sobota, 30 czerwca 2018

Pod tęczowym sztandarem

Same trudne tematy się skumulowały na koniec czerwca, ale TAKIE wydarzenie, w Rzeszowie, nie mogłam opuścić, nie mogę przemilczeć.


Człowiek nie rodzi się rasistą, szowinistą, fundamentalistą, kseno- czy innym fobem. Rodzimy się pełni ufności i ciekawości świata, z naturalnością, i otwartością przyjmując dominujące w naszym otoczeniu idee i postawy. Z biegiem czasu (szczególnie, gdy nie mamy okazji skonfrontować się z "innym") nasze przekonania kostnieją i nabierają cech dogmatu. Bywa, że jesteśmy z nimi tak zżyci, iż nie potrafimy oddzielić naszych poglądów od nas samych, nie potrafimy dostrzec, gdzie przebiega granica pomiędzy naturą, kulturą, a tożsamością. Nie potrafimy zauważyć, jak opresyjne bywa społeczeństwo wobec "innego". Na krzywdę wykluczonych jesteśmy ślepi lub obojętni tym bardziej, im mocniej należymy do grupy uprzywilejowanej, a ponieważ człowiek jest gatunkiem wyjątkowo kreatywnym, potrafimy znaleźć całe mnóstwo racjonalnych powodów, dlaczego tak właśnie jest świat urządzony i uparcie bronić niesprawiedliwego porządku.

Jestem białą kobietą. Heteroseksualną. Umiarkowanie zdrową, o przeciętnych dochodach. W pewnym sensie należę do grupy uprzywilejowanej. Ale! Jednak TYLKO kobietą. Na dodatek ateistką i zdeklarowaną feministką. Wiem, jakie to uczucie być wykluczoną, niewidzialną, nieistotną. Gorszą. Moje doświadczenia otwierają mnie i uwrażliwiają na krzywdę, i wykluczenie innych grup społecznych. Nawet jeżeli w pierwszym momencie ich potrzeby i argumenty wydają mi się absurdalne (bo przecież wyrosłam w innym porządku świata i należąc do uprzywilejowanej większości mogę nie znać i nie rozumieć wszystkich problemów mniejszości), to jednak za sprawą własnych przeżyć z łatwością potrafię wczuć się w ich sytuację. Później wystarczy tylko trochę refleksji i szczerości wobec siebie samej/samego, żeby postulaty "innych" przestały brzmieć wywrotowo i niedorzecznie, by okazało się, że tak naprawdę ich potrzeby są IDENTYCZNE jak moje - poczucie bezpieczeństwa, szacunku, możliwość samorealizacji, własnej ekspresji, spełnienia w związku... Jeśli ja, jako człowiek i obywatelka mogę je realizować (jako kobietę wciąż dotykają mnie ograniczenia, choć nieco innego rodzaju), to dlaczego przed innymi ludźmi prawo stawia bariery? Naprawdę nie potrzeba wiele wysiłku intelektualnego, by dojść do wniosku, że za ograniczeniami praw mniejszości stoją: trywialny lęk o utratę władzy, pozycji i wpływów, szkodliwe uprzedzenia oraz nieuzasadniony prawny i moralny paternalizm. A także, z jeszcze szerszej perspektywy, szowinizm gatunkowy, w przypadku lekceważenia, a wręcz pogardy dla zagadnień z dziedziny ekologii i praw zwierząt.

Gdy popatrzy się na walkę o prawa człowieka, o prawa obywatelskie z perspektywy czasu, wyraźnie widać, jak w ciągu lat zmieniał się ich zakres podmiotowy. Na przestrzeni wieków kolejne wykluczone grupy domagały się równości. Każda z nich w swoim czasie napotykała na bezwzględny opór. Wobec każdej uprzywilejowani ludzie i obywatele wytaczali ciężkie działa przemocy, pogardy i śmiechu. Dziś argumenty broniących ówczesnego porządku wydają się pozbawione sensu, nieracjonalne i kompletnie szalone. Tak samo będzie kiedyś z obecną dyskryminującą narracją. Głęboko w to wierzę.




A tymczasem wzięłam udział w Pierwszym Marszu Równości w Rzeszowie. Rodzinnie - z mężem, córką i wnukiem (zięć miał obowiązki zawodowe). Bo dla nas wszystkich ważne było wyrażenie swojego poparcia dla walki o równe prawa dla każdego. Florek jeszcze nie wie o co chodzi, ale mam nadzieję, że w przyszłości zrozumie, że prawa człowieka, prawa mniejszości, to nie są żadne lewackie fanaberie. Tak samo jak wrażliwość ekologiczna i troska o los zwierząt. To naturalna konsekwencja przyjętego systemu wartości opartego na szacunku, tolerancji i rzetelnej wiedzy. Nie na mitach, uprzedzeniach i nieuzasadnionym przekonaniu o własnej wyższości nad innymi (ludźmi czy gatunkami).


30 czerwca spotkaliśmy się w Rzeszowie przy tęczowym Moście Narutowicza o godzinie 14, było nas sporo, pewnie ponad tysiąc ludzi, różnych, kolorowych, także z niepełnosprawnościami. Widziałam też jedną rodzinę z wózkiem, jak my. Mieliśmy wątpliwości, czy to bezpieczna impreza dla naszych dzieci, szczególnie, że organizatorzy ostrzegali, że z grup przeciwników mogą polecieć kamienie, butelki, worki z farbą i jaja... Jednak pod koniec pochodu mimo wszystko dołączyliśmy. Ludzie z kontrmanifestacji próbowali powstrzymać nasz marsz, ale na szczęście im się to nie udało. Wyglądali przerażająco. Spodziewałam się łysych głów ze środowisk kibolskich i młodzieży wszechpolskiej, ale szokiem była dla mnie obecność starszych pań, które z różańcami w dłoniach wykrzykiwały do nas nienawistne hasła. W ogóle szokujące było to zderzenie wesołego, pokojowego, kolorowego tłumu ludzi, którzy domagali się między innymi prawa do zalegalizowania swojej miłości, z pełnym nienawiści szpalerem osób z krzyżami i różańcami w rękach, wykrzykujących tak karygodne hasła, że włosy dęba stawały. Trzymaliśmy się blisko chroniących nasz pochód policjantów i przeszliśmy naszą drogę bezpiecznie.


To było wyjątkowe doświadczenie, cieszę się i jestem dumna, że mogłam wziąć w nim udział w towarzystwie swoich Najbliższych.

czwartek, 28 czerwca 2018

Mam dość!

Jestem humanistką. Wyznawane przeze mnie wartości nie pozwalają mi na wchodzenie z butami w życie innych ludzi. Staram się do każdego podchodzić z szacunkiem, akceptując jego prawo do wolności i decydowania o własnym losie. Nie lubię, jak ktoś mi coś narzuca, wmawia i przekonuje, że będzie to dla mnie lepsze, dlatego nie robię tego innym, w myśl zasady nie czyń drugiemu co tobie niemiłe. Ale czy powinnam być równie tolerancyjna i akceptować zachowania chamskie, czy zwyczajnie mizoginiczne???

Nie jestem skora do konfrontacji. Są ludzie, którzy czerpią z niej moc, ale to nie ja. Mnie konfrontacje pozbawiają sił i chęci do życia, czuję się po nich totalnie zdołowana i zniesmaczona. Nawet gdy występuję w słusznej sprawie i dojdziemy do porozumienia, to nie ma we mnie satysfakcji. Tylko zmęczenie i smutek, że w ogóle brałam w tym udział. Dlatego z biegiem czasu nauczyłam się ich unikać. Moją mantrą stały się: co mnie to obchodzi, nie mój cyrk, nie moje małpy, OLAĆ!. Naprawdę, jestem mistrzynią świata w unikaniu i wycofywaniu się. Dla mojego bieżącego samopoczucia tak jest lepiej (zamiecione pod dywan, można udawać, że nic się nie stało), ale w dłuższej perspektywie już niekoniecznie. Bo te wszystkie niewypowiedziane negatywne emocje się kumulują. I z każdym dniem jest mi coraz gorzej, a próg mojej odporności i cierpliwości leci na łeb na szyję. Szczególnie, że te chamskie zachowania dotykają mnie na co dzień. Ponadto, skąd ktoś miałby się dowiedzieć, że zachowuje się niewłaściwie, jeśli NIKT mu tego nie mówi???

Nie chcę stawiać się w pozycji kogoś, kto wie lepiej, robi lepiej, myśli lepiej. Irytują mnie tacy ludzie. Dlatego, gdy sądzę, że należałoby komuś zwrócić uwagę, to dziesięć razy się przed tym zastanowię, czy w ogóle mam prawo się odezwać, czy warto, czy tylko wzniecę burzę w szklance wody, jak ja czułabym się, gdyby odwrócić sytuację... Może za długo się zastanawiam? Może należałoby reagować instynktownie, jak ostatnio Edyta Górniak? Pytanie, dlaczego u mnie ten instynkt nie działa? Dlaczego powstrzymuje mnie przekonanie, że i tak nic nie wskóram, a jedynie wyjdę na czepialską histeryczkę i wariatkę, która przypierdala się na przykład do bogu ducha winnych kolegów w pracy, którzy rechoczą, że są dyskryminowani, bo ich, biedaków, nikt nie molestuje seksualnie i nie mają o czym opowiadać, a mówienie o molestowaniu jest dziś przecież takie MODNE! Ci sami koledzy parę miesięcy wcześniej wspominali z rozrzewnieniem szkolne czasy, jak to radośnie MACALI koleżanki, ale niestety bywało, że mieli potem z tego powodu kłopoty. Głupie te koleżanki, przecież spotkało je WYRÓŻNIENIE. Brzydkich nikt w szkole nie chciał macać.

Tak sobie gadają w pracy moi koledzy. Są młodzi, mają za sobą ledwie ćwierć wieku i potrafią bez skrępowania wymieniać tego typu informacje i opinie w obecności starszych koleżanek i kolegów, które i którzy przecież też mają córki. W szkole. (Ciekawe jak by zareagowali, gdyby to ich dziewczynki spotkały się z takimi "zalotami". Może byliby dumni, że ich córki mają takie POWODZENIE?). Jestem pewna, że wszyscy słyszeli tę wymianę zdań. Ja siedzę dość daleko, a słyszałam doskonale. Nikt z nas nie zareagował na te słowa. Dlaczego? Ja nie odezwałam się dla własnego świętego spokoju (pozornie świętego spokoju, bo przecież i tak to przeżywam, czego dowodem jest ten wpis, tylko przeżywam wewnątrz i sama) oraz dlatego, że i tak nie wierzę w jakikolwiek zadowalający rezultat. Dlaczego milczą inni? Z tych samych powodów? Raczej wątpię. Myślę, że po prostu nikt, prócz mnie, nie ma z tym problemu.

Innym razem wysłuchać muszę jakimi strasznymi hipokrytkami są aktorki, bo jak robiły karierę, to im nie przeszkadzało, że muszą przespać się z tym lub owym, a teraz nagle biedne ofiary - molestowane. Aj waj, stało im się, wielkie rzeczy...

Albo o Arabach, którzy w genach mają, żeby dupczyć swoje kozy.

Albo o pedałach i innych dewiantach.

Albo jakie to jaja, że wilki zagryzły dzieci.

Ogólnie wszystko, co się dzieje, to jaja i powód do rubasznej beki.

I mało, że nikt nie reaguje - wszyscy ochoczo przyłączają się do żartów, przerzucając się własnymi wtrąceniami i ubarwieniami historii wyjściowej.

Dzień, kurwa, w dzień!

Dlatego w pracy milczę. Pisałam już o tym. Jeszcze na początku próbowałam coś oponować, swoim przykładem pokazać, że ludzie są różni. Może inaczej pojmują świat, mają wartości osadzone w innym niż katolicyzm systemie, ale w gruncie rzeczy są zwyczajni. I po prostu są. Jak ja. Ale doopa. Może dlatego, że się nie odnajduję w sytuacjach konfrontacyjnych, gdy trzeba szybko i celnie zareagować. Zanim otrząsnę się ze wzburzenia, zbiorę myśli, to już leci kolejny "kabarecik". Z mojego przykładu moi koledzy i koleżanki z pracy zrozumieli pewnie tyle tylko, że inni są drętwi, nie mają poczucia humoru i dystansu do siebie. 

Nie odzywam się, bo nie potrafię i nawet nie chcę kolegować się z ludźmi, którzy moje wartości traktują jak gówno. Którzy kpią i żartują zarówno z przemocy wobec kobiet, jak i samych kobiet, które jej doświadczyły. Dla których fajnie spędzony czas mierzy się ilością spożytego alkoholu. Którzy poczucie dumy czerpią ze swej ignorancji i prymitywizmu. Którzy nie rozumieją, że zachowania, z powodu których tak się chełpią są złe i mogły być źródłem przykrości dla osób, których dotyczyły. Którzy nie rozumieją, że z pewnych tematów po prostu żartować nie wypada, szczególnie w towarzystwie ludzi, których nie zna się na wylot, o których nie wiadomo, co w życiu przeżyły i z jakimi traumami się mierzą. Z pewnych rzeczy nie wypada żartować, choćby z delikatności wobec uczuć innych ludzi. Ale do tego trzeba mieć choćby minimalny poziom empatii. Zresztą u nas pod ochroną prawną są tylko uczucia religijne, inne można wykpić, wyśmiać, wyszydzić do woli. Na zdrowie! 

Często słyszę opinię na swój temat, że jestem stonowana i wyważona w swoich wypowiedziach. Ale wiecie co, jak ja czasem zazdroszczę ludziom niestonowanym i niewyważonym, którzy jednym dosadnym słowem trafiają w sedno, potrafią nazwać chamstwo po imieniu i nie boją się publicznie przyznać, że nie gadają z ludźmi, których uważają za durnych...

poniedziałek, 25 czerwca 2018

Szydełkowy sweterek z odzysku

Najpierw, dawno, dawno temu, było zapętlenie. Wyplątałam się z wdziankiem;-). Naprawdę byłam szczerze zadowolona z efektu, jednak w praktyce okazało się, że wdzianko jest nienoszalne - w chłodne dni nadal było w nim chłodno, w ciepłe - za ciepło. Ale długo żal było pruć. Bo tyle przecież czasu i pracy w nie włożyłam. Zresztą i tak nie miałam żadnego nowego pomysłu. Aż do tego roku. W ferworze wiosennych porządków poddałam się spontanicznej decyzji o pruciu. Był pomysł, entuzjazm i właściwy czas, więc powinno się udać, ale coś jednak nie zadziałało. Emocje opadły, pasja się wypaliła i robótka znów trafiła do kąta... I nagle, w nieskończonych zasobach Pinteresta znalazłam TEN sweterek. Bingo! 

Uwinęłam się raz dwa i oto jest moja wariacja, wczoraj ukończony:




Nie lubię metek, ale tym razem naszyłam. Bez niej nie do odróżnienia jest  prawa i lewa strona, a już zwłaszcza - przód i tył;-).

Teraz parę słów o zdjęciach.

Zdjęcia to od jakiegoś czasu mój blogowy hamulec. Nie robię nowych wpisów, bo zniechęca mnie praca potrzebna do przygotowania zdjęć. Po pierwsze - musi być odpowiednia pogoda, żeby było dobre światło. Po drugie - muszę przemyśleć ubranie i umalować się. Po trzecie - wyjść w plener, bo podwórko mam niefotogeniczne. Ponadto - zaangażować męża, POPROSIĆ go (a mam koszmarny problem z proszeniem), wytłumaczyć mu CO i JAK ma fotografować, pozować (a wierzcie mi, że nie jest to dla mnie naturalny stan), sprawdzić efekty, skasować durne i nieudane ujęcia, znów pozować (przybrać radośnie zadowolony wyraz twarzy mimo zniecierpliwienia i niezadowolenia z wyników), z rezygnacją pogodzić się z niesatysfakcjonującymi efektami (nie tylko obwiniam fotografa, równie duże zastrzeżenia mam do modelki), wrócić do domu, przekopiować zdjęcia z aparatu na komputer, z 50-ciu ujęć wybrać około 5-10 najlepszych kadrów, przyciąć, wyprostować, rozświetlić, przyciemnić. Wyedytować jednym słowem... Jeśli jesteście zmęczone tym opisem, to zrozumiecie jak bardzo ja zmęczona jestem całą tą pracą;-). A przecież jest niedziela (bo zwykle robię to wszystko w niedzielę właśnie, bo na tygodniu to już kompletnie brak czasu) - dzień odpoczynku i LUZU.

Ale ostatecznie sama nałożyłam na siebie taką presję, więc żalu ani pretensji do nikogo nie mam. Jestem tylko zmęczona swoim perfekcjonizmem (albo robię coś jak najlepiej, albo wcale - nie potrafię na pół gwizdka) i permanentnie rozczarowana, bo rezultaty NIGDY nie są w stanie sprostać moim wymaganiom. 

Dziś mówię sobie dość. Muszę spróbować nauczyć się odpuszczać. Jeśli nie odpuszczę sobie w kwestii zdjęć, to w końcu znielubię blogowanie. Bo jeżeli robienie czegoś dla przyjemności ma być okupione tak ciężką pracą, to chyba nie warto. Wzięłam dziś pierwszą lekcję odpuszczania - zdjęcia sweterka powstały po pracy, na spacerze z psami, mąż zrobił je komórką, a niebo, jak widzicie, zachmurzone... Ogólnie światło denne. Ale za to spacer bardzo udany. Spytajcie psów:-)


A sweterek... może jeszcze powtórzę, żeby go ładniej pokazać. Ale przy okazji, na luzie. Nic na siłę:-).


wtorek, 19 czerwca 2018

Majowe sztuki rękodzieła:-)

Lato, ciepełko, a ja chora. Obwiniam klimatyzację w pracy. Jeśli o mnie chodzi, w ogóle nie używałabym tego zdradliwego ustrojstwa, ale jestem w mniejszości, a jak wiadomo w tym kraju mniejszość się nie liczy. Mniejszość ma nie obrażać słusznej większości swoją obecnością, a tym bardziej swoimi wywrotowymi, obrzydliwymi postulatami, jak na przykład nieużywanie klimatyzacji latem... Mniejszość nie ma głosu.

Za to w domu, a konkretnie na poddaszu, gdzie piszę te słowa, termometr wskazuje 29,8 stopni C. Trochę ciepło, ale szczerze mówiąc lepiej mi w takich warunkach, niż w ostrym, piwniczno-morowym chłodzie biura...

Zmobilizowałam się, żeby obrobić wreszcie zdjęcia ze swoimi majowymi zleceniami. Pomógł mi mecz - meczowej atmosfery też nie lubię, więc uciekłam, żeby nie słuchać. Niestety i tak usłyszałam, że mecz przegrany.

NIC SIĘ NIE STAŁO - POLACY NIC SIĘ NIE STAŁOOOO ! Mieli rację producenci Reserved przygotowując koszulki na Mundial 2018 (link). Ja mimo wszystko typowałam 1:0 dla Polski... W głębi serca jestem jednak optymistką;-).

1. Pudełko na obrączki, wym. 10x10x5




2. Prosta kolekcja z intensywną fuksją, którą zrobiłam na zamówienie, ale w prezencie ślubnym:









W skład kolekcji wchodzi:
Kufer na koperty - 30x20x13,5
Pudełko na obrączki - 10x5x5
Wieszaki z napisami
Drogowskaz, 3 ramiona
Księga Gości A4 pionowa z czarnymi kartkami (30 kart)
Winietki


piątek, 8 czerwca 2018

Napawam się latem

I nie chce mi się robić nic innego:-). Jeszcze w kwietniu zaczęłam dwie robótki szydełkowe, ale jakoś tak straciłam zapał i obie leżą niedokończone. Na spadek motywacji do dziergania wpływa pewnie przekonanie, że naprawdę nie potrzebuję już więcej ubrań, ani żadnych innych nowych rzeczy. Jest mi ciasno w szafie, ciasno w mieszkaniu, ciasno w czasie...


Jutro idziemy na wesele. W prezencie ślubnym zrobiłam naprawdę dużą kolekcję rękodzieła towarzyszącego (mam zdjęcia, ale muszę je dopiero ogarnąć). I na razie nie mam żadnych nowych zamówień. W pewien sposób cieszy mnie ta przerwa w pracy. Bo mogę wrócić po pracy i nic nie robić. Korzystam z tego wolnego czasu, jak mogę. Popołudnia spędzam w sypialni, na zimnej narzucie łóżka. Drzemię, czytam książki i jem lody:-). Zwykle dołącza do mnie Dominika z Florkiem - wtedy się bawimy, gadamy albo czytamy internety w swoich telefonach.


Ruszyłam sprawę przebudowy garażu na pomieszczenie mieszkalne. Póki nie ruszyłam, denerwowałam się okropnie, nie wiedząc z której strony problem ugryźć, co, gdzie i z kim załatwiać, gnębiłam się przewidywanymi kosztami, zamartwiałam tym, gdzie rozlokować rzeczy z garażu, których w ciągu lat sporo się nazbierało. Nie tylko naszych. Są tam też sprzęty i narzędzia Taty, których strasznie szkoda się pozbyć. W garażu był naprawdę fajny warsztat... Ale teraz już napięcie puściło. Co będzie - to będzie. Najwyżej nie będzie warsztatu. Chyba, że jeszcze wpadnę na jakiś pomysł, jak upchnąć dwie rodziny, pięcioro czworonogów, warsztat, rowery i samochody w naszym mini domku na mikro podwórku;-).

Trzy razy dziennie piję roztwór z chlorku magnezu. Naprawdę łagodzi stres:-)

Obcięłam włosy i po 26 latach zrezygnowałam z farbowania. Myślałam, że będzie mi trudno odnaleźć się w naturalnym kolorze, zawsze uważałam, że jest brzydki i źle się w nim czułam, ale nie. Teraz właśnie tak mi się podoba. I cóż, że z siwymi pasmami? Już dawno nie byłam tak zadowolona po zejściu z fryzjerskiego fotela:-).


(Nie umiem robić selfie, pewnie już nigdy się nie nauczę;-)).

Jeżdżę rowerem, spaceruję z piesami, wygłaskuję koty (niestety, kocich zdjęć brak, co mnie nawet zdziwiło, że od tak dawna nie zrobiłam im ani jednego zdjęcia. Ptyś z Maniem baciarzą po okolicznych polach, tylko ofermowata Balbinka nie nauczyła się opuszczać podwórka, ale i ona w domu siedzieć nie chce - zazwyczaj wyleguje się do słońca na psiej budzie).



I napawam się ciepłem, słońcem, latem... Tak jest dobrze.

(Jeszcze gdyby tak miał mi kto sprzątać w  domu... Ale prawda jest taka, że nikt tego nie zrobi tak dobrze, jak ja sama;-)).