czwartek, 29 października 2020

Protest w Kolbuszowej

Gdy we wtorek po południu zobaczyłam, że moja Córka założyła na FB wydarzenie Strajk Kobiet Kolbuszowa - spacer przeciwko piekłu, to zdrętwiałam. Brałam wcześniej udział w marszach i protestach, ale to było w Rzeszowie, w tłumie innych ludzi, gdzie czułam się bezpiecznie, bo anonimowo. Protest w małym mieście, takim jak Kolbuszowa, gdzie wszyscy w jakiś sposób się znają i nikt nie jest anonimowy, to zupełnie inna sprawa. Szczególnie, że tu od lat dominuje PiS w zespół z narodowcami z Konfederacji. 

Naprawdę byłam przerażona. Ale wiedziałam, że muszę tam być. Dla mojej Córki. Ale też dla siebie i innych kobiet, które protestują w innych miastach i miasteczkach. 

Przygotowałam przemówienie. Przemówienie, które wzięło się z ogromnej złości, z poczucia bezsilności i bezradności na ten potężny, systemowy gwałt na kobietach. Przemówienie dużo za długie. Miałam wrażenie, że mówiłam i mówiłam, a słowa na kartkach się nie kończyły. Może przesadziłam, ale i tak nie powiedziałam wszystkiego. Lista przewin rządzącej patoprawicy wobec państwa, wobec demokracji, wobec różnych grup społecznych zdają się nie mieć końca.

Zaskoczyła nas skala protestu, że tak wiele osób przyszło. To niewyobrażalne. Poza tym było bezpiecznie i spokojnie. Mogłabym się przyczepić, że #wolnywybór i #wolnośćrównośćdemokracja zostało zakrzyczane przez #jebaćpis i #wypierdalać... ale... ulica ma swoją dynamikę...

Poniżej tekst mojego przemówienia.

Jestem tu, zapewne jak wiele i wielu z Was, bo polityka, którą na co dzień nie chcemy się interesować, bo mamy swoje ciekawsze zajęcia, zainteresowała się nami. Brutalnie weszła w naszą osobistą przestrzeń i zagroziła naszym rodzinom. Nie tylko kobietom. Choć to w nas oczywiście antyaborcyjne drakońskie prawo uderza najbardziej.

Wbrew temu, co mówią rządzący politycy – to nie my tę wojnę rozpętałyśmy. My się po prostu bronimy. Walczymy o swoje życie. Bo wygląda na to, że w III RP życie kobiet przestaje być wartością chronioną. I staje się tak kroczek po kroczku. Już od pięciu lat. Punkt po punkcie kasuje się nasze prawa. Najsmutniejsze jest to, że przy aplauzie innych kobiet.

Pod płaszczykiem absurdalnych klauzul sumienia ogranicza nam się prawo dostępu do legalnych procedur medycznych, prawo do rzetelnej informacji o stanie naszego zdrowia, stanie i przebiegu ciąży. Pod pięknymi hasłami ochrony tradycyjnej rodziny kryje się przyzwolenie na przemoc wobec kobiet. Przemoc nie tylko tę bezpośrednią, fizyczną, ale co szczególnie oburzające, przemoc instytucjonalną realizowaną przez aparat państwowy. Podaje nam się argumenty, że u nas kobiety są bezpieczne, na dowód przytacza się statystyki – na Zachodzie jest o wiele więcej zgłoszeń przemocy i gwałtów na kobietach, niż w Polsce. Ale czego tak naprawdę dowodzi ta statystyka? Jestem kobietą, wiem jak to wygląda, czytałam też niejedno świadectwo kobiet doświadczających przemocy i próbujących ją zgłosić, z jaką pogardą, lekceważeniem i bezdusznością funkcjonariuszy państwowych się spotykają. Jest to wiedza z rodzaju tej, która naprawdę boli. I zabiera poczucie bezpieczeństwa. Poczucie zaufania. Do ludzi i szeroko pojętego państwa, które powinno chronić moje zdrowie i życie. Nie czuję się bezpieczna w tym kraju. Nie czuję, że państwo mnie chroni. Wprost przeciwnie – mam poczucie, że państwo poprzez swoje struktury i narzędzia mi zagraża. Według konstytucji wszyscy jesteśmy równi wobec prawa, ale coraz częściej mamy dowody na to, że to fikcja, że są równi i równiejsi.

Kto jest równy, a kto równiejszy? Intuicyjnie wyczuwa to każdy z nas. To z tego poczucia niesprawiedliwości i poniżenia bierze się nasza złość, złość zwyczajnych ludzi, która wyprowadza nas na ulice. Myślicie, że chodzi tu o aborcję, prawo do życia płodów? Nie! Tu chodzi o kontrolowanie kobiet, o władzę nad kobietami. W jaki sposób robi się to najskuteczniej? Przejmując kontrolę nad kobiecą płodnością. I to dzieje się już od dawna. Przykłady?

Podwiązanie jajowodów u kobiet – inwazyjna i raczej nieodwracalna, ale najskuteczniejsza metoda zapobiegania niechcianej ciąży. W Polsce zabieg ten jest nielegalny. Ale jeśli się ma pieniądze (600 - 800 E) bez problemu zabieg ten można wykonać po sąsiedzku - w Niemczech, Czechach i na Słowacji.

Wazektomia - zabieg urologiczny polegający na przecięciu i podwiązaniu nasieniowodów – reklamowana jako nowoczesna antykoncepcja dla mężczyzn – koszt ok. 2000 zł – bez bólu i igieł, umawiasz się, jedziesz i po sprawie.

Antykoncepcja hormonalna dla kobiet – tylko na receptę, wymaga wizyty u lekarza i to takiego bez klauzuli sumienia, znalezienia apteki, również bez klauzuli sumienia, kosztowna.

Medykamenty wpływające na erekcję, dla mężczyzn – bez recepty i bez ograniczeń.

Najbardziej popularna i rozpowszechniona antykoncepcja męska – prezerwatywa – tania i dostępna wszędzie - sklepy ogólne, stacje benzynowe, ostatecznie też apteki (te bez klauzuli rzecz jasna).

Teraz coś o nietykalności cielesnej – jedno z podstawowych praw człowieka – podkreśla znaczenie osobistej autonomii i samostanowienia człowieka nad jego własnym ciałem. W Polsce nie można zmusić nikogo, by dla ratowania czyjegoś życia oddał choćby kroplę własnej krwi. Jeśli twoje życie zależałoby na przykład od twojego ojca, a ściślej płata jego wątroby, jednej nerki, szpiku lub krwi właśnie, a on z różnych powodów by odmówił, to nie ma takiej prawnej siły, by go zmusić do ratowania twojego życia. Ale bez problemu można zmusić kobietę, by wbrew swojej woli (z różnych powodów) donosiła ciążę i przeszła poród. A jest to przecież bez porównania proces trudniejszy, obciążający i wyczerpujący, niż proste i bezpieczne oddanie krwi, do którego nikt cię nie zmusi. Nawet gdybyś dzięki temu ratował_a czyjeś życie.

O godności kobiety podczas porodu też zresztą można by książkę napisać, szczególnie o godności kobiety w ciąży patologicznej. U mnie obyło bez komplikacji, a i tak cały ten proces był na tyle traumatyczny, że nigdy więcej nie chciałam go powtórzyć.

Na czas ciąży i porodu autonomia naszych ciał w majestacie prawa zostaje zawieszona. Jak się mamy czuć z tą świadomością? Powiem wam jak ja się czuję. Jak nie-człowiek. Jak przedmiot. Jak żywy inkubator. Bezsilna i bezradna. Nieistotna. Poniżona. Powiem wam, że nikt nie powinien tak się czuć w państwie prawa. A jeśli myślicie, że zaostrzanie ustawy antyaborcyjnej na tym się skończy, to się mylicie. Tzw. obrońcy życia już przymierzają się do zdelegalizowania kolejnej przesłanki umożliwiającej przerywanie ciąży – gdy jest ona wynikiem czynu zabronionego. Na pewno słyszeliście wypowiedzi polityków, że nie można karać dzieci za czyny ich ojców gwałcicieli.

Obowiązujący do niedawna tzw. kompromis aborcyjny to po pierwsze nie był żaden kompromis, a po drugie i tak nie działał w praktyce. Szpitale masowo podpisywały klauzule sumienia odmawiając pacjentkom dostępu do legalnych procedur medycznych. Na Podkarpaciu od 2016 w żadnym szpitalu nie wykonuje się zabiegów terminacji ciąży. Pacjentki w ogromnym stresie, bo przecież właśnie dowiedziały się, że ich ciąża nie rozwija się prawidłowo, bo musiały zdecydować, co będzie najlepsze dla nich i ich rodzin na przyszłość... same, na własną rękę muszą szukać szpitala, lekarza i jechać do niego nawet kilkaset kilometrów. Chyba, że mają pieniądze, to tuż za granicą są przyjazne i dyskretne kliniki, w których lekarze i pielęgniarki o nic nie pytają...

W Polsce wg oficjalnych statystyk wykonano nieco ponad 1000 zabiegów przerwania ciąży w ubiegłym roku. I powiem wam, że dla mnie kobiety, które zdecydowały się doprowadzić do końca tę procedurę w Polsce, to są prawdziwie bohaterki. Trzeba mieć w sobie dużo siły i bezkompromisowości, żeby egzekwować wykonanie prawa w tak wybitnie wrogich kobietom warunkach, jakie obecnie mamy w Polsce w temacie aborcji.

Ale nie tylko w ten sposób wybór kobiety dotyczący jej ciała i jej życia jest ograniczany. W obecnej sytuacji naprawdę trudno zaufać lekarzowi. Skąd wiadomo, że nie trafi się do takiego, który w poczuciu ratowania życia płodu, celowo ukryje ważne informacje na temat stanu ciąży i rozwoju płodu. Myślicie, że to niemożliwe? To się zdarza przerażająco często. Pamiętam historię państwa Pelonów z Zawiercia, których syn urodził się bez rąk i bez nóg. W trakcie ciąży kobieta 7 razy miała robione USG i żaden z lekarzy nawet nie zająknął się o niepełnosprawności dziecka. Wyobrażacie sobie taką niespodziankę przy porodzie???? Nasi władcy z patoprawicy przyklaskują tego rodzaju praktykom. Ostatnio Jadwiga Emilewicz z Porozumienia Gowina raczyła się wypowiedzieć, że "należy z całą stanowczością odradzać stosowania diagnozy prenatalnej w celach selekcyjnych. Jest to wyrazem okrutnej mentalności eugenicznej, która odbiera rodzinom możliwość przyjęcia i kochania swego najsłabszego dziecka".

W ich ustach ciągle tylko kochane dzieci nienarodzone, kochane dzieci z wadami, wszystkie mają prawo się urodzić. A co potem? Gdy się już urodzą? Gdy przeżyją swoich rodziców? Kto ich będzie kochał? Kto się będzie nimi opiekował 24 godziny na dobę? Bezduszne DPS-y ze zmęczonymi, sfrustrowanymi, niskoopłacanymi opiekunkami? Która kochająca matka chce takiej przyszłości dla swojego dziecka. Ja bym nie chciała. Nie chciałabym takiej przyszłości ani dla swojego dziecka, ani dla siebie, gdybym to ja miała być takim „uratowanym płodem”.

Samozwańczy obrońcy płodów twierdzą, że są za życiem, ale tak naprawdę są przeciw ludzkości. Przeciw zdobyczom nauki i medycyny prenatalnej, która nierzadko ratuje życie dzieci jeszcze w łonach matek, a przynajmniej potrafi przygotować szybką niezbędną pomoc zaraz po urodzeniu. Są przeciwko metodzie in vitro, która pozwala na urodzenie i wychowanie dzieci parom, które w inny sposób własnego potomstwa mieć by nie mogły. Są przeciwko rzetelnej edukacji seksualnej, dzięki której, między innymi, dzieci potrafiłyby się obronić przed wykorzystaniem, przemocą seksualną, ciążą. Są przeciw łatwemu dostępowi do skutecznej antykoncepcji. Są przeciw dzieciom, jeśli pozwalają by żyły w patologicznych i przemocowych rodzinach w imię przekonania, że nawet najgorsza rodzina jest dla dziecka najlepsza. Są przeciw ludziom nieheteronormatywnym, których istnienie burzy im ten wyobrażony idyllyczny obrazek tradycyjnej rodziny. Są przeciw kobietom – ileż codziennie mamy przykładów mizoginicznych wypowiedzi różnych polityków. Nas – kobiety dzieli się na te prawdziwe – uległe i posłuszne – warte szacunku i nieprawdziwe - kurewki spod znaku czarnego protestu, feminaziolki, które nie są nawet ludźmi, więc jaki szacunek? Szkoda, że to nie nas matki wyskrobały, bo byłby teraz spokój. Słysząc tego rodzaju komentarze zawsze się zastanawiam, w którym momencie ŻYCIE, z wartego obrony wszelkimi, nawet nieuczciwymi metodami, staje się życiem wartym jedynie pogardliwego splunięcia, lub wręcz śmierci, najlepiej w męczarniach, gdy dotyczy osób wykorzystywanych seksualnie przez funkcjonariuszy KK, osób LGBT+, kobiet, które nie godzą się na dyskryminację, powszechny seksizm i chcą realnej równości, młodzieży ze strajku klimatycznego, wegetarian i wegan... Oraz mnóstwa innych grup społecznych, które z patoprawicą mają nie po drodze.

W przestrzeni publicznej aż roi się od nienawistnych i pełnych gróźb komentarzy autorstwa tzw. obrońców tradycyjnych wartości. Chcieliby nas zagazowywać, pałować, gwałcić, lać i patrzeć czy równo puchnie, bo wtedy zrozumiemy.... Ciekawe co zrozumiemy? Jakie naprawdę są te tradycyjne wartości? Że pan i władca jest właścicielem rodziny. A nad panem i władcą stoi katolicki ksiądz z pisowskim wujtem. Jeden sankcjonuje ten nieludzki układ prawem boskim, drugi Kartą Praw Rodziny i trzymaną w politycznej garści policją, sądami i innymi instytucjami państwowej opresji. A nad nimi wszystkimi nawet nie papież, bo to przecież nie nasz papież. Nad nimi sam Bóg. A oni to wszystko w obronie Boga.

Jestem ateistką, ale jeśli ktoś z was wierzy, powiedzcie mi, czy Bóg faktycznie potrzebuje obrońców? Jeśli istnieje, to poradzi sobie i z nami-grzesznikami i z tym, którym się wydaje, że siedzą po jego stronie. Bez niczyjej pomocy.

Simone de Beauvoir, francuska pisarka, filozofka i feministka powiedziała dawno temu – Nie zapominajcie, że wystarczy kryzys polityczny, gospodarczy, albo religijny żeby prawa kobiet były na nowo kwestionowane. Musicie być czujne przez całe życie.

I dokładnie to się dziś dzieje. To nie jest zbieg okoliczności, że w czasie największego kryzysu epidemiologicznego władza dokręca nam śrubę.

Wykreślenie przesłanki na podstawie której wykonywano rocznie około 1000 legalnych aborcji w 38 milionowym kraju właśnie teraz, to nie jest w obronie życia. To jest w obroni ich interesów! Dzięki temu pieką właśnie dwie pieczenie na jednym ogniu – zadowolą grupę fundamentalistów we własnym obozie, a na nas-protestujących zrzucą odpowiedzialność za koronawirusa i niewydolność służby zdrowia.

Nie łudźcie się, oni nie są głosem płodów, ani nie bronią praw płodów, nie bronią rodzin, którymi bezwstydnie wycierają sobie zachłanne gęby na prawo i lewo. Wszystko, co robią, robią tylko w swoim własnym interesie. Gdyby ktoś na nowo nakręcił Folwark Zwierzęcy Orsona Wellsa, to rozpasane ryje rządzących świń miałyby gęby naszych polityków z patoprawicy i nikt by nawet nie zauważył różnicy.

Dziękuję za uwagę.




 

Tak było wczoraj. Dziś nadal dochodzę do siebie. Nie jestem pewna jak się z tym wszystkim czuję. Emocje przelatują przez mnie jak huragan. Nie mogę spać, prawie nie jem, bo w żołądku mam gigantyczny supeł, który mnie dusi. Ale jestem pewna, że to my stoimy po właściwej stronie. Wolny wybór jest jedynym właściwym wyborem.

W artykule wykorzystałam zdjęcia z lokalnej gazety: Korso Kolbuszowskie.

niedziela, 18 października 2020

Motki, jeszcze więcej motków

Wkręciłam się w stare motki. Ponoć SH są dobrym ich źródłem, ale nie u nas akurat. Choć lupmeksów mamy dostatek, to włóczki bywają w nich towarem tak rzadkim, że nawet nie chce mi się sprawdzać. Zresztą i tak nie lubię chodzić po sklepach. Dlatego odwiedziłam Allegro. Konkretnie szukałam Szarotki, bo tak mi się spodobała ostatnia w wersji beżowej. I znalazłam:-) Całe 400 g. w kolorze gołębiej szarości. Naprawdę ładna włóczka. I mam już na nią wstępny pomysł. Pani od Szarotki miała jeszcze parę innych ofert, więc skorzystałam do jednej wysyłki - Szarotka i włóczki z koszyka, to właśnie nabytki z Allegro. Natomiast ten głęboki burgund...





...To niespodzianka od Lenarda:-) Jeden z moich ulubionych kolorów:-) Też już mam na niego pomysł. (Dobrze, że tyle deszczu ostatnio - mam naprawdę sporo czasu, by te pomysły realizować;-)).



Jeden z podarowanych motków od razu mi się przydał do bieżącej pracy - robię poszewki na poduchy z pokazywanych ostatnio włóczek vintage (musiałam dołożyć parę włóczek z własnych zasobów), wychodzą naprawdę ciekawie... Tak właśnie na robocie spędzałam ostatnią sobotę:-)




Tak wyglądają gotowe trzy przody poszewek. W toku jest czwarty taki patchwork, gdy go skończę, zacznę ogarniać tyły:-). Już się nie mogę doczekać, kiedy zobaczę swoje poduchy na krzesłach, mam nadzieję, że będą pasować idealnie:-). Bo jak nie, to... nie wiem... remont kuchni chyba;-).



Skończyłam za to osłonki na nogi od krzeseł - Zrobiłam 16 sztuk. Dobrze, że mam tylko 4 krzesła, bo 200 g. Szarotki wystarczyło mi niemal na styk. A ja naiwna myślałam, że zostanie mi jeszcze na jakiś bieżnik...:-D. Został maleńki kłębek.:-)



Włóczki i dzierganie na tyle mnie ostatnio zajmują, że nawet za bardzo nie skupiam się na sytuacji na zewnątrz. A ta jest zła. Naprawdę coraz gorsza. Dbajmy o siebie. DDM (dystans, dezynfekcja, maseczka) - tyle tylko zależy od nas i to możemy robić licząc, że osoby obok nas robią to samo. Jeśli sami o siebie nie zadbamy, to marne nadzieje, że zadba system, administracja, czy służba zdrowia. Nie mam wątpliwości, że nikt już nie ogarnia tego, co się dzieje...

Na nadchodzący tydzień życzę tylko zdrowia.


poniedziałek, 5 października 2020

Włóczkowe zabytki przeszłości

Po rodzicach szwagra mego zięcia dostałam worek starych włóczek. Prawdziwe vintage-skarby, jak powiedział Lenard:-). Zalatujące strychem i drapiące, obrane w jakieś kłaczki, w większości bez metek... naprawdę mało interesujące starocie w porównaniu z ofertą sklepową, a także moimi własnymi zapasami;-). Ale to właśnie one zajęły moją uwagę w ostatnim czasie i pobudziły wyobraźnię:-)





W pierwszej kolejności zwróciłam uwagę na kłębki ciemnobrązowe i ogniste pomarańczowo-żółte - od razu wiedziałam. że muszę je jakoś połączyć:-). Wyszła czapka. A ponieważ jeszcze trochę zostało, więc później dorobię jeszcze mitenki.



 

W drugiej kolejności zajęłam się Szarotką. Mam przeczucie, że ta przędza jest starsza od mnie. Zamierzam zamienić ją w skarpetki na nogi krzeseł, a potem zobaczę... może bieżnik na parapet...




 

W trzeciej kolejności zajmę się melanżami. Mam plan na poszewki na poduchy na krzesła, ale jestem otwarta na różne pomysły, może mi jeszcze coś innego wyobraźnia podpowie:-). Albo Wy?