Jestem na świeżo po seansie
"Sufrażystki" oraz po wczorajszym proteście, w którym wzięłam udział. I czuję w sobie moc. Moc tysięcy kobiet, które protestowały dawno temu przede mną i teraz, które na przekór wszystkiemu zrezygnowały z bierności i postanowiły wziąć sprawę swoich praw we własne ręce. Dziś sytuacja jest inna niż sto lat temu. Mamy prawa wyborcze i równość zagwarantowaną konstytucyjnie. Ale na poziomie społecznych uprzedzeń, mam wrażenie, nic się nie zmieniło. Kobiece demonstracje wciąż spotykają się z taką samą pogardą, a kobiety biorące w nich udział, tak samo jak sto lat temu, narażają się na ostracyzm, szyderstwa i wyzwiska.
Mało nas było wczoraj w Rzeszowie. Może ze sto, może trochę więcej osób. Kobiet i mężczyzn. Czułam się wśród nich jak w domu. Jak wśród bliskich ludzi, dla których moje rozumienie świata i moje postulaty nie są patologią. Nie są absurdalne, nielogiczne, śmieszne. Wśród tych obcych, ale w jakimś sensie bliskich mi ludzi, poczułam potrzebę wypowiedzenia się. Wypowiedzenia się o tym, jak bardzo bolą mnie słowa prawicowych komentatorów. Jak bardzo czuję się wyobcowana w swoim kraju, w społeczeństwie, które nie dostrzega, albo nie chce dostrzec, że prawo zmuszające nas do rodzenia odbiera nam godność, odbiera nam wolność.
Zmieniły się czasy, zmieniły się okoliczności, ale elementy walki z kobiecymi protestami pozostają wciąż bez zmian. Tak samo jak sto lat temu (i pewnie jeszcze wcześniej), próbuje się nas ośmieszyć, przestraszyć, podkopać naszą pewność siebie, zniechęcić, umniejszyć wartość naszych postulatów. Poraża mnie ilość pogardy i nienawiści w publicznych wypowiedziach na temat protestujących kobiet. Nazywają nas czarnymi cipami. Nazywają nas nienormalnymi, zdeformowanymi, morderczyniami. Zarzucają
nam, że nasze obawy związane z całkowitym zakazem aborcji wynikają z
lewackich fobii. Twierdzą, że nasze protesty inspirowane są przez grupy
czerpiące z aborcji zyski i bojące się, że w wyniku zaostrzenia ustawy
stracą swoje dochodowe źródełko. Próbują nas kneblować powołując się na
wyroki sądów orzekające, że życie ludzkie zaczyna się w chwili poczęcia i
od tego momentu podlega prawnej ochronie. Twierdzą, że wykorzystujemy
osobiste dramaty do celów politycznych, gdy pełne bólu opowiadamy
publicznie o nadużyciach wobec nas i krzywdzie, która nam się dzieje w
związku z powszechnymi odmowami wykonywania aborcji nawet w sytuacjach,
gdy można ją wykonać zgodnie z prawem. W poczuciu moralnej wyższości, w zgodzie z własnym sumieniem, prolajferscy lekarze dopuszczają się nie tylko zaniechań, ale nawet perfidnych kłamstw i manipulacji odmawiając
pomocy i skazując na cierpienie pacjentki, które powierzyły im swoje zdrowie i życie...
Czytając dziś kolejną porcję prawicowych komentarzy na temat naszego
protestu czuję się zdruzgotana faktem, jak wielka przepaść nas dzieli.
Oni widzą w nas "niszczycielki podstawowych fundamentów polskiej
tożsamości i kultury". My w nich: twórców opresyjnego dla kobiet systemu
społecznego i prawnego. Widzą w nas zagrożenie dla swoich wartości,
gdy tymczasem my chcemy tylko pozbyć się łańcuchów, którymi pętają naszą
wolę i ciała. Wolne kobiety nie są zagrożeniem. Wprost przeciwnie. Wolne kobiety są
bogactwem dla każdego społeczeństwa, bo wnoszą do niego równowagę. Oraz mnóstwo innych wartości takich jak empatia na przykład...
Mówią, że każdy ma prawo do życia. Że życie jest wartością nadrzędną. Czyżby? Czy nie czcimy szczególnie pamięci tych, którzy to cenne życie oddawali w obronie innych wartości? Na przykład wolności...
Wolność. Wolność wyboru. Prawo do podejmowania własnych decyzji i
ponoszenia ich konsekwencji. Ocena własnych wyborów we własnym sumieniu.
Wolna wola. Tylko tego i aż tego domagają się kobiety od początku
istnienia kobiecych ruchów obywatelskich.
Wolność jest jak powietrze. Wolność jest podstawą świadomego życia. Przymus zaś zawsze jest gwałtem, który budzi opór i niezgodę. Przymus jest źródłem buntu. Szczególnie wtedy, gdy nie dotyczy wszystkich, a tylko wybranej grupy społecznej. Można się buntować po cichu. Kobiety są mistrzyniami cichego buntu. Można nam zakazać aborcji i w każdy możliwy sposób utrudniać zakończenie ciąży nawet wówczas, gdy mamy do tego prawo. Można przez dwadzieścia lat prowadzić agresywną kampanię pro-life. Można nas mamić obietnicami, przekupywać, straszyć, że bez naszych dzieci nasz kraj się załamie, przekonywać jak cudownie i wspaniale jest być matką... A wskaźniki przyrostu naturalnego i dzietności w Polsce i tak konsekwentnie i nieubłaganie lecą w dół. Przez ponad 20 lat obrońcy płodów nie zrozumieli, że przymus na kobiety po prostu nie działa. Ich działania doprowadziły jednak do tego, że cichy, prywatny strajk kobiet stał się wreszcie głośny i publiczny. Wyszłyśmy na ulice, by pokazać jak bardzo buntujemy się przeciw gwałtowi, który się na nas dokonuje. Wyszłyśmy na ulice, by pokazać, że nie pozwolimy się zniewolić.
Jestem porażona skalą nienawiści i pogardy wobec nas, jestem zdruzgotana przepaścią, jaka dzieli nas od naszych przeciwników... Ale jednocześnie jestem zbudowana solidarnością kobiet, mocą naszej protestującej grupy, wspólnotą uczuć, przeżyć i pragnień. Jestem zbudowana Waszymi komentarzami, za które dziękuję. Dodajecie mi sił i wiary. Nie jestem sama. Mam moc.
|
Rzeszów, 24 października 2016 r. |