Święta, święta i po świętach... Prawie. Został już tylko wieczór... I całkiem sporo, jak na nasze oszczędne gotowanie, świątecznego jedzenia:) Powoli, ale skutecznie wymiatamy zapasy z lodówki, szerokim łukiem omijając wagę. W końcu święta są też po to, żeby jeść. Niekoniecznie tylko zdrowo. Po staremu nie obyło się u nas bez barszczu grzybowego z uszkami, który na wigilijną kolację, a później świąteczne śniadanie, jem odkąd sięgam pamięcią. Babcia w ten sposób gotowała. Nie mam zielonego pojęcia skąd wzięła ten pomysł. Pytałam Mamy, też nie wie. Na pewno nie wyniosła tego ze swojego domu rodzinnego. Może przywiozła z Syberii? Może sama tak sobie wymyśliła... Kiedyś myślałam, że każdy tak je, ale później okazało się, że babciny zwyczaj jest całkowicie unikalny. Owszem, uszka z grzybowym farszem są tradycyjnym daniem wigilijnym, ale z barszczem czerwonym, a nie grzybowym... Tymczasem u nas akurat, barszcz czerwony nigdy się nie przyjął...
Przez lata wiele się zmieniło w naszej świątecznej regule. Od dawna nie ma już Babci. Rodzina trochę się zdekompletowała, ale też doszły nowe twarze:). Ulotnił się religijny aspekt. Już dawno nie ubieramy choinki i nie robimy świątecznych dekoracji. Ale barszcz grzybowy z uszkami pozostał. I wiem, że dopóki tylko będę mogła, to będę go robić. Tego rytuału nie odpuszczę sobie nigdy w życiu. To nasza tradycja.
Nie podawałam przepisu na barszcz, bo wydawał mi się tak banalny, że niewarty szczegółów, ale komentarze pokazały, że jest taka potrzeba więc uzupełniam wpis. Generalnie barszcz grzybowy, to zwykły barszcz biały, do którego wlewa się wywar z gotowanych grzybów. Na barszcz biały pewnie każdy ma swój patent. Odkąd odkryłam serwatkę, swój barszcz biały gotuję tak, jak pokazałam TUTAJ, ale wigilijny barszcz grzybowy tradycyjnie robię według receptury Babci. Proporcje na gar pięciolitrowy.
WIGILIJNY BARSZCZ GRZYBOWY
wywar z grzybów (kupuję suszone - 200 g, mniej więcej pół na pół borowików i podgrzybków, wieczorem zalewam zimną wodą, rano gotuję ok.5-10 min.),
1 cebula (zrumieniam na oleju),
4 łyżki mąki pszennej (rozrabiam z kwaterką wody),
1 mała śmietana,
2 łyżki octu winnego,
sól, pieprz.
Wywar z grzybów wlać do pięciolitrowego gara, dopełnić wodą do 3/4 pojemności, zagotować. Wywarem zahartować rozrobioną mąkę z wodą, po czym wlać do gara. Zagotować. Włożyć zrumienioną cebulę. Doprawić octem winnym, solą i pieprzem. Wyłączyć gaz. Odczekać chwilę. Śmietanę zahartować barszczem i wlać do gara. Zamieszać, posmakować, doprawić jeśli trzeba. Gotowe:).
Ale tradycja musi ewoluować więc w tym roku wprowadziliśmy też coś nowego. Po raz pierwszy w życiu zrobiłam kutię. I po raz pierwszy ją jadłam. To ciekawe doświadczenie - robić coś, do czego nie ma się smakowego wzorca. Brak porównania ma jednak tę zaletę, że cokolwiek wyjdzie będzie dobre:) I muszę przyznać, że moja kutia smakowała mi szalenie!
Swoją kutię zrobiłam nie z pszenicy, jak każe tradycyjny przepis, ale z kaszy, a konkretnie z pęczaku kujawskiego, którego ziarenka bardzo pszenicę przypominają. To prosty przepis:
1 szklanka maku (dzień wcześniej wypłukać, zalać wrzątkiem, doprowadzić do wrzenia i pozostawić na całą noc),
1 szklanka kaszy (ugotować wg przepisu na opakowaniu),
3 łyżki miodu (użyłam wielokwiatowego), albo tyle, żeby całość była odpowiednio słodka,
bakalie (oczywiście niesiarkowanie; dałam rodzynki, morele, figi, śliwki suszone, siekane orzechy włoskie oraz migdały.
Mak, po sparzeniu i całonocnym moczeniu, odcedzić i zblendować (albo dwukrotnie przepuścić przez maszynkę). Kaszę ugotować. Wszystko razem wymieszać. Schłodzić. Prosto, naturalnie, zdrowo. I w miarę szybko. Może niespecjalnie wygląda, ale smakuje doskonale!
Największą trudność sprawił mi mak. W przepisie stało, żeby go dwa razy przemielić maszynką. Uznałam, że wygodniej będzie go zblendować, nie miałam tylko zielonego pojęcia do jakiej konsystencji - nigdy w życiu nie robiłam niczego z maku... Ale chyba wyszło dobrze - mak po blendowaniu zyskał sporo jaśniejszy kolor i nabrał konsystencji gęstej pasty.
Od tego roku kutia również stanie się dla mnie smakiem Świąt. I myślę, że nie tylko. Powtórka będzie już na Nowy Rok - to lepszy deser od niejednego placka, a już na pewno zdrowszy:)