Kupiłam tę książkę dla przyjaciółki, miłośniczki kotów, ale sama też chętnie ją przeczytałam:
Opowieść o kocie Deweyu nie mogła zacząć się gorzej: w najzimniejszy
dzień roku został wrzucony do metalowej skrzyni na książki Biblioteki
Publicznej w Spencer w stanie Iowa. Nikt nie przypuszczał, że w chwili,
gdy zaopiekuje się nim szefowa biblioteki Vicki Myron, odmieni się los
całego zagrożonego kryzysem miasteczka. Dzięki urokowi, mądrości i
idącym z nią w parze psotom Deweya, niepozorna biblioteka staje się
centrum Spencer, a jego mieszkańcy zaczynają wierzyć w swój dobry los.
Ta podnosząca na duchu historia, to nie tylko dzieje niezwykłego kota,
który podbił świat, ale też poruszająca historia podobnych nam ludzi i
ich problemów.
Sama książka nie jest może nadzwyczajna... Przeciętnie napisana, z mnóstwem powtórzeń, przesadnych zachwytów oraz irytującym podkreślaniem wyjątkowych zdolności tytułowego bohatera i relacji jaka łączyła go z autorką.
Za to sama historia... Rzeczywiście niezwykła! I naprawdę łatwo w nią uwierzyć. Szczególnie osobom, które same mają w domu jakieś zwierzę. Bo to, że jest to dodatkowy obowiązek, że kosztuje, że trzeba po nim sprzątać, pamiętać o szczepieniach i martwić się, co zrobić z pupilem podczas wakacji.... to tylko pół prawdy. Drugie pół jest takie, że zwierzęta w znaczący sposób poprawiają samopoczucie swoich opiekunów - redukują stres, uspokajają, rozweselają, koją samotność...
Kto ma w domu jakieś zwierzę, doskonale wie, jak wielką przyjemność sprawia głaskanie ciepłego i miękkiego futra, jak bardzo poprawia humor spojrzenie w żywe, wesołe i pełne oddania, zwierzęce oczęta. Obserwowanie kocich psot i zabaw bywa ciekawsze, zabawniejsze i bardziej wciągające od niejednego programu telewizyjnego, zaś słuchanie kociego mruczenia sprawia, że się relaksujemy, uspokajamy, a wieczorem łatwiej usypiamy.
Psychologowie twierdzą, że obecność zwierząt w domu sprawia, że dzieci pod każdym względem lepiej się rozwijają - fizycznie, emocjonalnie, społecznie, a także intelektualnie. Dzięki opiekowaniu się zwierzęciem dzieci wyrabiają w sobie większą wrażliwość na uczucia i postawy innych ludzi, uczą się odpowiedzialności i tolerancji. Zwierzęta domowe są też stałym źródłem bezwarunkowej przyjaźni, co pomaga w kształtowaniu się u dziecka samoakceptacji. Podobno osoby, które nie miały zwierzęcia w dzieciństwie, pozostają obojętne na ich urok przez całe życie... Nie wiem, ale jeśli tak, to jest wielka szkoda, przede wszystkim dla nich samych...
W moim rodzinnym domu zawsze mieszkały zwierzęta. Moja córka też od małego miała z nimi kontakt. Gdy wyjechała do Krakowa, tak jej brakowało futrzastego towarzysza, że zaadoptowała ze schroniska suczkę. To prawda, że ma w związku z tym więcej obowiązków i na początku nie byłam zachwycona tą decyzją. Uważałam, że przede wszystkim studiowanie powinno ją absorbować... Ale teraz, po każdym potknięciu czy upadku, to właśnie Milka jest jej pierwszą i najskuteczniejszą pocieszycielką. Nawet płaczącą, zawiedzioną i całkowicie zdołowaną Dominikę potrafi swoim zachowaniem rozśmieszyć. Mnie z pewnością nie udałoby się tego dokonać z taką łatwością. I to nie tylko dlatego, że nie mieszkamy razem.
Pisałam też ostatnio, że jest mi bardzo dobrze. Po raz pierwszy od wielu lat nie dopadła mnie ani zimowa, ani pourlopowa (w styczniu) depresja. Może dlatego, że zima w tym roku łagodna... A może dlatego, że od października zamieszkał z nami Maniek?
Nasz Maniek nie jest słodkim i łagodnym, jak książkowy Dewey, kociakiem. Wprost przeciwnie - ma zwariowany, szatański temperament. Choć jest bardzo towarzyski i widać, ze nasza obecność sprawia mu przyjemność (chodzi za nami krok w krok), to nie lubi się przytulać. Jest przy nas, ale zachowuje dystans. Rzadko daje się pogłaskać. Gryzie i drapie (nie z całej siły, raczej tak ostrzegawczo), gdy próbujemy go dotknąć, albo wziąć na ręce.
Ale czasem udaje nam się pokonać jego opór. To niewyobrażalna przyjemność położyć go sobie na ramieniu i przytulić do jego gładkiej, jedwabistej sierści:) To niewyobrażalna przyjemność patrzeć w jego bystre i żywe, zielone oczy, bawić się z nim i obserwować jego harce. A na koniec dnia, już w łóżku, słuchać jego relaksującego mruczenia, gdy w nogach mości sobie miejsce do spania. Może nie jest nasz Maniek równie milusi, jak Dewey, ale z pewnością równie, jak on, skuteczny w łagodzeniu napięć i poprawianiu nastroju:).
Dlatego właśnie warto pamiętać, że owszem - jesteśmy zwierzętom potrzebni, dajemy im to, czego od nas potrzebują - opiekę, ale i one są nam potrzebne.
I z pewnością dają nam znacznie więcej niż by się mogło wydawać.
ja z kotami mam nie po drodze, za to zalecam zwierza w życiu, bo to sama miłość w futrze :-) a pies jeszcze wyprowadza entuzjastycznie na spacer ;-)
OdpowiedzUsuńO tak, właściciele psów, z powodu regularnych spacerów, mają statystycznie zdrowsze serca:)
UsuńOd dziecka byłam tzw."kocią mamą" i do tej pory koty w moim życiu są dla mnie bardzo ważne. W tej chwili mam trzy koty i nie wyobrażam sobie, by mogło ich nie być. I nie są to żadne rasowe, ale zwykłe, dachowce. Każdy z nich ma inny charakterek, każdy co innego lubi, ale wszystkie są wielkimi pieszczochami.
OdpowiedzUsuńKsiążkę o kocie z biblioteki czytałam, przyniosła mi wiele wzruszeń, Jest również druga część książki tej samej autorki "Dziewięć wcieleń kota Deveya"o historii kotów, które zmieniły życie swoich właścicieli, oczywiście w dobrym tego słowa znaczeniu.
Serdecznie pozdrawiam:)
Szukając książki dla przyjaciółki widziałam również i ten tytuł, ale pomyślałam, że warto jednak zacząć od początku:)
UsuńHistorie o zwierzętach mnie również zawsze szczególnie wzruszają:)
Pięknie napisałaś :) Wiesz ja też nie wyobrażam sobie życia bez jakiegoś zwierzaka w domu. Obecnie mam psa i świnkę morską.
OdpowiedzUsuńŚwinkę morską też kiedyś miałam, taką prześliczną albinoskę z czerwonymi oczami... wszystkie futrzaki są przemiłe:) Choć wiem, że i do rybek można się przywiązać - mój brat miał, i pamiętam jak strasznie przeżywał, gdy mu któraś padła...
UsuńCzytam mnóstwo książek o przyjaźniach człowieczo- psiowych. Zawsze mnie poruszają te historie, z wesołym, bądź smutnym zakończeniem, bo niestety psy żyją dużo krócej od nas.
OdpowiedzUsuńZ kotami i "kociarzami" może być podobnie. Wierzę, że można się zaprzyjaźnić z mruczącym czworonogiem.
Psa mam stosunkowo od niedawna, ale życie z nim w bloku jest trochę uciążliwe. Jeśli chodzi o emocjonalność jestem na etapie tulenia i gadania do każdego napotkanego psiaka
W bloku na pewno jest trudniej, zwłaszcza, gdy to większy pies...
UsuńFakt, że zwierzęta żyją krócej od nas, jest rzeczywiście ciemną stroną ich posiadania. Przeżyłam już kilka swoich... to zawsze jest bardzo trudne i nie można się do tego przyzwyczaić. Ale to też lekcja życia...
W moim domu rodzinnym były chomiki, kanarki, żółw i papuga.
OdpowiedzUsuńZawsze marzyłam o psie, ale pies pojawił się dopiero w domu, który sama stworzyłam. Do tej pory już trzeci i drugi kot. Po pierwszym kocie, który odszedł dożywszy 20 lat kota już miało nie być (chyba baliśmy się, że następny nas przeżyje;) i nie było 1/2 roku, a potem wkradł się w nasze łaski Boczek (chociaż to dziewczyna) i zawojował nas na amen - wszystkich. W przeciwieństwie bowiem do swojej poprzedniczki Boczek jest kotem niezwykle przymilnym, uwielbiającym głaskanie i pieszczoty.
Ale też jak ma dość, to ostro daje o tym znać, charakter ma chyba po mnie;)
Obecny pies miał wg słów weterynarza nie dożyć zimy, ale chyba się zawziął, bo po chorobie i operacji przeżywa drugą młodość, a ma 13 lat, co dla wilczura jest wiekiem sędziwym raczej.
Chciałabym mieć jeszcze raz jamnika, bo to była największa moja psia miłość (i pierwszy mój pies)
Jeszcze przypomnę, że "Kota karmisz, dla psa jesteś panem" (Jim Fiebig) - zgadzam się z tym absolutnie:)
Drapki przesyłam dla całego zwierzyńca!
Wesoły zwierzyniec merda ogonem i mruczy w podzięce:)
UsuńNasza Brenda w tym roku skończy 10 lat - znać po niej ten wiek, niestety, coraz ma więcej kłopotów zdrowotnych, ale mimo wszystko wciąż potrafi cieszyć się jak szczeniak.
Za każdym razem, gdy odchodziło od nas jakieś zwierzę mówiłam, że to już ostatnie, a potem zawsze się nowy czworonóg przyplątał. Bo choć przykro, że odchodzą, to jednak gdy są - jest sporo weselej:)
Jak moich kotów nie ma w domu pół dnia to mi ich brakuje i sama zaczynam ich szukać :)))) Nieraz się śmieję, że jestem od nich uzależniona:)) Zawsze potrafią rozładować nerwową sytuację dlatego póki żyję, kot w moim domu będzie i już!! a w ogóle to w domu przerobiłam już wielki zwierzyniec:)) pozdrawiam
OdpowiedzUsuńNasz Maniek ma niepełnosprawną przednią łapkę więc na szczęście nie znika nigdzie dalej, tylko po podwórku sobie spaceruje, ale mamine kotki mają znacznie większy teren do obejścia. Bywa, że nie ma ich po kilka dni, szczególnie latem znikają na dłużej. Nie raz już były opłakane, ale na szczęście zawsze wracają:) Masz rację - od kotów można się uzależnić:)
UsuńUwielbiam koty :) Mam w domu trzy :) pozdrawiam serdecznie
OdpowiedzUsuńBo koty są jak chipsy - nigdy nie kończy się na jednym;)
UsuńCo prawda tej książki nie czytałam, ale miłośniczką kotów jestem od wczesnego dzieciństwa.
OdpowiedzUsuńSporo wiem o ich zwyczajach, upodobaniach czy diecie. I każdy, który się przewiną przez dom był inny nie tylko wyglądem, ale i charakterem.
Te zwierzęta towarzyszyły mi przez całe życie i nadal towarzyszą.
Zgadzam się z Tobą w całej rozciągłości, że izolowanie dzieci od zwierząt jest krzywdzeniem oczywiście dzieci. Ludzie nie lubiący zwierząt bywają zgorzkniali i jacyś tacy mało sympatyczni.
A Twój Maniek = mój Gildek, tyle, że ten mój to prawdziwy pieszczoch.
Cieplutko pozdrawiam Dorota.
Żałuję, że Maniek nie jest takim pieszczochem, prawdę mówiąc to po raz pierwszy mam do czynienia z takim szatanem. Ale może to wpływ jego trudnej przeszłości - zanim do nas trafił, żył na ulicy, na pewno nie było mu łatwo. Miał chyba zmiażdżoną łapkę i kosteczki krzywo mu się pozrastały, teraz utyka i nie bardzo może się wspinać. Widać, że jego zachowanie nie wynika z agresji, raczej ze strachu, który nie pozwala mu do końca nam zaufać.
UsuńMiałam trzy koty i rozstanie z nimi przeżywałam za każdym razem dość emocjonalnie. Nie chcę już kota. Może kiedyś ????? Miłej niedzieli:)
OdpowiedzUsuńOj, ja też przeżyłam już parę swoich zwierząt. Zawsze jest bardzo przykro, nie da się do tego przyzwyczaić. Ale mimo wszystko nie potrafiłabym ze zwierząt w domu zrezygnować. Może i Ciebie jeszcze jakiś kociak do siebie przekona:)
UsuńNigdy w domu rodzinnym nie mieliśmy żadnego zwierzaka. Najważniejszy był idealny porządek, niestety. Ale nie zgadzam się ze stwierdzeniem, że jak się nie ma zwierząt od dzieciństwa, to jest się dla nich obojętnym. Nie wiem kto to wymyślił, ale nie miał wiele wiadomości o ludziach. Mam psa i trzy koty, karmię całą zimę zwierzęta w lesie (nie tylko ptaki), nie wyobrażam sobie życia w pustce. Bo puste jest życie bez naszych braci mniejszych, ja to wiem.
OdpowiedzUsuńCieszę się, że zaprzeczasz tej teorii:)
UsuńŻycie w idealnym porządku jest na pewno przyjemne (ja bardzo lubię!), a przy zwierzętach trudno go utrzymać. Szczególnie uciążliwe są fruwające wszędzie i przyklejające się do ubrań kudełki. Nie cierpię ich! Złoszczę się, psioczę, biegam z odkurzaczem, ale i tak nie wyobrażam sobie życia bez futrzaków:) Porządek może i przyjemny, ale jakże nudny;)
Słyszałam o tej książce, ale bardzo się nią nie zainteresowałam. Jednak w kwestii obecności zwierząt w życiu człowieka, muszę się zgodzić. Nie wyobrażam sobie życia bez czworonoga. O wiele łatwiej się żyje z takim wsparciem. Sam fakt, że mój pies skacze z radości na mój widok, chroni mnie przed trwałym popadaniem w smutki i melancholie :)
OdpowiedzUsuńDokładnie, zwierzęta to najlepsze antydepresanty:)
UsuńWszystko prawda czasami denerwują, bo ciągle coś chcą zwłaszcza kiedy się wróci z pracy a one najbardziej chcą nas jednak życie bez nich...nie wyobrażam sobie były od zawsze i będę je miała dopóki starczy mi sił. Wygrzebywać z tarapatów, schronisk i tym podobnych bezbronne, bezpańskie, zdychające na łańcuchach bez pomocy a taki chrześcijański aż do porzygania kraj. Maniuś wzbudził mój szacunek, że nie daje się łatwo podejść jeszcze nie miałam takiego kota i myślę, że to musi być wyzwanie.
OdpowiedzUsuńTo prawda:) A jaka satysfakcja, gdy uda się go pogłaskać albo przytulić! Wypracowujemy, a potem wymieniamy się z mężem różnymi technikami, jak najlepiej i najbezpieczniej się do niego zbliżyć i z każdego kontaktu mamy maksimum satysfakcji, choć często też podrapane ręce... Ale wzruszające jest to, że chodzi za nami wszędzie, nigdzie nie chce sam siedzieć.
UsuńRenya, no wiesz, już sam fakt posiadania kota wydaje mi się niezrozumiały :)
OdpowiedzUsuńA co dopiero kota, który gryzie i drapie.
Ludzie, to dziwny gatunek :)
(niestety nie sądzę, aby nawet Twoje posty pokonały moją kocią fobię).
Ps. A nasze króliki też są dzikie i wcale się tak bardzo nie garną do nas, choć na sofie z chęcią pośpią (co niestety kończy się później jej czyszczeniem ... z króliczych bobków - nie powiem, żebym była z tego powodu bardzo szczęśliwa).
I przytulane gryzą ubrania (nie wiem, czy z czułości, czy z instynktownego nawyku gryzienia ...)
Wiem, wiem, znam Twoją kocią fobię i mogę ją nawet zrozumieć - przez pryzmat własnej arachnofobii;) My natomiast cierpimy na jakąś odmianę -filii - kocia miękkość jest dla nas tak pociągająca, że chcemy jej doświadczyć nawet za cenę zadrapań, bo dotyk kociego futerka zalewa nasze mózgi ekstatyczną dopaminą;D
UsuńRenya, ja też mam kociaczka, cwaniaczka, przytulaczka. Jestem przekonana, że pochłania wszystkie negatywne myśli i energię. Z pewnością zawdzięczasz to Mańkowi !!! pozdrowienia! Pa!!
OdpowiedzUsuńTak, w głębi serca jestem przekonana, że to jego zasługa:) Choć łagodna zima na pewno mu zadanie ułatwiła;)
Usuń