niedziela, 21 kwietnia 2013

Ciszej proszę!

Gdy jakiś czas temu, w mailu od Sowy przeczytałam o tej książce, od razu wiedziałam, że muszę ją przeczytać.
 
Co najmniej jedna trzecia spośród osób, które znamy, to introwertycy. To ci, którzy wolą słuchać niż mówić, czytać książki niż chodzić na przyjęcia. Są oni pomysłowi i twórczy, ale nie lubią się promować; wolą pracować samodzielnie niż w zespole. Choć często mówi się o takich osobach "ciche" i "spokojne", to właśnie introwertykom zawdzięczamy wiele z najwspanialszych dokonań - od słynnych słoneczników van Gogha do pierwszego komputera osobistego.
Ta napisana z pasją, oparta na wynikach badań naukowych, pełna zapadających w pamięć fascynujących opowieści o rzeczywistych osobach książka pokazuje nam, jak bardzo nie docenia się introwertyków oraz ile na tym traci nasz rozgadany świat.
Korzystając z wyników najnowszych badań z dziedziny psychologii oraz neurobiologii, autorka ujawnia zadziwiające, mało znane dotąd różnice między ekstrawertykami a introwertykami. [...]

Introwersja nie jest może pojęciem nowym, ale ja odkryłam ją stosunkowo niedawno, ledwie parę lat temu i odkrycie to pozwoliło mi wreszcie zrozumieć wiele moich zachowań, które wcześniej uznawałam za problematyczne. W introwersji znalazłam odpowiedzi, dzięki którym przedefiniowałam, a następnie zaakceptowałam swoją naturę tak, że dziś mogę z niej czerpać siłę.

Nic zatem dziwnego, że książka o introwersji wzbudziła moją ciekawość, szczególnie, gdy przeczytałam opis z okładki, a także dlatego, że już w tytułowych słowach zawiera się istotny jej element - Ciszej proszę! - to chyba najczęściej powtarzane przeze mnie (na głos i w myślach) słowa. W domu, w pracy, na ulicy, w gościach, na zakupach... Nadmiar dźwięków (bodźców) zabiera mi siły i nie pozwala się skupić. Cisza i spokój, to stan, w którym funkcjonuję najlepiej, to też moje najżarliwsze życzenie, z którego znajomi śmieją się, że będę go mieć pod dostatkiem, ale dopiero na cmentarzu;).

Byłam zatem ogromnie ciekawa, czego jeszcze mogę się dowiedzieć o "sile introwersji w świecie, który nie może przestać gadać". I rzeczywiście, książka w większości zaspokoiła moją ciekawość, choć bez drobnych irytacji również się nie obeszło...

Lektura Susan Cain jest przede wszystkim doskonale opracowana pod względem merytorycznym, o ile potrafię to, jako laik, ocenić. Mnóstwo w niej inspirujących faktów oraz przytoczonych badań naukowych, dzięki którym lepiej można zrozumieć naturę intro- i ekstrawersji. Dla mnie osobiście najbardziej odkrywcze były informacje zawarte w części o relacjach między intro- i ekstrawertykami. Autorka, powołując się na przeprowadzone badania, szczegółowo zdiagnozowała przyczyny nieporozumień i konfliktów, które swe źródła mają w odmiennym pojmowaniu tego, co naszym zdaniem świadczy o szacunku dla partnera i wyraża zaangażowanie w relację. Niemal zszokowało mnie, gdy przeczytałam, że dla osób ekstrawertycznych moja postawa - minimalizacja i łagodzenie konfliktów oraz łagodna mobilizacja do pokonywania przeszkód - może być rozumiana jako brak zainteresowania i przyczyniać się do eskalacji złości. Aż trudno uwierzyć, że na kogokolwiek lepiej mogą działać działać słowa: Przestań się mazać i weź się do roboty!, niż: Wiem, jakie to dla ciebie trudne, ale wierzę, że sobie poradzisz, jednak w przypadku ekstrawertyków tak właśnie jest! Nie byłam świadoma, że stosowane przeze mnie, odkąd pamiętam, środki - spokojna rzeczowość, łagodność i opanowanie - wynikają jedynie z typu mojej osobowości i naprawdę wierzyłam w to, że są one uniwersalnym i jedynym skutecznym sposobem rozwiązywania konfliktów i rozładowywania napięć...

Niezwykle ciekawe są też fragmenty opisujące proces, w jaki sposób, w ciągu ostatniego wieku, ukształtował się dominujący w społeczeństwach Zachodu ideał ekstrawertyka. Nie miałam pojęcia, że dwadzieścia lat temu, gdy pisałam swoje pierwsze listy motywacyjne, w których zawierałam takie swoje "zalety" jak: umiejętność pracy w grupie, łatwość nawiązywania kontaktów, umiejętność realizowania zadań w sytuacjach stresowych, łatwość odnajdywania się w nowych sytuacjach... tak naprawdę próbowałam wpisać się w nurt oczekiwań wobec idealnego ekstrawertycznego pracownika - dynamicznego, pewnego siebie, otwartego i towarzyskiego... Nie kłamałam w swoich listach motywacyjnych - po prostu wtedy jeszcze nie wiedziałam, że wcale nie jestem taka, jak o sobie piszę. Ale bardzo chciałam taka być. I naprawdę wierzyłam, że taka jestem. Szkoda, że okazało się inaczej. Szkoda, że okazało się to tak późno. Gdybym wcześniej miała świadomość swojej introwersji, mogłabym zupełnie inaczej pokierować ścieżką swojej kariery... Ale szczęśliwie, nigdy nie jest za późno, by się przebudzić i poszukać nowej drogi:)

I w tym miejscu zaczyna się moje "ale" do lektury. Bo okazuje się, że w ogólnej wymowie książka Susan Cain, to taki typowy amerykański poradnik, który równie dobrze można by zatytułować "I ty też, introwertyku, możesz odnieść sukces w ekstrawertycznym świecie". Jak to zrobić? Och, to proste. W książce mnóstwo jest przykładów osób, którym się to udało. Jak również przestróg, że jeśli nadal będzie się podążać nieswoją ścieżką, to czekać nas będą jedynie porażki i rozczarowania. Podczas czytania tych przykładów z życia przypomniały mi się dawne łańcuszki - takie pisane ręcznie i wysyłane pocztą. W ich końcowej treści zawsze można było przeczytać przykazanie, by nie lekceważyć wiadomości, bo np. pani Stefania z Koziej Wólki przesłała łańcuszek dalej, a następnego dnia wygrała wycieczkę i pieniądze, a pan Staszek podarł i wyrzucił list do kosza i następnego dnia spadł z roweru i złamał nogę;).

"Ciszej proszę!" jest książką ze wszech miar amerykańską, co trochę mi przeszkadzało w jej odbiorze. Jestem fanką amerykańskich filmów i seriali, ale nie znoszę amerykańskiego stylu życia. Nie znoszę ich nachalnego kultu sukcesu, upatrywanego głównie w sukcesie finansowym; nie znoszę ich targów popularności, w których od małego trenują swoje dzieci; tych sąsiedzkich, radosnych, przyjacielskich, a podszytych fałszem, społeczności spotykających się na obowiązkowym grillowaniu; tego ich wiecznego uśmiechu i cwaniactwa; ich podejściu do Boga i religii; ich eksperymentów społecznych narzucających ludziom (na bazie jakichś pseudonaukowych wniosków) co i dla kogo jest jedyne, właściwe i słuszne. A tych wszystkich elementów w książce, niestety, nie brakuje.

Nie można się temu dziwić - autorka jest Amerykanką więc pisze o "swoim podwórku". Chodzi jednak o to, że ja - mieszkanka małego miasta, Polka, Europejka - się na nim (tym podwórku) nie bardzo odnajduję. Sporo problemów, z którymi borykają się amerykańscy introwertycy nie jest moimi problemami. Również ich cele nie są moimi. W konsekwencji także i zaproponowane recepty na "przeżycie" w ekstrawertycznym świecie, w moim przypadku nie mają zastosowania. Ja nie muszę wypracowywać kompromisów w kwestii tego, ile razy w miesiącu uczestniczyć w spotkaniach towarzyskich, z iloma osobami, jak długo i o czym wówczas rozmawiać. Podczas rekrutacji na studia nie wymagano ode mnie udokumentowania dotychczasowych sukcesów społecznych - wystarczyły oceny z matury. Nikt mnie nie zmusza do wystąpień publicznych, ani uczestnictwa w niechcianych, półoficjalnych, zawodowych spędach. Nie mam potrzeby uczyć się, jak "udawać" ekstrawertyka, bo po prostu w moim środowisku nieczęsto bywam pod presją dopasowywania się do ekstrawertycznych wymagań.

Moja introwersja była dla mnie o tyle problemem, że zawsze wydawało mi się, że to ze mną jest coś nie w porządku - bo jestem nietowarzyska, bo wpadam w panikę, gdy muszę wziąć udział w jakimś większym spotkaniu rodzinnym, bo źle znoszę zmiany, bo podróże wywołują u mnie migrenę... Odkąd pogodziłam się z tym, że jestem, jaka jestem, odkąd staram się żyć zgodnie z własnym rytmem, moja introwersja przestała mi jakoś szczególnie przeszkadzać. Może wciąż przeszkadza innym. Ale prawdę mówiąc, pozwalam sobie nie zwracać uwagi na, dotyczące mnie, opinie innych...

Drugim "psujem" było tłumaczenie. Pierwszy raz spotkałam się z tym, by tłumacz w przypisach poprawiał autora książki, lub odnosił się do innych, funkcjonujących w fachowej literaturze, polskich tłumaczeń angielskojęzycznych terminów, dowodząc, że jego tłumaczenie lepiej oddaje istotę danego zjawiska (np. stan "flow"). Często, obok polskiego tekstu, w nawiasach pojawiają się oryginalne, angielskie sformułowania, co przy wspomnianym stanie "flow" może mieć uzasadnienie, ale już przy Wielkim Kryzysie umieszczanie w nawiasie angielskich słów "Great Depression" jest cokolwiek idiotyczne, tak samo zresztą, jak posługiwanie się nazwą "Charles Darwin" zamiast znanego nam powszechnie Karola Darwina. Że już nie wspomnę o takich drobiazgach, jak nazywanie sędzi słowem "sędzina"... Momentami miałam wrażenie, jakby pan tłumacz zwyczajnie się wymądrzał, że on wie lepiej i więcej, a językiem polskim w żadnym wypadku nie można odzwierciedlić znaczenia skomplikowanych angielskich pojęć i sformułowań.

Pomimo tych jednak zastrzeżeń, książka jest naprawdę ciekawa i dobrze się czyta. Dowiedziałam się z niej wiele zupełnie nowych, inspirujących rzeczy, dzięki którym lepiej rozumiem nie tylko swoje potrzeby, ale też potrzeby moich ekstrawertycznych bliskich i znajomych. Czynnik poradnikowy, choć irytujący, jest naprawdę skuteczny, bowiem lektura działa niezwykle mobilizująco - czytając miałam ochotę od razu wykorzystywać zdobytą wiedzę w działaniu. Mam nadzieję, że rozbudzona książką energia nie wypali się za szybko i uda mi się kiedyś stworzyć dla siebie takie okoliczności, w których lepiej będę mogła wykorzystać, wynikające z mojej osobowości, mocne strony:)

A ciekawe artykuły na temat introwersji można przeczytać również na blogu Poza schematy. Bardzo polecam:)

30 komentarzy:

  1. A to dopiero! Wiesz, ze niegdy się nei zastanawiałam, dlaczego tak się dzieje, że odstaję od innych? A ja właśnie uwielbiam domowe zacisze i tylko i wyłącznie dlatego, że mam małe dzieci i muszę , podkreślam, muszę, się angażować i "wyjść" do ludzi, to wychodzę. Walczę ze sobą, bo tego wymaga sytuacja, ale nie jestem typem kochającym towarzystwo, hałas i spotkania.
    Może też powinnam poczytać o introwersji?

    Dzięki za dobrą recenzję.

    Anka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A widzisz:) Nigdy nie jest za późno, by się czegoś o sobie dowiedzieć:) Ja również nie znosiłam szkolnych spotkań u córki, ale byłam na wszystkich... za to wszelkich komitetów unikałam jak ognia;)

      Usuń
  2. tak sobie zawsze myślałam, że jestem introwertyczką, ale... owszem, najlepiej mi w ciszy, nie lubię tłumów, jestem nieśmiała (w co nikt, kto mnie poznał osobiście nie wierzy, ale takie są fakty ;-)), ale jestem kontaktowa, i działam na zasadzie łącznika. łączę różne grupy w jeszcze inne grupy, czasem mam wrażenie, że świat beze mnie by się popsuł (idiotyczne, wiem, ale może bez każdego z nas świat by się popsuł i to jest bardzo sensowne usprawiedliwienie bezsensu ludzkiej egzystencji? ;-))...
    a, zaczęły mi się śnić absurdalne sny, znowu jestem sobą ;-)
    uściski!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bo introwertyk dla swoich pasji jest w stanie pokonać ograniczenia i wyjść ze swojej skorupy. Ale skorupa jest mu potrzebna, by miał gdzie wrócić i odbudować siły:)

      Usuń
    2. tylko że ja nie mam poczucia, że muszę się jakoś wyzwalać od ograniczeń. musiałam się w podstawówce nauczyć, że jak wychodzę z domu, to ludzie nie wytykają mnie paluchami i nie wyśmiewają ze mnie (długi i bolesny proces obcowania z lustrem i gadania do siebie, gadanie do siebie mi zostało, ale teraz gadam głównie w obcych językach, żeby z wprawy nie wyjść).
      kiedyś lubiłam muzykę, bez radia i tv nie wyobrażałam sobie życia. teraz dźwięki mnie męczą i jeśli mogę, to żyję w ciszy.
      moją nieśmiałość najbardziej widać na rozmowach o pracę, och jak ja ich nienawidzę! :-) a pojutrze znowu dwie, trzymaj kciuki! :-)
      a tak w ogóle, to wszystkiego najlepszego z wiadomej okazji! jako stary sklerotyk wolę wcześniej, niż później!
      :-*

      Usuń
    3. Dziękuję!!!! Za pamięć i życzenia:) Bardzo mi miło:)
      I oczywiście będę trzymać kciuki! Daj znać jak poszło.

      Usuń
  3. Ja chyba jestem trochę tego i owego:)Miłej niedzieli:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Każdy z nas znajduje się w pewnym miejscu na linii ciągłej, jaka łączy ze sobą z jednej strony ekstremalną wartość introwersji oraz ekstremalną wartość ekstrawersji z drugiej strony. Dlatego większość z nas to rzeczywiście takie mieszane typy:)
      Dziękuję! Niedziela była bardzo miła, szkoda tylko że taka krótka...

      Usuń
  4. Jak zwykle świetna recenzja!
    Ja jeszcze bym dodała, że zwykle nie ma typów czysto intro- czy ekstrawertycznych, są mieszanki. Ja też jestem mieszanką, to a propos Twojego zdziwienia, że ja taką książką się zainteresowałam;)
    Nie można zmienić zasadniczo swojego typu, ale pewna zmiana jest możliwa - ja kiedyś zdecydowanie bardziej byłam intro niż ekstra, a na skutek świadomych działań przesunęło mi się ta granica czy raczej udział procentowy;)
    W podobnej tematyce, czyli o poznaniu siebie jest książka o temperamencie "Osobowość plus" Florence Littauer - tutaj o temperamencie, czyli innej składowej naszego charakteru, z którą się rodzimy. Bardzo też polecam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję Sowo! A Ty już czytałaś? Bo jestem ciekawa Twoich wrażeń.
      O tym naginaniu, czy zmianie swojego typu fajnie autorka pisze - bo okazuje się, że w sprawach dla nas najważniejszych, dla realizacji swoich celów, jesteśmy w stanie działać nawet wbrew swoim genom. Dlatego osoba, która ma lęk przed publicznymi wystąpieniami nie zrobi tego, gdy będzie musiała przedstawiać zagadnienia, które niespecjalnie ją zajmują, natomiast da sobie radę z ograniczeniami, gdy będzie mówić o tym, co rzeczywiście ją zajmuje:) Ten wniosek jest dla mnie bardzo budujący.

      Usuń
  5. No proszę, coś chyba dla mnie. Muszę przeczytać tę książkę tym bardziej że moja starsza córa też pasuje do tego opisu

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jest w książce również rozdział poświęcony wychowywaniu dziecka o przewadze cech introwertycznych. Myślę, że ciekawy byłby szczególnie dla rodziców ekstrawertycznych, którzy mają problem ze zrozumieniem specyficznych potrzeb dzieci introwertycznych i często na siłę próbują ich aktywizować i uspołeczniać...
      Moja córka jest ekstrawertyczką więc to ja zwykle za nią nie nadążałam;) I nie mogłam zrozumieć, dlaczego zamiast siedzieć w domu, ciągle ją gdzieś nosi...

      Usuń
  6. Masz kapitalne pióro, świetnie się czyta Twoje teksty. Ale do sedna... Kiedyś byłam introwertyczką, ale nie z przekonania i pragnienia, ale nieśmiałości. Póżniej i na długo mi się przekręciło w zupełnie drugą stronę i stałam się ekstrawertyczka przez wielkie E. Ale albo znów mi wraca introwertyzm - bardziej świadomy i chciany - albo tylko był uśpiony. Albo jestem pomieszaniem z poplątaniem. Łaknę ciszy i spokoju od kiedy jestem matką.... Stwierdziłam też, że inni ludzi niczego nie są w stanie mi dać, czega sama bym sobie nie dała. Że prędzej mnie znudzą, niż zaciekawią, zdenerwują niż rozbawią. Towarzystwa nie szukam, ale jak ono mnie znajdzie, to okazuje się, że jestem totalnie towarzyska....

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dziękuję!
      Nieśmiałość jest osobną kategorią, choć często występuje właśnie razem z introwersją. Ja nie byłam nigdy nieśmiała, choć tak o sobie myślałam, bo nie umiałam znaleźć lepszego wyjaśnienia dla swoich ograniczeń - spotkania w większej grupie znajomych mnie przytłaczały, nie potrafiłam wbić się w rozmowę, im było głośniej, tym bardziej ja cichłam. Ale z drugiej strony bez problemu mogłam pojechać sama na warsztaty rękodzielnicze i mieszkać w pokoju z dwiema obcymi kobietami, albo wziąć udział w obozie feministycznym i zabierać głos w spotkaniach panelowych, nie uczestnicząc przy tym zupełnie w wieczornych spotkaniach towarzyskich, które mnie nudziły i męczyły;) Do dziś nie lubię takich spotkań, unikam, jak tylko mogę... choć czasem, mimo wszystko, świetnie się na nich bawię:)

      Usuń
  7. Gratulacje za obszerny opis książki.
    Choćbym nie wiem, jak się wysiliła, nigdy nie odwaliłabym takiej recenzji książki.Czytałam dwa razy.
    Napisałaś o mnie!
    A najgorsze to jest, że otoczenie nie rozumie mojego postępowania. Nietowarzyskość, nie lubienie skupisk osób, panika przed nowymi sytuacjami, nieśmiałość, brak odwagi w pokonywaniu trudności ( ile to ja nocy nie przesypiam...).
    Można by mnożyć i mnożyć.

    Pamiętam, że przyjmując sie do pracy miałam pytanie, jakim typem jestem Introwertykiem czy ekstrawertykiem. Powiedziałam wtedy, że w zależności od potrzeby potrafię być i tym i tym. Myliłam widocznie te pojęcia, z powodu mojej komunikatywności, szybkości poznawania, zjednywania ludzi i przekonywania ludzi. W handlu ( pracując sama i przyjmując klientów),czułam się jak ryba w wodzie, w biurze już nie. Dobrze się czuję samotnie, nigdy się nie nudzę, zaś wizyty i spotkania towarzyskie nudzą mnie okrutnie. Czasami czuję sie tak zmęczona, jakbym pole orała. I wiem o tym, że wolałabym te pole w tym momencie orać, niż siedzieć przy wspólnym stole z rodziną, czy znajomymi.
    Nawet z kościoła protestanckiego zrezygnowałam, bo społeczność tam spotyka się nie tylko w niedzielę ale też z powodu poznawania pisma, wspólnego modlenia się, itp.
    A ja myślałam że jestem egoistką.
    Koniecznie muszę ją przeczytać.
    Pozdrawiam Cię renyu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aniu, bardzo Ci dziękuję:)
      Ja już kiedyś zauważyłam, że mnóstwo osób aktywnych w sieci to właśnie introwertycy - nam szczególnie ten rodzaj kontaktów z ludźmi spasował:)
      Wyobraź sobie, że ja też pracuję w handlu. Już prawie osiemnaście lat:) Ale ja dobrze czuję się w biurze (choć teraz trochę mniej, bo nas w pokoju jest coraz więcej i przez to hałas robi się nie do zniesienia), gdzie utrzymuję z klientami kontakt telefoniczny i mailowy. Kiedyś musiałam też spotykać się z klientami bezpośrednio - jeździć do nich, przyjmować w firmie... to było dla mnie bardzo wyczerpujące. Teraz, na szczęście, nie muszę tego robić i jestem dużo spokojniejsza i bardziej zadowolona z pracy. Choć czasami mamy taki młyn, że niekończące się rozmowy telefoniczne też potrafią nieźle człowieka wyczerpać;)
      A książkę naprawdę szczerze polecam - pozwala spojrzeć na siebie z zupełnie innego, niż nas postrzega otoczenie, punktu widzenia - to bardzo budujące:)

      Usuń
  8. Dzięki za polecenie. Książka na pewno ciekawa. Jak się tak zastanowić to każdy z nas jest trochę intro a trochę ekstrawertykiem. Znam ludzi którzy trudno się aklimatyzują w nowym środowisku, ale po jakimś czasie potrafią być dusza towarzystwa...Postaram się przeczytać, bo to ciekawy temat. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zazdroszczę:) Mnie się nigdy nie zdarza być duszą towarzystwa... może co najwyżej duszą, bo staram się w towarzystwie pozostawać niewidzialna;)
      Pozdrawiam!

      Usuń
  9. Muszę się tym tematem zainteresować bliżej. Tak dla satysfakcji własnej. Bo w sumie ja jestem osobowością mieszaną. Albo dominującą. Ja muszę rządzić i mam rację (chyba, że nie, ale raczej mam). Lubię robić wszystko sama, a jeszcze lepiej, jeśli grupa zrobi za mnie, tak jak ja chcę. To się powinno nazywać omniwersja ;)
    Przemyślę to, poszukam jakiejś nieamerykańskiej lektury i może rozwinę samoświadomość. Dzięki za temat, ciekawą recenzję, garść trafnych spostrzeżeń i refleksji.
    A co do tłumaczeń - ostatnio zauważyłam, że Pekin stał się Beijingiem, a Nowy Jork New Yorkiem, więc Charles Darwin nie może pozostać w tyle. Dopada mnie great depression, kiedy patrzę na te nowoczesne tłumaczenia. Niby wszystko dobrze, ale jest zgrzyt.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No właśnie, niby w porządku, a mnie takie rzeczy zgrzytają i od razu wyobrażam sobie moją mamę (znajomość angielskiego - zero), która czyta taką książkę i bez przerwy potyka się o obce słówka... Jak słowo daję - starszym ludziom to już rzeczywiście tylko Trylogia do czytania została;)
      A ludzkie osobowości to pasjonujące zagadnienia, ile bym na ten temat nie czytała, to zawsze dowiaduję się czegoś nowego, co mnie zaskoczy, zadziwi, otworzy oczy... Bardzo lubię takie tematy:)

      Usuń
  10. A ja się zastanawiam, gdzie/jak introwertyk może poznać introwertyczkę? Załóżmy, że się unika "bywania" tu i ówdzie, w dodatku nie interesuje się "bywającymi", więc nawet gdybym się zmusić, to i tak nic z tego nie wyjdzie, tylko się człowiek zmęczy. Przegrana sprawa?
    Heh, gdyby introwersja nie była wynikiem samorzutnej "mutacji", tylko dziedziczenia, to chyba by wymarł ten nasz podgatunek.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To nie tak, że introwertycy nie bywają i się nie interesują. Introwertycy mogą być równie towarzyscy i rozgadani co ekstrawertycy, tylko że na zupełnie inny sposób. Nie lubią dużych, hałaśliwych spędów, wolą spotkania w małych grupach, nie lubią rozmów o niczym, za to o swoich pasjach, o czymś, co ich interesuje, mogliby rozmawiać bez końca... Jesteśmy inni, ale potrzebujemy siebie nawzajem i mieszane relacje, choć niepozbawione konfliktów, są wzbogacające, wiec nie jest powiedziane, że introwertyk musi poznać koniecznie introwertyczkę:) A poznać nowych ludzi można nie tylko na hałaśliwych przyjęciach, imprezach, dyskotekach. Jest jeszcze szkoła/studia, praca, internet, kluby dla pasjonatów...
      W żadnym wypadku nie jest to przegrana sprawa:)

      Usuń
  11. Pan Pekl chyba się nie zgadza z książką, ale wiecznie mówiących kobiet też nie lubi zwłaszcza w łóżku, bo gatunek też by wymarł. Mnie jako rasowego introwertyka denerwuje jeszcze kult osób pewnych siebie, które niezbędne są zawsze i wszędzie i takie charaktery są lansowane, ale kiedy spotykamy takie na swojej drodze kontakt nie jest przyjemny i nie chcemy się z nimi zaprzyjaźnić. Ogólnie nie ma typów czystych każdy ma w sobie mieszankę i zależy (ulubione powiedzenie mojego profesora od psychologii, który zawsze to mówił z przekąsem, że w psychologi wszystko zależy od czegoś) Moim ulubionym też ciszej proszę, ale skutek bywa różny albo żaden.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rzeczywiście w psychologi chyba podstawowym słowem jest "zależy";) Dla analitycznego introwertyka to całkiem naturalne, ale mam wrażenie, że zwykle ludzie bardziej cenią jednoznaczne, pewne odpowiedzi ekstrawertyków. To dziwne, bo pewność siebie z innej strony bywa utożsamiana z głupotą, zaś wątpliwości cechują ludzi myślących (wiem, że nic nie wiem)... A jednak pewność siebie mocniej na na nas (ludzi) oddziałuje. Każda polityczna dyktatura opiera się na niezachwianej pewności siebie wodza i ludzie za tym idą.

      Usuń
    2. Książkę znam tylko z recenzji autorki tego bloga. Ale że ja się z nią nie zgadzam? Może coś niezbyt foremnie napisałem, ale ja też jestem z tych intro i czytając słowa Renyi, czułem jakby pisała i o mnie.
      Kurcze, nawet łóżko mi sprawdzili, haha :) No niestety, łóżko jednoosobowe, ekstrawertyczki zdecydowanie za dużo gadają, a introwertyczek jak na lekarstwo - pewnie pochowane w swoich przytulnych mysich norkach, z resztą tak jak i ja.
      Zauważyłem coś takiego, że najlepiej nawiązuję kontakt z osobami albo skrajnie intro- albo skrajnie ekstrawertycznymi (już nawet pomijając kwestię płci). Z ekstra jest ok, bo to one nie pozwalają umrzeć rozmowie (choć na dłuższą metę staje się to meczące - brak ciszy). Z intro jest o tyle gorzej, że obie strony długo "przekonują się" do siebie, długo trwają delikatne podchody by sprawdzić czy można drugiej stronie zaufać, czy jest jakiś wspólny temat. Najgorzej mam chyba z osobami, które niby nie są intro, ale są przyzwyczajone do tego, że to ktoś inny rozpoczyna i prowadzi rozmowę. Widać, że krępuje je cisza i czują się nieswojo.
      Ale nie ma co marudzić, wiosna, może coś się zmieni :) .

      Usuń
    3. Pekl, czy to Ty, Pęknięty Klawikordzie? Po pierwszym komentarzu nie byłam pewna, ale drugi wydaje mi się bardzo znajomy w stylu i tonie:) Chyba, że to już siła mojej sugestii..
      To fakt, ja również bezpiecznie się czuję w towarzystwie ekstrawertyków, bo wiem, że zawsze jakoś pociągną rozmowę podczas, gdy ja mogę sobie wygodnie pomilczeć;) Introwertyków znam głownie z internetu. Niby wcale nie jest nas tak mało, a jednak w moim otoczeniu większość osób odbieram jako ekstrawertyków. Nawet wśród moich najbliższych są sami ekstrawertycy - mama, mąż, córka. Jedynie mój tato jest taki, jak ja, ale on mieszka daleko więc rzadko się widujemy...

      Usuń
    4. Niee, to nie ja. To znaczy: nie on ;)
      [No za grosz anonimowości w tym internecie! :) Trzeba inny styl opanować albo przejść jakąś przemianę czy coś. Jeszcze te adresy IP. A bloga cichcem czytam, przyznaję się. Bo lubię.].

      Usuń
    5. IP nie ma tu nic do rzeczy, nawet nie wiem, gdzie go szukać. To po prostu Twój unikalny styl i moja introwertyczna wrażliwość;) (Choć bez wskazówki w postaci "pekl" nie odważyłabym się zapytać;))
      Cieszę się, że zaglądasz... I w ogóle mam takie uczucie, jakby mnie odwiedził dawno niewidziany przyjaciel... Dziękuję:)

      Usuń
  12. ....ale jednak uważam, że ekstra są fajni tylko na chwilę, bo z czasem tracą a introwertycy z czasem tylko zyskują, choć oczywiście wszystko zależy. Pęknięty Klawikord? Urocze.

    OdpowiedzUsuń