Gdy jakiś czas temu, w mailu od
Sowy przeczytałam o tej książce, od razu wiedziałam, że muszę ją przeczytać.
Co najmniej jedna trzecia spośród osób, które znamy, to introwertycy. To
ci, którzy wolą słuchać niż mówić, czytać książki niż chodzić na
przyjęcia. Są oni pomysłowi i twórczy, ale nie lubią się promować; wolą
pracować samodzielnie niż w zespole. Choć często mówi się o takich
osobach "ciche" i "spokojne", to właśnie introwertykom zawdzięczamy
wiele z najwspanialszych dokonań - od słynnych słoneczników van Gogha do
pierwszego komputera osobistego.
Ta napisana z pasją, oparta na
wynikach badań naukowych, pełna zapadających w pamięć fascynujących
opowieści o rzeczywistych osobach książka pokazuje nam, jak bardzo nie
docenia się introwertyków oraz ile na tym traci nasz rozgadany świat.
Korzystając z wyników najnowszych badań z dziedziny psychologii oraz
neurobiologii, autorka ujawnia zadziwiające, mało znane dotąd różnice
między ekstrawertykami a introwertykami. [...]
Introwersja nie jest może pojęciem nowym, ale ja odkryłam ją stosunkowo niedawno, ledwie parę lat temu i odkrycie to pozwoliło mi wreszcie zrozumieć wiele moich zachowań, które wcześniej uznawałam za problematyczne. W introwersji znalazłam odpowiedzi, dzięki którym przedefiniowałam, a następnie zaakceptowałam swoją naturę tak, że dziś mogę z niej czerpać siłę.
Nic zatem dziwnego, że książka o introwersji wzbudziła moją ciekawość, szczególnie, gdy przeczytałam opis z okładki, a także dlatego, że już w tytułowych słowach zawiera się istotny jej element - Ciszej proszę! - to chyba najczęściej powtarzane przeze mnie (na głos i w myślach) słowa. W domu, w pracy, na ulicy, w gościach, na zakupach... Nadmiar dźwięków (bodźców) zabiera mi siły i nie pozwala się skupić. Cisza i spokój, to stan, w którym funkcjonuję najlepiej, to też moje najżarliwsze życzenie, z którego znajomi śmieją się, że będę go mieć pod dostatkiem, ale dopiero na cmentarzu;).
Byłam zatem ogromnie ciekawa, czego jeszcze mogę się dowiedzieć o "sile introwersji w świecie, który nie może przestać gadać". I rzeczywiście, książka w większości zaspokoiła moją ciekawość, choć bez drobnych irytacji również się nie obeszło...
Lektura Susan Cain jest przede wszystkim doskonale opracowana pod względem merytorycznym, o ile potrafię to, jako laik, ocenić. Mnóstwo w niej inspirujących faktów oraz przytoczonych badań naukowych, dzięki którym lepiej można zrozumieć naturę intro- i ekstrawersji. Dla mnie osobiście najbardziej odkrywcze były informacje zawarte w części o relacjach między intro- i ekstrawertykami. Autorka, powołując się na przeprowadzone badania, szczegółowo zdiagnozowała przyczyny nieporozumień i konfliktów, które swe źródła mają w odmiennym pojmowaniu tego, co naszym zdaniem świadczy o szacunku dla partnera i wyraża zaangażowanie w relację. Niemal zszokowało mnie, gdy przeczytałam, że dla osób ekstrawertycznych moja postawa - minimalizacja i łagodzenie konfliktów oraz łagodna mobilizacja do pokonywania przeszkód - może być rozumiana jako brak zainteresowania i przyczyniać się do eskalacji złości. Aż trudno uwierzyć, że na kogokolwiek lepiej mogą działać działać słowa: Przestań się mazać i weź się do roboty!, niż: Wiem, jakie to dla ciebie trudne, ale wierzę, że sobie poradzisz, jednak w przypadku ekstrawertyków tak właśnie jest! Nie byłam świadoma, że stosowane przeze mnie, odkąd pamiętam, środki - spokojna rzeczowość, łagodność i opanowanie - wynikają jedynie z typu mojej osobowości i naprawdę wierzyłam w to, że są one uniwersalnym i jedynym skutecznym sposobem rozwiązywania konfliktów i rozładowywania napięć...
Niezwykle ciekawe są też fragmenty opisujące proces, w jaki sposób, w ciągu ostatniego wieku, ukształtował się dominujący w społeczeństwach Zachodu ideał ekstrawertyka. Nie miałam pojęcia, że dwadzieścia lat temu, gdy pisałam swoje pierwsze listy motywacyjne, w których zawierałam takie swoje "zalety" jak: umiejętność pracy w grupie, łatwość nawiązywania kontaktów, umiejętność realizowania zadań w sytuacjach stresowych, łatwość odnajdywania się w nowych sytuacjach... tak naprawdę próbowałam wpisać się w nurt oczekiwań wobec idealnego ekstrawertycznego pracownika - dynamicznego, pewnego siebie, otwartego i towarzyskiego... Nie kłamałam w swoich listach motywacyjnych - po prostu wtedy jeszcze nie wiedziałam, że wcale nie jestem taka, jak o sobie piszę. Ale bardzo chciałam taka być. I naprawdę wierzyłam, że taka jestem. Szkoda, że okazało się inaczej. Szkoda, że okazało się to tak późno. Gdybym wcześniej miała świadomość swojej introwersji, mogłabym zupełnie inaczej pokierować ścieżką swojej kariery... Ale szczęśliwie, nigdy nie jest za późno, by się przebudzić i poszukać nowej drogi:)
I w tym miejscu zaczyna się moje "ale" do lektury. Bo okazuje się, że w ogólnej wymowie książka Susan Cain, to taki typowy amerykański poradnik, który równie dobrze można by zatytułować "I ty też, introwertyku, możesz odnieść sukces w ekstrawertycznym świecie". Jak to zrobić? Och, to proste. W książce mnóstwo jest przykładów osób, którym się to udało. Jak również przestróg, że jeśli nadal będzie się podążać nieswoją ścieżką, to czekać nas będą jedynie porażki i rozczarowania. Podczas czytania tych przykładów z życia przypomniały mi się dawne łańcuszki - takie pisane ręcznie i wysyłane pocztą. W ich końcowej treści zawsze można było przeczytać przykazanie, by nie lekceważyć wiadomości, bo np. pani Stefania z Koziej Wólki przesłała łańcuszek dalej, a następnego dnia wygrała wycieczkę i pieniądze, a pan Staszek podarł i wyrzucił list do kosza i następnego dnia spadł z roweru i złamał nogę;).
"Ciszej proszę!" jest książką ze wszech miar amerykańską, co trochę mi przeszkadzało w jej odbiorze. Jestem fanką amerykańskich filmów i seriali, ale nie znoszę amerykańskiego stylu życia. Nie znoszę ich nachalnego kultu sukcesu, upatrywanego głównie w sukcesie finansowym; nie znoszę ich targów popularności, w których od małego trenują swoje dzieci; tych sąsiedzkich, radosnych, przyjacielskich, a podszytych fałszem, społeczności spotykających się na obowiązkowym grillowaniu; tego ich wiecznego uśmiechu i cwaniactwa; ich podejściu do Boga i religii; ich eksperymentów społecznych narzucających ludziom (na bazie jakichś pseudonaukowych wniosków) co i dla kogo jest jedyne, właściwe i słuszne. A tych wszystkich elementów w książce, niestety, nie brakuje.
Nie można się temu dziwić - autorka jest Amerykanką więc pisze o "swoim podwórku". Chodzi jednak o to, że ja - mieszkanka małego miasta, Polka, Europejka - się na nim (tym podwórku) nie bardzo odnajduję. Sporo problemów, z którymi borykają się amerykańscy introwertycy nie jest moimi problemami. Również ich cele nie są moimi. W konsekwencji także i zaproponowane recepty na "przeżycie" w ekstrawertycznym świecie, w moim przypadku nie mają zastosowania. Ja nie muszę wypracowywać kompromisów w kwestii tego, ile razy w miesiącu uczestniczyć w spotkaniach towarzyskich, z iloma osobami, jak długo i o czym wówczas rozmawiać. Podczas rekrutacji na studia nie wymagano ode mnie udokumentowania dotychczasowych sukcesów społecznych - wystarczyły oceny z matury. Nikt mnie nie zmusza do wystąpień publicznych, ani uczestnictwa w niechcianych, półoficjalnych, zawodowych spędach. Nie mam potrzeby uczyć się, jak "udawać" ekstrawertyka, bo po prostu w moim środowisku nieczęsto bywam pod presją dopasowywania się do ekstrawertycznych wymagań.
Moja introwersja była dla mnie o tyle problemem, że zawsze wydawało mi się, że to ze mną jest coś nie w porządku - bo jestem nietowarzyska, bo wpadam w panikę, gdy muszę wziąć udział w jakimś większym spotkaniu rodzinnym, bo źle znoszę zmiany, bo podróże wywołują u mnie migrenę... Odkąd pogodziłam się z tym, że jestem, jaka jestem, odkąd staram się żyć zgodnie z własnym rytmem, moja introwersja przestała mi jakoś szczególnie przeszkadzać. Może wciąż przeszkadza innym. Ale prawdę mówiąc, pozwalam sobie nie zwracać uwagi na, dotyczące mnie, opinie innych...
Drugim "psujem" było tłumaczenie. Pierwszy raz spotkałam się z tym, by tłumacz w przypisach poprawiał autora książki, lub odnosił się do innych, funkcjonujących w fachowej literaturze, polskich tłumaczeń angielskojęzycznych terminów, dowodząc, że jego tłumaczenie lepiej oddaje istotę danego zjawiska (np. stan "
flow"). Często, obok polskiego tekstu, w nawiasach pojawiają się oryginalne, angielskie sformułowania, co przy wspomnianym stanie "flow" może mieć uzasadnienie, ale już przy Wielkim Kryzysie umieszczanie w nawiasie angielskich słów "Great Depression" jest cokolwiek idiotyczne, tak samo zresztą, jak posługiwanie się nazwą "Charles Darwin" zamiast znanego nam powszechnie Karola Darwina. Że już nie wspomnę o takich drobiazgach, jak nazywanie sędzi słowem "sędzina"... Momentami miałam wrażenie, jakby pan tłumacz zwyczajnie się wymądrzał, że on wie lepiej i więcej, a językiem polskim w żadnym wypadku nie można odzwierciedlić znaczenia skomplikowanych angielskich pojęć i sformułowań.
Pomimo tych jednak zastrzeżeń, książka jest naprawdę ciekawa i dobrze się czyta. Dowiedziałam się z niej wiele zupełnie nowych, inspirujących rzeczy, dzięki którym lepiej rozumiem nie tylko swoje potrzeby, ale też potrzeby moich ekstrawertycznych bliskich i znajomych. Czynnik poradnikowy, choć irytujący, jest naprawdę skuteczny, bowiem lektura działa niezwykle mobilizująco - czytając miałam ochotę od razu wykorzystywać zdobytą wiedzę w działaniu. Mam nadzieję, że rozbudzona książką energia nie wypali się za szybko i uda mi się kiedyś stworzyć dla siebie takie okoliczności, w których lepiej będę mogła wykorzystać, wynikające z mojej osobowości, mocne strony:)
A ciekawe artykuły na temat introwersji można przeczytać również na blogu
Poza schematy. Bardzo polecam:)