Jestem humanistką. Wyznawane przeze mnie wartości nie pozwalają mi na wchodzenie z butami w życie innych ludzi. Staram się do każdego podchodzić z szacunkiem, akceptując jego prawo do wolności i decydowania o własnym losie. Nie lubię, jak ktoś mi coś narzuca, wmawia i przekonuje, że będzie to dla mnie lepsze, dlatego nie robię tego innym, w myśl zasady nie czyń drugiemu co tobie niemiłe. Ale czy powinnam być równie tolerancyjna i akceptować zachowania chamskie, czy zwyczajnie mizoginiczne???
Nie jestem skora do konfrontacji. Są ludzie, którzy czerpią z niej moc, ale to nie ja. Mnie konfrontacje pozbawiają sił i chęci do życia, czuję się po nich totalnie zdołowana i zniesmaczona. Nawet gdy występuję w słusznej sprawie i dojdziemy do porozumienia, to nie ma we mnie satysfakcji. Tylko zmęczenie i smutek, że w ogóle brałam w tym udział. Dlatego z biegiem czasu nauczyłam się ich unikać. Moją mantrą stały się: co mnie to obchodzi, nie mój cyrk, nie moje małpy, OLAĆ!. Naprawdę, jestem mistrzynią świata w unikaniu i wycofywaniu się. Dla mojego bieżącego samopoczucia tak jest lepiej (zamiecione pod dywan, można udawać, że nic się nie stało), ale w dłuższej perspektywie już niekoniecznie. Bo te wszystkie niewypowiedziane negatywne emocje się kumulują. I z każdym dniem jest mi coraz gorzej, a próg mojej odporności i cierpliwości leci na łeb na szyję. Szczególnie, że te chamskie zachowania dotykają mnie na co dzień. Ponadto, skąd ktoś miałby się dowiedzieć, że zachowuje się niewłaściwie, jeśli NIKT mu tego nie mówi???
Nie chcę stawiać się w pozycji kogoś, kto wie lepiej, robi lepiej, myśli lepiej. Irytują mnie tacy ludzie. Dlatego, gdy sądzę, że należałoby komuś zwrócić uwagę, to dziesięć razy się przed tym zastanowię, czy w ogóle mam prawo się odezwać, czy warto, czy tylko wzniecę burzę w szklance wody, jak ja czułabym się, gdyby odwrócić sytuację... Może za długo się zastanawiam? Może należałoby reagować instynktownie, jak ostatnio Edyta Górniak? Pytanie, dlaczego u mnie ten instynkt nie działa? Dlaczego powstrzymuje mnie przekonanie, że i tak nic nie wskóram, a jedynie wyjdę na czepialską histeryczkę i wariatkę, która przypierdala się na przykład do bogu ducha winnych kolegów w pracy, którzy rechoczą, że są dyskryminowani, bo ich, biedaków, nikt nie molestuje seksualnie i nie mają o czym opowiadać, a mówienie o molestowaniu jest dziś przecież takie MODNE! Ci sami koledzy parę miesięcy wcześniej wspominali z rozrzewnieniem szkolne czasy, jak to radośnie MACALI koleżanki, ale niestety bywało, że mieli potem z tego powodu kłopoty. Głupie te koleżanki, przecież spotkało je WYRÓŻNIENIE. Brzydkich nikt w szkole nie chciał macać.
Tak sobie gadają w pracy moi koledzy. Są młodzi, mają za sobą ledwie ćwierć wieku i potrafią bez skrępowania wymieniać tego typu informacje i opinie w obecności starszych koleżanek i kolegów, które i którzy przecież też mają córki. W szkole. (Ciekawe jak by zareagowali, gdyby to ich dziewczynki spotkały się z takimi "zalotami". Może byliby dumni, że ich córki mają takie POWODZENIE?). Jestem pewna, że wszyscy słyszeli tę wymianę zdań. Ja siedzę dość daleko, a słyszałam doskonale. Nikt z nas nie zareagował na te słowa. Dlaczego? Ja nie odezwałam się dla własnego świętego spokoju (pozornie świętego spokoju, bo przecież i tak to przeżywam, czego dowodem jest ten wpis, tylko przeżywam wewnątrz i sama)
oraz dlatego, że i tak nie wierzę w jakikolwiek zadowalający rezultat.
Dlaczego milczą inni? Z tych samych powodów? Raczej wątpię. Myślę, że po
prostu nikt, prócz mnie, nie ma z tym problemu.
Innym razem wysłuchać muszę jakimi strasznymi hipokrytkami są aktorki, bo jak robiły karierę, to im nie przeszkadzało, że muszą przespać się z tym lub owym, a teraz nagle biedne ofiary - molestowane. Aj waj, stało im się, wielkie rzeczy...
Albo o Arabach, którzy w genach mają, żeby dupczyć swoje kozy.
Albo o pedałach i innych dewiantach.
Albo jakie to jaja, że wilki zagryzły dzieci.
Ogólnie wszystko, co się dzieje, to jaja i powód do rubasznej beki.
I mało, że nikt nie reaguje - wszyscy ochoczo przyłączają się do żartów, przerzucając się własnymi wtrąceniami i ubarwieniami historii wyjściowej.
Dzień, kurwa, w dzień!
Dlatego w pracy milczę. Pisałam już o tym. Jeszcze na początku próbowałam coś oponować, swoim przykładem pokazać, że ludzie są różni. Może inaczej pojmują świat, mają wartości osadzone w innym niż katolicyzm systemie, ale w gruncie rzeczy są zwyczajni. I po prostu są. Jak ja. Ale doopa. Może dlatego, że się nie odnajduję w sytuacjach konfrontacyjnych, gdy trzeba szybko i celnie zareagować. Zanim otrząsnę się ze wzburzenia, zbiorę myśli, to już leci kolejny "kabarecik". Z mojego przykładu moi koledzy i koleżanki z pracy zrozumieli pewnie tyle tylko, że inni są drętwi, nie mają poczucia humoru i dystansu do siebie.
Nie odzywam się, bo nie potrafię i nawet nie chcę kolegować się z ludźmi, którzy moje wartości traktują jak gówno. Którzy kpią i żartują zarówno z przemocy wobec kobiet, jak i samych kobiet, które jej doświadczyły. Dla których fajnie spędzony czas mierzy się ilością spożytego alkoholu. Którzy poczucie dumy czerpią ze swej ignorancji i prymitywizmu. Którzy nie rozumieją, że zachowania, z powodu których tak się chełpią są złe i mogły być źródłem przykrości dla osób, których dotyczyły. Którzy nie rozumieją, że z pewnych tematów po prostu żartować nie wypada, szczególnie w towarzystwie ludzi, których nie zna się na wylot, o których nie wiadomo, co w życiu przeżyły i z jakimi traumami się mierzą. Z pewnych rzeczy nie wypada żartować, choćby z delikatności wobec uczuć innych ludzi. Ale do tego trzeba mieć choćby minimalny poziom empatii. Zresztą u nas pod ochroną prawną są tylko uczucia religijne, inne można wykpić, wyśmiać, wyszydzić do woli. Na zdrowie!
Często słyszę opinię na swój temat, że jestem stonowana i wyważona w swoich wypowiedziach. Ale wiecie co, jak ja czasem zazdroszczę ludziom niestonowanym i niewyważonym, którzy jednym dosadnym słowem trafiają w sedno, potrafią nazwać chamstwo po imieniu i nie boją się publicznie przyznać, że nie gadają z ludźmi, których uważają za durnych...
To jest właśnie najgorsze - durni ludzie, z którymi trzeba się stykać (bo spotkaniem tego nazwać nie można). Nie dziwię się, że unikasz konfrontacji. To nigdy nie kończy się tak, jak powinno. Czyli głupi nie stają się mądrymi, a oberwiesz tylko Ty, na Tobie się skupi, Tobie przypną łatkę. Szurniętej, nadpobudliwej, nie wiadomo co... Sytuacja bez wyjścia. Milczeć źle, reagować, też niedobrze. Ja kiedyś reagowałam, wchodziłam w kłótnie i dyskusje, zerwałam wiele znajomości, "więzów" rodzinnych, pseudoprzyjaźni itd. Teraz nie dopuszczam do siebie blisko nikogo, kto różni się zasadniczo w podejściu do kluczowych spraw. Niestety, jestem albo choleryczka, albo stoikiem. Albo rozszarpuję albo spływa po mnie cudze pierdolenie. Niestety, nie ufam sobie na tyle, by znać granicę, kiedy to drugie może przejść w to pierwsze. A szalenie nie mogę sobie pozwolić na tracenie energii. Więc omijam szerokim łukiem coraz szersze kręgi. W necie też. Stopień obmierzłości w stosunku do tego, co sobą reprezentuje świat, niepokojąco rośnie.
OdpowiedzUsuńTeż mi szkoda mojej energii, bo sama dla siebie mam jej mało. Czy coś po mnie spływa, czy wprost przeciwnie, to zależy u mnie od zaangażowania emocjonalnego, a w te tematy jestem zaangażowana bardzo. Ale muszę znaleźć jakąś strategię radzenia sobie, bo emigracja na bezludną wyspę raczej nie wchodzi w rachubę;-)
UsuńDziękuję, że jesteś!
Ostro pojechałaś, widać czasami musi się ulać.
OdpowiedzUsuńNo, choć to i dla mnie, albo właśnie szczególnie dla mnie, przyjemne nie jest...
UsuńMądra kobieta jesteś. Napisałaś wszystko to, co siedzi mi w głowie. Cóż, też nie wchodzę w konfrontacje z takimi osobami, z nimi wypadałoby ich bronią walczyć, a jak się nie ma doświadczenia we władaniu chamstwem, to się cicho siedzi. Tylko czasem aż chce się wyć.
OdpowiedzUsuńDokładnie! Ja się w tych treściach czuję tak, jakby ktoś bez przerwy przy mnie drapał pazurami po tablicy, albo po metalu, no po prostu nie do zniesienia i czasem faktycznie wychodzę, i to jest u mnie jak najbardziej instynktowne zachowanie, inaczej mogłabym właśnie zacząć krzyczeć, albo wyć.
UsuńJa czasami mówię sobie , że nie mam samozachowawczego instynktu , bo ... zanim pomyślę to już powiem , jak mnie coś wnerwi !!
OdpowiedzUsuńI często mam potem z tego powodu kłopoty!!Ostatnio właśnie pani zwróciłam uwagę w busie , aby zdjęła torby z siedzenia , bo inni stoją a zajmuje dwa siedzenia i co usłyszałam ?? Jaka ta młodzież dziś nie wychowana ! I wtedy ja bez zastanowienia : A pani to wychowana ? Co za dwa bilety pani płaciła , że wozi torby na siedzeniu !Wszyscy zainteresowali się , ale pani zdjęła torby i starszy pan mógł usiąść :)
Brawo
UsuńOde mnie też brawo!
UsuńMnie się też ostatnio zdarzyło bez zastanowienia zwrócić uwagę dziewczynie w sklepie, która tak się śpieszyła, by wpaść z wózkiem przede mną do kasy, że po drodze zrzuciła na podłogę paczkę cukierków. Zwróciłam jej uwagę dwa razy, za drugim razem głośniej, bo pomyślałam, że nie usłyszała, ale bez skutku, dziewczyna totalnie mnie zignorowała, dopiero, jej matka doszła i podniosła tę nieszczęsną paczkę, ze słowami "spadły ci cukierki, Esterko". Obie ani na mnie nie spojrzały. Zastanawiam się, czy w domu, jak jej coś spadnie, to też to oleje, bo ktoś inny po niej posprząta? Tak jak cukier w pracy, albo kawa - komuś kto nasypuje do cukiernicy, czy kubka, się wysypie, ale kto by się przejmował, żeby po sobie sprzątać, niech sprząta ten, komu przeszkadza...
Taka niechlujność też mnie wnerwia, ale to akurat daje się łatwo olać, póki nie dzieje się w moim domu;-)
Bardzo dobrze Cię rozumiem, bo też tak miałem, ale do czasu. Mam takiego wkurwa na świat i ludzkość, że teraz walę prosto z mostu, co myślę. Jestem już w tym wieku, że mam w rzyci, czy mnie ktoś lubi, czy nie. Wprost mówię bucom, że są bucami.
OdpowiedzUsuńCo do sytuacji w Twojej firmie, to ja bym zrobił rekonesans, czy innym też to przeszkadza, a z tego co piszesz, zdaje się, że owszem, ale wszyscy siedzą cicho. Może jednak trzeba walnąć pięścią w stół? Tak zbiorowo?
Bardzo mi przykro, że przyszło nam żyć w takim świecie, wśród buców wszelkiej maści, którym wierchuszka daje przyzwolenie na bycie bucami...
Błee...
Ja mam permanentnego wkurwa, ale walenie prosto z mostu nie leży w mojej naturze, czego czasem naprawdę bardzo żałuję.
UsuńNie zrobię rekonesansu, nie jestem w stanie z nikim o tym rozmawiać, bo obawiam się, że w efekcie tych rozmów straciłam już do wszystkich resztki sympatii, a wtedy trzeba byłoby chyba innej roboty szukać, a ja naprawdę lubię swoją pracę...
Ech :-/
UsuńSmutna ta rzeczywistość.
Szczerze współczuję konieczności kontaktu z takimi współpracownikami. Podchodzę do sytuacji w miejscach publicznych podobnie jak Ty. Unikam konfrontacji (które nigdy nie są przyjemne, ale czasem konieczne). Dlatego w podobnych sytuacjach już od dość dawna mówię krótko "nie życzę sobie takich komentarzy w moim towarzystwie". Stanowczym tonem, bez wchodzenia w dalsze dywagacje. Wydaje mi się, że podsunięcie wspomnianej osobistej perspektywy ("a gdyby tak ktoś Pana córce...") też może się przydać u Ciebie. W pracy spędzam sporą część dnia i zakładam, że wszystkim powinno być w miarę miło w miejscu pracy. To już lepiej ograniczyć się do small talków o pogodzie, jeśli to towarzystwo nie ma nic ciekawszego do powiedzenia, prawda?
OdpowiedzUsuńWspółczucie bardzo podnosi mnie na duchu, więc szczerze dziękuję!
UsuńTwoja rada bardzo dobra, tylko ja już czegoś w podobnym stylu próbowałam i pomaga tylko na chwilę. W pokoju robi się cicho jak makiem zasiał, atmosfera zważona, jak kwaśne mleko, można nożem kroić, a potem powoli wszystko wraca do normy.
Jeśli o mnie chodzi, wystarczyłoby w pracy gadać tylko o pracy, bo jest o czym, poza tym i tak jest głośno, bo rozmawiamy z klientami przez telefony, więc każde inne pogaduchy robią i tak za dużo hałasu i każdy z nas o tym wie, bo nieraz uciszaliśmy się nawzajem, ale jak pisałam - uciszanie działa tylko na chwilę...
Dobrze wiedzieć, że nie jestem osamotniona w temacie.
OdpowiedzUsuńKonwersacja? Też unikam, odpuszczam. Czasem myślę, że może ja za głupia jestem. A tu widzę, że na infantylność nie ma żadnych argumentów.
Słysząc głupie, prostackie żarty reaguję już tylko zniesmaczoną miną.
Co raz to częściej ten grymas pozostaje na mojej twarzy, przez co jestem postrzegana za chłodną, wyrachowaną osobę.
Tak, czasem, nawet często mam dosyć!
Dobrze wiedzieć, że ja nie jestem osamotniona w temacie!
UsuńMnie się już trwałe zmarszczki i bruzdy na twarzy zrobiły od zniesmaczonej miny;-)
Dobrze, że są weekendy, czasem nawet długie (wczoraj miałam wolny piątek), to człowiek zdoła odzyskać co nieco równowagi na nowy tydzień...
"Nie dyskutuj z głupcem,sprowadzi Cię do swojego poziomu i pokona doświadczeniem".A ja jestem ciekawa co by zrobili gdybyś im wszystkim wysyła ten post na maila:))))
OdpowiedzUsuńNiewykluczone, że i tak się dowiedzą o tym wpisie i sama jeszcze nie wiem, jakie to będzie mieć dla mnie konsekwencje...
UsuńPracuję z samymi facetami ale jakoś takich tematów nie poruszamy może dlatego że widzimy się przez parę minut i oni jadą w trasę a ja zostaję w biurze. Nie poruszają przy mnie takich tematów a nawet jeśli by coś było to od razu zgasiłabym rozmową w zarodku bo nie ma co takich idiotów słuchać. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńBasiu, u nas jest tak koleżeńska atmosfera, że może powinnam się poczuć dumna, że jestem "baba z jajami" (jak i pozostałe koleżanki z pokoju), że koledzy nie krępują się przy nas tak żartować;-). Zresztą koleżanki też się śmieją, nie jestem tylko pewna, czy z prawdziwego rozbawienia, czy uśmiechem pokrywają zażenowanie, bo nie chcą wyjść na nabzdyczone suki-feministki. Jak ja.
Usuń