...obejrzałam
"Narodziny gwiazdy" (2018, reż. Bradley Cooper). Ponieważ z jakiegoś powodu nie chce mi na komputerze hulać telewizja, a na CDA nie było "Szpitala Good Karma", a żaden inny gotowy tytuł nie wpadł mi do głowy, więc w ostateczności odpaliłam HBO GO, a tam pierwszy film z listy rekomendowanych. Niech sobie leci - pomyślałam - podczas dziergania miło, gdy coś sobie leci w tle... I wiecie co? Nie nadziergałam się wiele podczas tego seansu:-). Film bardzo szybko zdominował moją uwagę, a momentami w ogóle zapominałam o tym, że mam robótkę w rękach. I to wcale nie tylko dlatego, że sporo jest w filmie partii muzycznych z napisami. Do ekranu głównie przyciągała mnie relacja głównych bohaterów. Rany, jak oni to zagrali!
To podobno głośny film, ale ja akurat nic o nim wcześniej nie słyszałam. Nie wiem jak to możliwe, ale tak wyszło - tytuł był dla mnie całkowicie anonimowy. Gdyby było inaczej, być może nawet bym go nie włączyła. Bo muzyczny. Bo melodramat. Bo trzeci z kolei remake obrazu z 1937 r. Bo opinie mocno sceptyczne. Bo niesympatyczny Bradley Cooper i skandalistka Lady Gaga... Tymczasem okazało się, że muzyka jest genialna i stanowi jeden z filarów całej produkcji, a patrząc na skromną i całkiem zwyczajną Ally w ogóle nie zorientowałam się, że patrzę na Lady Gagę! Zaś Bradley Cooper... No to była największa niespodzianka. Jakkolwiek nie jest to szczególnie lubiany przeze mnie aktor, to w tej roli zrobił na mnie kolosalne wrażenie. W ogóle cały ten muzyczny romans, zagrany bez jednej fałszywej sceny, bardzo mnie poruszył. Nie mogłam oderwać oczu od wspólnych partii Coopera i Gagi. Ich spojrzenia, subtelny dotyk, wspólne tworzenie muzyki, śpiewanie do jednego mikrofonu... były tak zmysłowo elektryzujące... Jestem pewna, że ta para zapisze się na liście najbardziej romantycznych i gorących duetów w historii kina:-).
Ale "Narodziny gwiazdy" to nie tylko film o miłości. To też historia o tym, jak showbiznes wpływa na życie artystów, jak wykorzystując ich talent i charyzmę, urabia i drenuje dla zysku, wypluwając gdzieś na końcu produkt dla mas, maszynkę do zarabiania pieniędzy, samotnego robota, który tworzy na termin i żyje w nieustannej trasie koncertowej, bez rodziny, przyjaciół i bliskości. Owszem, taka popularność to marzenie wielu nieznanych artystów, ale cena za uznanie jest wysoka - permanentna presja, brak prywatności, samotność, ciągłe naginanie się do wymagań menadżerów, producentów, fanów, uzależnienia od najróżniejszych znieczulaczy... I naprawdę było mi smutno patrzeć na Ally, której kariera przebiega dokładnie według znanego Jacksonowi scenariusza, i która powoli wyzbywa się tego, kim jest w środku, a zaczyna być produktem, marką. Ona jeszcze o tym wszystkim nie wie, a Jackson może tylko bezradnie patrzeć na tę przemianę, z jednej strony ciesząc się z jej sukcesu, a z drugiej nienawidząc go, bo zna już wszystkie jego konsekwencje. Myślę, że Bradley Cooper, jako znany aktor i reżyser, dokładnie wiedział, co chce przekazać i to mu się udało. Lady Gaga ze swoją biografią również niezwykle wiarygodnie wypada w tej historii.
Z pewnością to prawda, że film nie opowiada nic nowego, że fabuła jest znana i przewidywalna, a akcja biegnie zbyt szybko. Ale co z tego, jeśli tę znaną historię opowiada się w wyjątkowy pod każdym względem sposób, jeśli potrafi ona przykuć uwagę, wywołać intensywne emocje i zostawić widza w stanie wewnętrznego rozedrgania i refleksji na wiele dłużej niż tylko do przeminięcia na ekranie ostatnich napisów. Oraz z poczuciem - ja chcę jeszcze raz! Ale nie za szybko, za jakiś czas, jak się emocje uspokoją nieco. A tymczasem ściągnięta ścieżka dźwiękowa i słucham prawie na okrągło. Świetna muzyka!
Jedna z najlepszych filmowych produkcji, jakie znam. Bardzo polecam:-)