O wartości posiadania własnej, osobistej, przestrzeni, szczególnie dla kobiet, pisała już prawie sto lat temu Wirginia Woolf. Nigdy nie przeczytałam tego eseju, bo strumień świadomości, którym posługiwała się autorka, jest stylem literackim zupełnie dla mnie nieprzyswajalnym, ale przecież jest to lektura powszechnie znana i na wszelkie sposoby omówiona, więc nie mam presji, by koniecznie ją przeczytać. Zresztą nie trzeba mnie przekonywać, że własna przestrzeń ma fundamentalne znaczenie. Zarówno w sensie dosłownym, jak i symbolicznym - to strefa, gdzie można być sobą, gdzie otacza się sprawami i przedmiotami dla nas ważnymi, które zawsze są na swoim miejscu. To miejsce, które kreuje się w zgodzie z własnymi i tylko własnymi oczekiwaniami i potrzebami. Azyl, w którym się odpoczywa, doświadcza i tworzy, na własnych warunkach. W tym sensie własny pokój jest zaczynem i źródłem niezależności i autonomii.
Mam szczęście, bo niemal w każdym okresie swojego życia miałam swój pokój. Ale gdy przeprowadziliśmy się do wymarzonego własnego domu, w ogóle o tym nie pomyślałam. To oczywiste, że dzieci powinny mieć swój pokój, albo chociaż jakikolwiek skromny kąt, ale dorośli? Wszak całe mieszkanie jest ich... Dziergać można w pokoju dziennym przy telewizorze, czytać w łóżku w sypialni, dekupażować w jadalni z bliskim dostępem do wody... Przez bardzo długi czas tak funkcjonowałam. Jednak zajmowanie w taki sposób wspólnej przestrzeni generowało problemy - wszędzie były moje rzeczy, które jednocześnie wszędzie były nie na miejscu. Dlatego, gdy tylko nadarzyła się okazja, przeorganizowaliśmy swój dom w taki sposób, by każdy z domowników dostał swoją osobistą przestrzeń. Moje stało się całe pół poddasza, które wypełniłam tylko swoimi rzeczami - włóczkami, akcesoriami do dziergania i nie tylko, książkami i gazetkami robótkowymi... Tu miałam biurko z własnym komputerem do edycji zdjęć, blogowania i oglądania telewizji, a w czasach pandemii - pracy zdalnej. (Na poddaszu nie miałam jedynie warunków do dekupażowania).
Przez wiele lat poddasze było moim Miejscem na Ziemi i wydawało mi się, że tak już zostanie na zawsze, ale tymczasem ze swojego pokoju wyprowadziła się Dominika z rodziną... A ja stopniowo, bardzo powoli, zaczęłam go anektować swoimi rzeczami. Im więcej czasu spędzałam w pokoju po Dominice, tym mniej na poddaszu, stopniowo znosząc stamtąd różne swoje rzeczy. Gdy zniosłam fotel bujany, druty i większość włóczek, w ogóle przestało mnie tam ciągnąć - wchodziłam tylko po kolejną rzecz, której aktualnie potrzebowałam na dole... Niedługo minie rok odkąd poddasze stało się niezamieszkane. Teraz postanowiła zająć je dla siebie Dominika - lada chwila będzie tam jej biuro. Ja natomiast totalnie już przejęłam jej były pokój. Teraz to jest moja "najmojsza" przestrzeń:-). Szczególnie czuję to od ubiegłej niedzieli, kiedy przemalowałam i zaaranżowałam swoimi rzeczami korkową ścianę. Ze wszystkich zakamarków mieszkania poznosiłam i wyeksponowałam na ścianie ważne dla mnie artefakty. W większości to rękodzieło: moje własne, otrzymane od bliskich, albo od zaprzyjaźnionych blogerek z czasów, kiedy jeszcze prowadziłam bogate życie towarzyskie w blogosferze. Jeśli ktosia z tamtego okresu bywa jeszcze u mnie, na pewno rozpozna swoje dzieła:-) Dziękuję za nie z całego serca, tyle lat minęło, a one wciąż tak samo mnie cieszą i upiększają mój świat:-)
A wczoraj skończyłam pracę nad drzwiami do swojego świata. Zamalowałam mahoniową lakierobejcę tą samą farbą, co korkową ścianę, pokolorowałam, nakleiłam kilka dekupażowych motywów, a od wewnętrznej strony umocowałam odnowioną i odpowiednio przyciętą słomianą matę. Najlepsze jest to, że do całej tej metamorfozy kupiłam tylko farbę do malowania ściany, całą resztę, której użyłam miałam w domu:-)
Jesteście ciekawe Mojego Pokoju? To zapraszam:-)
Poza tym chciałam powiedzieć, że minęło 4 tygodnie bez dziergania, odmierzam ten czas jak osoba uzależniona rzucająca swój nałóg;-). Z powodu pracy nad drzwiami, ani trochę nie posunęło się do przodu malowanie obrazu po numerach. Przeczytałam za to "Czułą przewodniczkę" Natalii de Barbaro, która tak się składa, również dużo uwagi poświęca własnej, osobistej przestrzeni, a teraz zabieram się do nowej lektury, też bardzo adekwatnej: "Masz wszystko, czego potrzebujesz" Tary Button. Bo dokładnie tak jest - mam wszystko, czego potrzebuję:-D
A chcecie zobaczyć jak wyglądam na spacerze w lesie, gdy nie robię zdjęć swoim dzianinowym outfitom? O właśnie tak:
Spokojnej niedzieli i dobrego nowego tygodnia:-)