Adaptacja filmowa Trylogii Millennium jest dobra, ale...
No właśnie - bez paru "ale" się nie obejdzie. To pewnie typowe dla
miłośników książek skrzywienie, że żaden film nigdy nie jest tak dobry,
jak jego książkowy oryginał. A w przypadku trylogii mowa jest również o
trzech filmach, które są bardzo nierówne: pierwszy określiła bym jako
całkiem dobry, drugi raczej kiepski, a trzeci jako taki sobie.
Myślę, że "Mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet" było najłatwiejsze do
sfilmowania: mało jest tu ważnych postaci, a główny wątek jest na tyle
wyrazisty, że łatwo się na nim skoncentrować. W pozostałych częściach
pojawia się dużo więcej bohaterów, a akcja bardzo się komplikuje. Wydaje
się, że nic nie dzieje się przez przypadek, główny wątek dość mocno
powiązany jest z pobocznymi i choć w książce jest to świetne, w filmie
sprawia wrażenie chaosu.
Kino ma swoje wymagania i swoje środki wyrazu, które z kolei mogą być
różne w różnych kulturach. Niby o tym wiem, a jednak za każdym razem
irytuje mnie, gdy w filmie coś jest pokazane w inny sposób, niż to sobie
wyobrażałam czytając. Na przykład, gdyby nie wcześniej przeczytana
książka, to z filmu niewiele dowiedziałabym się o przeżyciach głównych
bohaterów. Miałam wrażenie, że filmowe postaci Millennium są kompletnie
beznamiętne i drewniane. Bardzo przeszkadzała mi ta charakterystyczna
dla szwedzkiego kina powściągliwość i oszczędność w wyrażaniu emocji. Z
drugiej strony natomiast, gdy w niektórych sytuacjach aktorzy musieli
zagrać twarzą, (na przykład, żeby pokazać jak bardzo są czymś
wstrząśnięci, czy przerażeni), to ich mimika wydawała mi się tak
nienaturalna, że wprost przerysowana.
Złościło mnie też usunięcie niektórych wątków, które były istotne dla
późniejszych wydarzeń i zastąpienie ich całkiem nowymi, które miały na
celu zapewnienie ciągłość akcji. Uważam, że to bez sensu. Larsson
świetnie przemyślał związki przyczynowo-skutkowe wydarzeń w swoich
powieściach. Filmowe zmiany wydają mi się zupełnie nieuzasadnione.
Zwłaszcza w drugiej i trzeciej części, bo pierwsza jest pod tym względem
całkiem logiczna.
Prócz tych kilku wad, sfilmowana Trylogia Millennium ma też całkiem
sporo zalet. Przede wszystkim uważam, że Lisbeth Salander przedstawiona
jest po prostu perfekcyjnie. Gdy tylko zobaczyłam ją na okładce filmu
stwierdziłam, że jest to strzał w dziesiątkę, postać dokładnie zgodna z
moimi wyobrażeniami. Drobna, ale emanująca siłą. Pewna siebie. Z
kamienną twarzą analizująca potencjalne konsekwencje swoich działań i
błyskawicznie podejmująca optymalną decyzję. Scena, gdy rozprawia się z
dwoma potężnymi bikersami, to po prostu majstersztyk, zarówno w książce,
jak i w filmie... (nie sposób nie uśmiechnąć się w tym miejscu z
satysfakcją!). Wcielająca się w rolę genialnej hakerki Noomi Rapace,
powiedziała w jednym z wywiadów: "Ludziom podoba się w postaci
Lisbeth to, że nie zgadza się na bycie ofiarą. (...) Nigdy nie użala się
nad sobą, tylko postanawia zostać panią sytuacji. To ona dyktuje
warunki". To prawda. Właśnie dlatego, mimo wielce antypatycznej
powierzchowności, Lisbeth Salander po prostu nie da się nie lubić.
Podobało mi się też, że film świetnie oddaje nastrój książki - jest
zimno, mrocznie i złowrogo, a pod skórą niejednego zwykłego faceta czai
się bestia. Dlaczego? Dlatego, że może. Okazja czyni nie tylko
złodzieja. Okazja czyni też sadystę. Władza upaja i daje przekonanie, że
można wszystko. Seks w połączeniu z władzą też jakby lepiej smakuje. A
przecież jest tyle kobiet, o które nikt się nie upomni...
Myślę sobie, że wszystkie trzy filmy stanowią ciekawą pozycję i to nie
tylko dla fanów książek Larssona. Na dodatek szwedzkie adaptacje nie
kończą przygody z Trylogią Millennium: na premierę (21 grudnia 2011 -
świat, 13 stycznia 2012 - Polska) czeka wersja amerykańska
- "Dziewczyna z tatuażem" - wyreżyserowana przez Davida Finchera
("Siedem") z głównymi rolami Daniela Craiga i Rooney Mara. Nie mogę się
już doczekać!
Komentarze
Gość: , static-62-233-139-194.devs.futuro.pl
2011/06/27 10:29:56
Odwieczne rozbieżności między książką
a filmem, bo przecież nie da się zaspokoić naszej nieskończoności jaką
jest wyobraźnia i czym lepsza książka tym barwniejsze mamy te swoje
wyobrażenia a po drodze wyobraźnia reżysera, osobowość aktorów,
ograniczenia techniczne, budżet i sto innych. Dobrze jak choćby
częściowo jesteśmy usatysfakcjonowani.