sobota, 31 sierpnia 2013

Naszyjniki

... zrobiłam jeszcze w lipcu. Na zamówienie przyjaciółki. Początkowo miały być tylko dwa: jeden - bardzo chciany i już od dawna obiecywany, podarek ode mnie oraz drugi, który przyjaciółka chciała kupić na prezent dla swojej siostry. Ale pomyślałam sobie - jeśli ma dziewczyna cokolwiek ode mnie kupować, to niech przynajmniej ma jakiś wybór! I zrobiłam naszyjników w sumie pięć:)  A że nie lubię się powtarzać, to każdy z nieco innej bajki.


Pierwszy, ten podarunkowy, zgodnie z życzeniem, taki jak mój z TEGO wpisu, tylko w innych kolorkach i z regulowaną długością:


Drugi, w którym główną rolę grają drewniane korale w szydełkowych, bawełnianych  kubraczkach...


... zaś w rolach ozdobników występują drobniutkie koraliki szklane i plastikowe, a wszystko to nanizane na dwa woskowane sznurki w adekwatnych kolorach.


Trzeci - też z dzierganych korali, na brązowym sznurku, ale z dorobionymi szydełkiem sznureczkami do wiązania na szyi.


Czwarty - z nici lnianych, inspirowany biżuterią Viosny, jest bardzo hand made, bo nawet koraliki są mojej własnej roboty - urobione z modeliny:)


I piąty, moje dziecko najukochańsze, pewnie dlatego, że najzupełniej przypadkowe:) Powstał z szydełkowych kwiatków, które kiedyś robiłam sobie na próbę. I dopiero musiałam znaleźć się w naszyjnikowej fazie, by ujrzeć, że wszystkie razem stanowią całkiem zgrabną kompozycję.


Zszyłam, dla ozdobności dołożyłam jeszcze trochę perłowych koralików, dorobiłam na szydełku wiązanie...i oparłam się wielkiej pokusie, by zostawić go dla siebie;)


I właśnie się dowiedziałam, że poszły wszystkie!

Bo przyjaciółka, dla siostry, kupiła w końcu dwa naszyjniki, a siostra, sama dla siebie, kupiła dwa pozostałe:)  Bo powiedziała, że lubi taką ręcznie robioną biżuterię:)

Ach, jaka dumna jestem:)

Szczególnie, że moje rękodzieło będzie sobie teraz nie byle gdzie spacerować, tylko po samym Paryżu!

środa, 28 sierpnia 2013

Bywało różnie

... nie zawsze romantycznie, nie zawsze kolorowo, nie zawsze szczęśliwie. Jednak z biegiem lat rozmazują się ostre kontury zdarzeń, ścierają wszelkie kanty i wygładzają rysy. Wspomnienia, nasączone sentymentem do przeszłości, wyświetlają się w myślach miękko i ciepło, a przede wszystkim z głębokim przekonaniem, że nie było tego złego...

Dlatego dziś, w naszą okrągłą, dwudziestą rocznicę mogę powiedzieć - nie zamieniłabym minionego czasu na nic innego! I bardzo, ale to bardzo cieszę się, że jesteśMY.

Dla uczczenia rocznicy zrobiłam kolaż:

Wykorzystałam w nim nasze zdjęcia z różnych czasów oraz fragmenty utworu Agnieszki Osieckiej:

We Dwoje

Zatrzymaj się chmuro nad nami,
Zatrzymaj się Boże oko,
W twoich gotykach jest dal za dalami,
A u mnie w duszy - wysoko...

Zatrzymaj się chmuro gdy możesz,
I schowaj nas w ciepłym zmroku,
W twoich dolinach jest pięknie i dobrze,
A u mnie w duszy - niepokój...

W pokoju, za szafą, przy matce - we dwoje.
Nad wodą - przygodą, na kładce - we dwoje.
Przez bary - koszmary, ulice, bez żadnych pieniędzy na styczeń...
W czekaniu na gwiazdę, na sygnał, na znak, we dwoje, we dwoje - bo jak?

Zatrzymaj się chmuro nad nami,
Zatrzymaj się Boże serce.
Teraz, gdy chcemy, to już mamy.
Czy wolno jeszcze chcieć więcej?!

W salonie rzeźbionym stylowo - we dwoje.
W rozmowie z angielską królową - we dwoje.
W podróży przez porty i dale, i w tangu, przez rauty i bale...
W godzinie, gdy zegar powtarza tak...tak... We dwoje, we dwoje - bo jak?

Zatrzymaj się chmuro nad nami,
Zatrzymaj się Boża łąko,
Otul niebiesko - białymi trawami
Wyschnięte maki i kąkol...

W siwiźnie koloru popiołu - we dwoje.
W samotnym siadaniu do stołu - we dwoje.
W podróży przez grypy i zdrady,
Przez burze i deszcze i grady,
W nadziei, że warto, że jednak, że tak,
We dwoje, we dwoje, we dwoje...

Bo jak? 

środa, 14 sierpnia 2013

I ♥ Wrocław (7 faktów)

Ubiegłoweekendowy pobyt we Wrocławiu upłynął w miłej, rodzinnej atmosferze i, jak zwykle, dostarczył mnóstwo pozytywnych wrażeń. Stał się też pretekstem do przedstawienia siedmiu faktów związanych z moją osobą, w ramach zabawy Versatile Blogger, do której zaprosiła mnie Lena - bardzo dziękuję!

To moja druga runda (pierwsza była tutaj) więc pozwolę sobie zagrać po swojemu. Bez zasad i bez nominacji. Tylko fakty. Ale za to tematyczne - wrocławskie:)


1. Kocham Wrocław.

Jest to jedyne duże miasto, o którym mogę tak powiedzieć. Darzę je ogromnym sentymentem i bezkrytycznie podziwiam. Nie potrafię narzekać nawet na brukowane chodniki i deptaki, które zmuszają do ciągłego patrzenia pod nogi, skutecznie odwracając uwagę od architektonicznych atrakcji. Kocham Wrocław za wiele rzeczy - za malowniczy Rynek, Ostrów Tumski, ogrody, parki i niebieskie tramwaje... Ale chyba szczególnie za to, że urodził się tu i wychował mój tato oraz za niezwykłe doświadczenia, które stały się moim udziałem za sprawą zupełnie nietypowej babci.


2. Babcia Nie z Tej Ziemi.

Moja wrocławska babcia może nie była tą ulubioną, ale na pewno była wyjątkowa. Nawet z wyglądu. Przypominała wiedźmy z bajek. Odkąd pamiętam zawsze była stara i miała długie siwe włosy. Wierzyła w czary i moc natury. Kąpała mnie w mleku, a włosy płukała w piwie - pod jej opieką naprawdę mogłam poczuć się jak księżniczka:) Miała zwyczaj spacerowania latem boso po porannej rosie (dla zdrowia rzecz jasna), a wszystko, co pochodziło z jej ukochanego ogródka, miało lecznicze bądź upiększające właściwości. Nawet banalna marchewka, czy szpinak. Może i rzeczywiście miało, bo babcia w zdrowiu przeżyła 94 lata, choć przed demencją jednak nie udało jej się uchronić... Odziedziczyłam po niej wyraziste brwi, worki pod oczami oraz skórę - cienką i suchą jak pergamin, w której pomarszczę się jak rodzynka, o ile, jak się spodziewam, odziedziczę również babciną długowieczność;) Mam tylko nadzieję, że demencja mnie ominie.

3. Pierwsze własne pieniądze.

Swoje pierwsze, prawdziwe, pieniądze zarobiłam sprzedając kwiaty z babcinego ogrodu. Miałam wówczas kilka lat i nawet nie pamiętam dokładnie, czy umiałam już liczyć, ale babcia i tak zostawiła mnie samą z bukietami przy ulicznym kramiku. Pamiętam, że trochę się bałam, ale głównie byłam bardzo podekscytowana. W niedługim czasie sprzedałam wszystkie kwiaty i z pieniędzmi w ręku pobiegłam do mieszkania. A babcia powiedziała mi, że mogę je sobie zatrzymać, bo zarobiłam. Chyba nigdy w życiu nie byłam z siebie bardziej dumna, jak wtedy.


4. Ogród Botaniczny.

Choć na roślinach się nie znam, to uwielbiam je oglądać, dlatego wizyta w Ogrodzie Botanicznym jest obowiązkowym punktem każdego mojego pobytu we Wrocławiu. Mają naprawdę imponującą kolekcję. Najbardziej Ogród Botaniczny podoba mi się w maju, ale i tym razem było na co popatrzeć. Moją uwagę przykuły szczególnie sukulenty (w osobnych pawilonach afrykańskie i meksykańskie, moim zdaniem meksykańskie ładniejsze) oraz kwiaty-suszki, które doskonale pamiętam z babcinego ogródka - Aster chiński i Miechunka rozdęta - koniecznie muszę posiać u siebie, są idealne do suchych bukietów.


5. Panorama Racławicka.

Jestem wielką fanką rodziny Kossaków więc Panoramę Racławicką od dawna już chciałam obejrzeć, szczególnie po przeczytaniu, w ubiegłym roku, Wspomnień Wojciecha Kossaka, gdzie autor szczegółowo opisuje kulisy powstawania malowidła. Spodziewałam się wielkich wrażeń, ale rzeczywistość jeszcze przerosła moje oczekiwania - prawdziwy dziewiętnastowieczny spektakl 3D! Żałowałam tylko jednego - że nie można podejść bliżej płótna i naocznie przekonać się, że to naprawdę ręcznie malowany obraz!


6. Most Tumski.

Kiedyś znałam to miejsce, jako most pająków. To był zarazem straszny (dla mnie, bo pająków się boję) i piękny widok. Szczególnie wieczorem, gdy pajęcze sieci były wyeksponowane specjalnym oświetleniem. Dziś Most Tumski kojarzy się bardziej z kłódkami, które zakochani zapinają na znak swojej wiecznej miłości. Nawet Małgorzata Musierowicz wspomniała o tym zwyczaju w swojej ostatniej powieści. Jakoś nie jestem przekonana do takiego manifestowania swoich uczuć... Wolałam Most Tumski w grubych, pajęczych sieciach. Kłódki, to dla niego wątpliwa, moim zdaniem, ozdoba.


7. Za daleko mieszkam miły...

Mój miły Wrocław ma tylko jedną wadę - jest za daleko od mojego miejsca zamieszkania. Dzielące nas kilometry (ponad 400) skutecznie zniechęcają mnie do częstszych odwiedzin. Dawno temu, gdy dostałam prawo jazdy, uwielbiałam jeździć i robiłam wszystko, byle tylko móc usiąść za kółkiem. Teraz robię dokładnie na odwrót - wszystko, byle tylko nie musieć kierować samochodem. Po prostu nie chce mi się. Kierowanie autem jest jednocześnie nudne i wyczerpujące. Gorzej niż sprzątanie, którego również nie cierpię. Ale podczas sprzątania zawsze mogę coś obejść, skrócić, coś zostawić na potem, na coś przymknąć oko... Drogę muszę przejechać od początku do końca. Nic się nie da oszukać, ominąć albo zrzucić na kogoś innego.

O, i już:) I nawet rzeczywiście wyszło siedem, choć się specjalnie nie starałam:) Znaczy siedem punktów wyszło, bo samych faktów to przy okazji ujawniłam znacznie więcej;)


czwartek, 8 sierpnia 2013

Z włóczki tasiemkowej

...dawno, dawno temu, wydziergałam sobie bluzeczkę. Twór okazał się tak udany, że do dziś stanowi jeden z podstawowych elementów mojej letniej garderoby.


Lekki ażur, ulubiona kolorystyka i ciekawy krój sprawiają, że bardzo tę bluzkę lubię i zawsze dobrze się w niej czuję.


Nawet w upał. Choć dziś przyznaję - nawet mnie było gorąco.


Nie chcę przesądzać, bo to przecież jeszcze nie koniec lata, ale to był chyba najgorętszy dzień. Gdy wróciłam z pracy, termometr pokazał w cieniu 34,4 st.C.


A na moim poddaszu, gdzie właśnie piszę te słowa, jest 31 stopni!


Opis wykonania - Sandra, nr 6/2004, a moje pierwsze udokumentowane wystąpienie w tasiemkowej bluzeczce pochodzi z 2005 roku:)


Osiem lat użytkowania nie pozostawiło na bluzce wyraźnych śladów i mam nadzieję, że będzie mnie ubierać jeszcze w niejedno lato:)

czwartek, 1 sierpnia 2013

Postanowienie

Przeczytałam ostatnio o apelu Episkopatu, by sierpień stał się, już nie tylko miesiącem trzeźwości, ale wręcz abstynencji. Zalecenie to jest tym bardziej szokujące, że właśnie sierpień co roku bije rekordy, jeśli chodzi o ilość spożywanego alkoholu na głowę dorosłego mieszkańca Polski....

Dziwię się.... żeby w katolickim kraju tak lekceważono zalecenia duchowych przywódców....

Oczywiście dziwię się z przekąsem, bo nie od dziś wiadomo, że religijność Polaków bardziej obrzędami niż wartościami stoi....

Ale nie będę złośliwa. Nie chodzi o to, by cokolwiek komukolwiek wypominać. Zwłaszcza, że sama przecież jestem pozbawioną wszelkich wartości ateistką;P

Ale tak się składa, że od dziesięciu lat również abstynentką. I to abstynentką w takim znaczeniu, jakie przywołuje w dokumencie biskup Bronakowski - "[Abstynencja] Nie jest to smutne ograniczenie, ale szansa, źródło mocy wewnętrznej, źródło życia i radości!"
Nie jest to smutne ograniczenie, ale szansa, źródło mocy wewnętrznej, źródło życia i radości!
Nie jest to smutne ograniczenie, ale szansa, źródło mocy wewnętrznej, źródło życia i radości!
Nie jest to smutne ograniczenie, ale szansa, źródło mocy wewnętrznej, źródło życia i radości!
Nie jest to smutne ograniczenie, ale szansa, źródło mocy wewnętrznej, źródło życia i radości!

Zgoda buduje, dlatego zawsze niezwykle mnie cieszy, gdy mogę zgodzić się opinią kogoś, z kim na ogół nie jest mi po drodze. Bo to znaczy, że jednak istnieje jakaś płaszczyzna porozumienia, jakaś część wspólna naszych ludzkich doświadczeń:) Takie momenty pozwalają mi wciąż wierzyć, że pokój na świecie jest możliwy, a wszyscy ludzie to jedna wielka rodzina;)

Do abstynencji od alkoholu nie trzeba mnie przekonywać, jednak apel Episkopatu zainspirował mnie do podjęcia innego postanowienia.

Otóż - sierpień będzie dla mnie miesiącem bez słodyczy!

Mojemu postanowieniu nie przyświeca żadna głęboka idea. Po prostu i banalnie - słodyczy żrę za dużo. I z dnia na dzień coraz więcej - lody dla ochłody; ciastka do kawy; Michałki, bo uwielbiam; ptasie mleczko, bo dostałam; krówki mleczne, bo zostały z jagodowych muffinek (swoją drogą - genialny przepis!); jagodowe muffinki, bo naszła mnie fantazja na pieczenie, nowe cukierki z Wawela, bo mus wypróbować... Dzień bez słodyczy, to dzień stracony;/

Dosyć tego! Tłuszcz cukierniczy mi szkodzi. Że już nie wspomnę o przyrostach. Żeby choć w tych miejscach, w których mi brakuje, ale nie - zawsze muszą się robić tam, gdzie ich nie potrzeba...

Postanowienie powzięte i niniejszym wpisem na blogu zaklepane! Będę ćwiczyć silną wolę;)