego z Ciebie nie wyrosło... Ja uważam, że jesteś bardzo utalentowana i kreatywna:)
2011/03/14 10:01:44
Grażyno - ten stały problem pasjonatek wylewa mi się z każdej szuflady, pudełka i szafki:). Nie przepuszczę żadnej tasiemce z kwiatków, zbieram nawet kartoniki usztywniające z rajstop, bo a nuż się przydadzą do jakiejś ramki?:). Rzeczywiście muszę przyznać, że często te "śmieci" się przydają, tylko że w miejsce jednej zużytej rzeczy natychmiast zjawiają się co najmniej dwie nowe:).

Sowo[/] - dzięki wielkie! Czuję się zaszczycona, że to właśnie dzięki wytworom moich rąk spodobało Ci się rękodzieło:)

piątek, 4 marca 2011

Rękodzielnicze wspomnienia

Kilka lat temu mieliśmy z mężem problem, żeby zgrać ze sobą nasze plany urlopowe. Mój mąż dostawał urlop akurat wtedy, kiedy ja w żaden sposób nie mogłam go wziąć. Najpierw się złościłam, a potem, nawet dość szybko, znalazłam dobre strony tej sytuacji - otóż swój urlop mogłam wykorzystać całkowicie po swojemu. Pobuszowałam trochę w internecie i znalazłam całkiem sporą ilość wartych rozważenia ofert. Wśród nich były "Wakacje ze sztuką" organizowane przez Akademię "Łucznica". Nie namyślając się wiele, wykupiłam tygodniowy turnus. Do wyboru było kilka rodzajów zajęć. Ja zdecydowałam się na dwa dni wikliniarstwa, dwa dni ceramiki i dwa dni batiku. A w międzyczasie "zaliczyłam" jeszcze zajęcia z papieru czerpanego.

Wiklinowe plecionki bardzo mi się podobały, ale okazały się bardziej wymagające niż myślałam. Przede wszystkim jest to praca w wilgoci. Wiklina podczas wyplatania musi być mokra, gdyż tylko wtedy jest elastyczna, w przeciwnym wypadku się łamie. Podczas niektórych splotów trzeba też było użyć sporej siły, tak samo zresztą jak podczas odcinania końcówek. Zdecydowanie stwierdziłam, że wolę pozostać przy papierowej wiklinie. Tym niemniej jednak, udało mi się wypleść jeden koszyczek i kilka innych drobiazgów:


Na zdjęciu prócz wikliny są butelki oklejone sizalowym sznurkiem, obrazek z papieru czerpanego i filcowy kwiatek z całkiem innego kursu.

Zajęcia z ceramiki również były bardzo ciekawe, ale strasznie brudzące:). No i też cały czas z mokrymi rękami. A uczucie, kiedy glina wysychała na dłoniach było bardzo niemiłe. Pierwszym zadaniem było wykonanie wazonu z toczonych wałeczków, a potem to już co kto chciał. Ludzie lepili niesamowite rzeczy:


Ja zrobiłam takie cosik:

Ale najbardziej spodobał mi się batik. Batik to takie malowanie jakby na opak. Na tkaninie bawełnianej (takiej jak na zwykłe prześcieradła) maluje się ołówkiem motyw. Później za pomocą pędzla pokrywa się woskiem te fragmenty, których nie chce się zabarwić, a następnie wkłada się tkaninę do kąpieli z odpowiednim barwnikiem. Po wysuszeniu pokrywa się kolejne fragmenty woskiem i ponownie barwi w ciemniejszym kolorze. I tak aż do uzyskania ostatecznego efektu. Na koniec układa się suchą tkaninę pomiędzy warstwami gazet i prasuje żelazkiem w wysokiej temperaturze, dzięki czemu wosk równomiernie pokrywa cały obrazek konserwując go i zabezpieczając jednocześnie.

Nasze suszące się obrazki w różnych fazach barwienia:


Dzięki tej technice można tworzyć niesamowite dzieła. Jest bardzo prosta, a daje wspaniałe efekty. Naprawdę byłam pod ogromnym wrażeniem. Nie chciało mi się wychodzić z pracowni nawet na posiłek. W tej technice jednocześnie odczułam najsilniej swoje braki w zdolnościach plastycznych. Zrobiłam trzy proste (żeby nie powiedzieć prostackie) obrazki:

 A oto kilka prawdziwych dzieł sztuki autorstwa innych uczestników warsztatów:

 

I to już tyle rękodzielniczych wspomnień na dziś.

Z ciekawości zajrzałam na bieżący harmonogram kursów organizowanych przez Akademię "Łucznica". W ubiegłym tygodniu był weekendowy warsztat filcowania. Ech, szkoda, że nie zajrzałam tam wcześniej.


Komentarze
2011/03/05 11:48:21
Świetny sposób na spędzanie wolnego czasu. I efekty wspaniałe. Bardzo mi się podoba batikowa gruszka :)
Chyba zacznę się rozglądać za takimi warsztatami u siebie.
2011/03/06 08:35:27
W Łucznicy byłam tylko raz, ale w tego typu warsztatach brałam udział jeszcze dwa razy i zawsze byłam bardzo zadowolona. Także bardzo polecam, naprawdę super sprawa:)
2011/03/08 20:23:59
Myślę, że dla mnie byłby to jeden z najfajniej spędzonych urlopów :) Absolutnie nie narzekam na życie rodzinne, jednak po kilkunastu latach sześć dni tylko dla siebie i własnych pasji wydaje mi się ogromnie pociągające. Ciekawie i inspirująco spędziłaś ten czas, to był naprawdę świetny pomysł :)
2011/03/12 19:53:47
Absolutnie nie uważam żeby Twoje prace były prostackie. Mają bardzo specyficzny powiedziałabym nieprecyzyjny styl. Spokojnie możesz je eksponować i zobaczysz, że będą budziły zainteresowanie. Miałaś nietypowy urlop a takie najdłużej się pamięta.
Pozdrawiam
Grażyna