I bynajmniej nie jest to żaden z głośno i agresywnie reklamowanych farmaceutyków;). I mówię to ja - migrenowiec z ponad dziesięcioletnim doświadczeniem.
Migreny gnębiły mnie mniej więcej 3 - 6 razy w miesiącu. I częściej było to raczej więcej niż mniej. Gdy dłużej pospałam, gdy gdzieś wyjechałam, gdy się denerwowałam, gdy na czas nie zjadłam lub nie wypiłam kawy... Faszerowałam się tabletkami jak cukierkami. Gdy tylko ból przeczuwałam (bo ponoć lek tym skuteczniejszy, im wcześniej zażyty), potem w trakcie, co parę godzin, żeby choć trochę zelżyło. Okresowo zaś łykałam codziennie leki, które miały migrenie zapobiegać, np. krople Dihydroergotaminum i tabletki Divascan. Bez rezultatów. Tak było początkowo. Później, gdy w migrenie byłam już dość mocno wyedukowana, zwykłe tabletki przeciwbólowe zażywałam tylko wspomagająco, zaś głównie przeciwmigrenowe sumatryptany (Cinie, Frimig, Imigran...). Te ostatnie, choć drogie to przynajmniej skuteczne - przerywały każdy atak migreny w ciągu godziny.
I gdy w końcu zrezygnowana uznałam, że pewnie taka już moja uroda i z migrenami borykać się będę do końca życia, trafiłam na skuteczne rozwiązanie i to na dodatek w 100 procentach naturalne, żadnej chemii.
Po pierwsze - właściwa dieta!
Jest teoria, że migreny prowokowane są przez niektóre produkty spożywcze, np. czerwone wino, orzechy, czekoladę, żółty ser... Przetestowałam wszystkie i u siebie wyraźny związek zauważyłam tylko w przypadku czerwonego wina (i każdego innego alkoholu zresztą). Z pozostałymi bywało różnie: czasami głowa bolała, czasami nie, a czasami nie zjadłam niczego z niedozwolonej listy, a migrena i tak mnie dopadała... Ale dopiero przeprowadzony na wiosnę tego roku post warzywno-owocowy ujawnił, że rzeczywiście związek pomiędzy migreną, a jedzeniem istnieje (po odtruciu, przez cały miesiąc nie miałam ani jednej migreny), ale niekoniecznie tak jednoznaczny, jak podają obiegowe opinie. W moim przypadku uznałam, że głównym winowajcą jest po prostu zakwaszenie. Gdy zrezygnowałam z produktów mocno zakwaszających (kawa, mięso i wszystko wysoko przetworzone, zawierające biały cukier i białą mąkę), a zwiększyłam w diecie udział produktów alkalizujących (głównie warzyw), migreny stały się sporo rzadsze i łagodniejsze. Ale jednak wciąż były, dlatego:
Po drugie - imbir!
Wyczytałam w internecie, że imbir to nie tylko przyprawa, którą, ze względu na palący smak, oszczędnie dodaje się do ciastek i piwa. Imbir to prawdziwy cud botaniki, roślina, która od pięciu tysięcy lat wykorzystywana jest w leczeniu najróżniejszych schorzeń. Prócz tego, że rozgrzewa, podnosi odporność, leczy przeziębienia, łagodzi mdłości, przyśpiesza przemianę materii i zwiększa koncentrację poprzez poprawę ukrwienia mózgu, to również leczy migreny! Regularnie spożywany zmniejsza częstotliwość ataków i łagodzi ich przebieg. I rzeczywiście! Stosuję imbir od paru miesięcy i to naprawdę działa:). Kroję sobie drobne kosteczki i przegryzam kilka razy dziennie. Zamiast gumy do żucia, czy innych tic taców, bo imbir prócz właściwości przeciwmigrenowych ma również działanie odkażąjące i odświeżające. Raz dziennie małą łyżeczkę drobno siekanego imbiru zalewam gorącą wodą i piję jako herbatkę (doskonale rozgrzewa!), a później po troszku wyjadam "fusy". Szybko przyzwyczaiłam się do piekącego smaku i teraz naprawdę go lubię:)
Ale nawet mimo imbiru, migreny pojawiały się po podróży i restauracyjnej diecie - odchorowałam wszystkie sierpniowe wyjazdy, dlatego:
Po trzecie - złocień maruna!
Złocień maruna jest wieloletnią rośliną zielną, uprawianą jako roślina ozdobna i lecznicza. Ze względu na swoje właściwości (przeciwmigrenowe i przeciwgorączkowe) zwana była średniowieczną aspiryną. Żucie surowych liści maruny, jako sposób na bóle głowy, było tak rozpowszechnione, że zwróciło to uwag naukowców. W drugiej połowie ubiegłego wieku wykonano pierwsze badania kliniczne, które potwierdziły lecznicze właściwości rośliny.
I ja też potwierdzam! Złocień maruna, w postaci kapsułek, przyjmuję od paru tygodni. Kapsułki może nie są stuprocentowo naturalnym tworem, (podobno są
dostępne również herbatki, ale w lokalnych aptekach i zielarniach nie
udało mi ich znaleźć), ale na pewno są bezpieczniejsze od leków przeciwbólowych. A na przyszłość mam nadzieję, że uda mi się gdzieś znaleźć nasiona i złocienia marunę wysieję sobie na podwórku i w doniczkach:)
Może to jeszcze za wcześnie na fanfary, może powinnam jeszcze poczekać nim ogłoszę, że moje sposoby na migrenę są naprawdę skuteczne, ale...
... nie miałam od ponad dwóch miesięcy! Nawet mimo rozjazdów. Nawet mimo całkowitego niepicia kawy. Nawet mimo zmęczenia i złamanej codziennej rutyny. Nawet mimo wyżów, niżów, faz cyklu, księżyca, czy jeszcze innych czynników... Bóle głowy, owszem, czasem jeszcze mnie nawiedzają, ale zupełnie nieporównywalne do migren - znoszę je z łatwością, bez żadnych tabletek i same mijają we śnie:).
I dla mnie jest to zjawisko tak niesamowite, że musiałam o tym napisać. Naprawdę da się uwolnić od migren w sposób prosty i naturalny, bez żadnej chemii:). Nawiasem mówiąc, to odkąd praktykuję zdrowe odżywianie uwolniłam się też od innych dolegliwości. Żadne przeziębienie mnie się nie ima, mam stale dużo energii i chęci do życia, przestało być problemem poranne wstawanie, budzę się wyspana i wypoczęta. I dla takiego samopoczucia WARTO zrezygnować z kawy, bąbelkowej czekolady, białych michałków z Wawela i innych szkodliwych pyszności, bez których jeszcze do niedawna nie wyobrażałam sobie życia:)
I naprawdę, niech mi nikt nie mówi, że wszystko jest dla ludzi. Bo jeśli wszystko jest dla ludzi, to i migreny również, i zaparcia, i ciągłe zmęczenie, i podły nastrój, i pryszcze. Nie mam zamiaru się na to godzić. Już nigdy więcej! Może stałam się żywieniowym radykałem, ale dla mnie zależność jest prosta: albo zdrowie i trwały dobry humor bez cukrowego i kawowego dopingu, albo ciągłe dolegliwości przetykane chwilowymi zwyżkami nastroju wywoływanymi przez trujące smakołyki i używki.
ANI JEDNEJ MIGRENY
... nie miałam od ponad dwóch miesięcy! Nawet mimo rozjazdów. Nawet mimo całkowitego niepicia kawy. Nawet mimo zmęczenia i złamanej codziennej rutyny. Nawet mimo wyżów, niżów, faz cyklu, księżyca, czy jeszcze innych czynników... Bóle głowy, owszem, czasem jeszcze mnie nawiedzają, ale zupełnie nieporównywalne do migren - znoszę je z łatwością, bez żadnych tabletek i same mijają we śnie:).
I naprawdę, niech mi nikt nie mówi, że wszystko jest dla ludzi. Bo jeśli wszystko jest dla ludzi, to i migreny również, i zaparcia, i ciągłe zmęczenie, i podły nastrój, i pryszcze. Nie mam zamiaru się na to godzić. Już nigdy więcej! Może stałam się żywieniowym radykałem, ale dla mnie zależność jest prosta: albo zdrowie i trwały dobry humor bez cukrowego i kawowego dopingu, albo ciągłe dolegliwości przetykane chwilowymi zwyżkami nastroju wywoływanymi przez trujące smakołyki i używki.