Już myślałam, że z planowanej i wyczekiwanej od wakacji wyprawy do kina na Dziewczynę z tatuażem
nic nie wyjdzie. Wszystko przez mróz. Po kilku dniach i nocach z 20-30
stopniowymi mrozami, mój nieszczęsny samochód, napędzany wysokoprężnym
silnikiem diesla, odmówił posłuszeństwa. Nic to, że do pracy zmuszona
byłam chodzić na piechotę. Nieco więcej ruchu na świeżym powietrzu
jeszcze nikomu nie zaszkodziło (ha! powiedzcie to naczynkom na mojej
twarzy, które nawet pod ochroną specjalnego kremu dla narciarzy przeżyły
prawdziwą masakrę), ale z kina naprawdę było mi szkoda zrezygnować. Nie
pomogło uszlachetnianie paliwa specjalnym preparatem. Kilkakrotne
rozgrzewanie świec również na nic się zdało. W takiej temperaturze
zdycha bowiem serce samochodu - akumulator. Dzień przed planowanym
wyjazdem, po kilku nieudanych próbach odpalenia, prawie całkiem nowe
baterie w moim samochodzie, krztusząc się i dławiąc żałośnie, zdechły...
Ale...
Nie zaczynałabym tematu, gdyby historia nie miała happy endu:).
Pomógł prostownik. Wystarczyło parę godzin ładowania, by martwy
samochód złapał rytm, a z rury wydechowej, ku uldze wszystkich
zainteresowanych, wyzionęły kłęby regularnie wydalanych spalin.
Pojechaliśmy.... Obejrzeliśmy... Podobało się:)
Remake szwedzkiego filmu, na podstawie bestsellera Stiega
Larssona. Skazany w procesie o zniesławienie dziennikarz, Mikael
Blomkvist (Daniel Craig), podejmuje się nietypowego zlecenia. Na prośbę
wpływowego przedsiębiorcy - Henrika Vangera ma spisać historię rodziny.
Naprawdę jednak chodzi o zaginioną przed laty siostrzenicę Vangera -
Harriet. Mikael wraz z pomagającą mu młodą hakerką Lisbeth (Rooney
Mara), odnajduje przerażające i krwawe tajemnice rodziny.
Ponieważ wcześniej przeczytałam książkę, a także obejrzałam jej
szwedzką adaptację filmową, pokuszę się o parę porównań. Ale króciutko.
Nie ma powodów, by się strasznie na ten temat rozpisywać. Oba filmy -
szwedzki i hollywoodzki - są do siebie podobne. Zarówno w klimacie, jak i
niektórych ujęciach, scenach. To dość wierne adaptacje, różniące się
jedynie szczegółami. Jeśli chodzi o aktorów, to w hollywoodzkim wydaniu
bardzo podobał mi się Daniel Craig w roli Blomkvista. Podobno zebrał
kiepskie opinie jako agent 007, jednak w roli zmęczonego życiem i
przytłoczonego porażką dziennikarza-detektywa jest po prostu genialny.
Za to szwedzka Lisbeth na głowę bije swoją amerykańską odpowiedniczkę,
która tutaj wydawała mi się za mało wyrazista, za mało pewna siebie,
choć przyznaję, że ma też parę naprawdę dobrych momentów. Również
szwedzki Nils Bjurman był w mojej opinii bardziej przekonujący. Ale to
drobiazgi bez znaczenia dla osób, które szwedzkiej adaptacji nie
widziały.
Dla przypomnienia: tutaj pisałam o książkach Stiega Larssena, a tutaj o ich szwedzkich adaptacjach filmowych.
Tutaj zaś swoimi wrażeniami z obrazu Finchera podzieliła Magota:).
Komentarze
2012/02/09 23:39:20
Cieszę się bardzo, że i Tobie film
przypadł do gustu! W ogóle, to niezły zbieg okoliczności - moja druga
połowa zakupiła ostatnio blue raya i właśnie dziś przytargał pierwszy
film w tym formacie - trylogię Larssona w szwedzkim wydaniu :))) Tak
więc na dniach będziemy oglądać i porównywać, choć już teraz wiem po
zwiastunie, że postać Lisbeth stanowczo lepsza w edycji szwedzkiej! Na
pewno dam znać jak moje wrażenia :) Pozdrawiam!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz