SPRAWY pognały mnie w miniony
weekend do Krakowa. Dogrywaliśmy mieszkanie dla mojej córki-studentki.
Spotkaliśmy się z właścicielką, omówiliśmy szczegóły, po czym
podpisaliśmy umowę. To znaczy Dominika podpisała wraz z resztą ekipy, z
którą będzie owo mieszkanie wynajmować. Ja pojechałam jedynie kontrolnie
i z ciekawości.
Hmmm, mieszane mam uczucia w związku z tym wydarzeniem. Z jednej strony cieszę się, że moja córka zaczyna coś nowego, że jest w tej chwili na takim etapie swojego życia, gdy człowiekowi wydaje się, że może wszystko, że świat stoi dla niego otworem, że życie jest białą kartą, na której zapisze, co tylko zechce.... Sama doskonale pamiętam to uczucie, choć już tyle lat minęło... To było najprawdziwsze szczęście, choć człowiek niczego jeszcze nie miał, niczego nie osiągnął. Ale ta perspektywa, tyle możliwości, marzeń, z których każde równie możliwe do spełnienia.... Nie do opisania....
Z drugiej jednak strony, gdy patrzyłam na to mieszkanie, takie jeszcze puste, opuszczone po ostatnich lokatorach, trochę brudne i jakieś takie bezduszne, to tak mi się żal zrobiło, że muszę w tym obcym miejscu zostawić swoje dziecko samo... Że to obce miejsce będzie teraz dla mojego dziecka domem...
Nieco później, w pobliskiej Ikei, kupiłam dla Dominiki dwa kolorowe kocyki do zarzucenia na kanapę, żeby nabrała ciepła i przytulności, żeby, dzięki kolorom, całe wnętrze nabrało ciepła i przytulności. Jeszcze później, gdy wieczorem nad tym wszystkim rozmyślałam, przyszło mi do głowy, jak bardzo symboliczny był ten mój gest - nie ma mnie przy córce, nie mogę jej już przytulić, pocieszyć, więc zostawiam jej ciepłe, wesołe i przytulne koce. Substytuty mamy...
Ale często większe sprawy są pretekstem do mniejszych i sympatyczniejszych sprawek, i na odwrót. Dlatego ciekawość i chęć obejrzenia przyszłego lokum mojej córki, była idealną okazją do odwiedzenia Sowy, z którą wirtualne kontakty już w ubiegłym roku przerodziły się w zupełnie realną, a przy tym serdeczną i przyjazną, znajomość. Kochana Sowa nie dosyć, że mnie ugościła, to jeszcze woziła po Krakowie, do mieszkania Dominiki, do Ikei i z powrotem, i w ogóle... Bardzo za to wszystko dziękuję:) I za to również, że cierpliwie znosiła moje wyżalania, użalania i niepewności, i ani raz nie doradziła, co mam robić, jak się zachować i co przeżywać... Zupełnie jak Chris z Przystanku Alaska, który zawsze chętnie wysłuchał, znalazł podobieństwa z przeżyciami i wnioskami wielkich filozofów i myślicieli, po czym nieodmiennie zadumał się nad niezwykłością ludzkich doświadczeń i wyborów, ale nigdy NIE DORADZIŁ, bo przecież wiedział, że doradzić nie podobna...
I z Agnieszką się spotkałam. Spędziłyśmy wspólnie bardzo sympatyczny czas przy kawce i lodach, w lokalu o wdzięcznej nazwie Nowa Prowincja - lubię prowincję, więc nie mogłam przejść obok takiego szyldu obojętnie. Nieco później zaś okazało się, że lokal ma też inną zaletę - kawę parzoną z fusami podają tam wyborną, co obecnie jest już naprawdę rzadkim zjawiskiem... Kawa się skończyła, takoż i lody, ale nie tematy do naszej gawędy:). Sympatycznie nam się rozmawiało. Lekko i na luzie. Bez skrępowania (choć nie bez pewnego onieśmielenia z mojej strony, bo przecież to z Klamotami się spotkałam, z tymi Klamotami, które tak ładnie potrafią o różnych rzeczach napisać). Jakbyśmy tak już niejedno popołudnie razem przegadały. Jakie to zaskakujące i naturalne jednocześnie:)
Agnieszka powiedziała, że ma szczęście do blogowych znajomości.
Ja też! I bardzo jestem dumna i szczęśliwa z tego powodu:)
W związku z moją krakowską wycieczką zrobiłam parę prezentów. Na szybko. Bardzo szybko. A nawet na miejscu i na poczekaniu. Ale od serca:). Nie zdążyłam sfotografować. Jedynie dekupażową komódkę kuchenną dla Sowy, bo powstała jeszcze przed wakacjami z myślą o innej okazji do naszego spotkania, która wówczas jednak nie wypaliła. Dziś już późno - pokażę następnym razem.
A ponadto - nie odwiedziłam Kossakówki. Okazuje się, że weekend na Kraków, to zdecydowanie za krótko...
Ale to nic - będzie od czego zacząć następną wizytę:)
Hmmm, mieszane mam uczucia w związku z tym wydarzeniem. Z jednej strony cieszę się, że moja córka zaczyna coś nowego, że jest w tej chwili na takim etapie swojego życia, gdy człowiekowi wydaje się, że może wszystko, że świat stoi dla niego otworem, że życie jest białą kartą, na której zapisze, co tylko zechce.... Sama doskonale pamiętam to uczucie, choć już tyle lat minęło... To było najprawdziwsze szczęście, choć człowiek niczego jeszcze nie miał, niczego nie osiągnął. Ale ta perspektywa, tyle możliwości, marzeń, z których każde równie możliwe do spełnienia.... Nie do opisania....
Z drugiej jednak strony, gdy patrzyłam na to mieszkanie, takie jeszcze puste, opuszczone po ostatnich lokatorach, trochę brudne i jakieś takie bezduszne, to tak mi się żal zrobiło, że muszę w tym obcym miejscu zostawić swoje dziecko samo... Że to obce miejsce będzie teraz dla mojego dziecka domem...
Nieco później, w pobliskiej Ikei, kupiłam dla Dominiki dwa kolorowe kocyki do zarzucenia na kanapę, żeby nabrała ciepła i przytulności, żeby, dzięki kolorom, całe wnętrze nabrało ciepła i przytulności. Jeszcze później, gdy wieczorem nad tym wszystkim rozmyślałam, przyszło mi do głowy, jak bardzo symboliczny był ten mój gest - nie ma mnie przy córce, nie mogę jej już przytulić, pocieszyć, więc zostawiam jej ciepłe, wesołe i przytulne koce. Substytuty mamy...
Ale często większe sprawy są pretekstem do mniejszych i sympatyczniejszych sprawek, i na odwrót. Dlatego ciekawość i chęć obejrzenia przyszłego lokum mojej córki, była idealną okazją do odwiedzenia Sowy, z którą wirtualne kontakty już w ubiegłym roku przerodziły się w zupełnie realną, a przy tym serdeczną i przyjazną, znajomość. Kochana Sowa nie dosyć, że mnie ugościła, to jeszcze woziła po Krakowie, do mieszkania Dominiki, do Ikei i z powrotem, i w ogóle... Bardzo za to wszystko dziękuję:) I za to również, że cierpliwie znosiła moje wyżalania, użalania i niepewności, i ani raz nie doradziła, co mam robić, jak się zachować i co przeżywać... Zupełnie jak Chris z Przystanku Alaska, który zawsze chętnie wysłuchał, znalazł podobieństwa z przeżyciami i wnioskami wielkich filozofów i myślicieli, po czym nieodmiennie zadumał się nad niezwykłością ludzkich doświadczeń i wyborów, ale nigdy NIE DORADZIŁ, bo przecież wiedział, że doradzić nie podobna...
I z Agnieszką się spotkałam. Spędziłyśmy wspólnie bardzo sympatyczny czas przy kawce i lodach, w lokalu o wdzięcznej nazwie Nowa Prowincja - lubię prowincję, więc nie mogłam przejść obok takiego szyldu obojętnie. Nieco później zaś okazało się, że lokal ma też inną zaletę - kawę parzoną z fusami podają tam wyborną, co obecnie jest już naprawdę rzadkim zjawiskiem... Kawa się skończyła, takoż i lody, ale nie tematy do naszej gawędy:). Sympatycznie nam się rozmawiało. Lekko i na luzie. Bez skrępowania (choć nie bez pewnego onieśmielenia z mojej strony, bo przecież to z Klamotami się spotkałam, z tymi Klamotami, które tak ładnie potrafią o różnych rzeczach napisać). Jakbyśmy tak już niejedno popołudnie razem przegadały. Jakie to zaskakujące i naturalne jednocześnie:)
Agnieszka powiedziała, że ma szczęście do blogowych znajomości.
Ja też! I bardzo jestem dumna i szczęśliwa z tego powodu:)
W związku z moją krakowską wycieczką zrobiłam parę prezentów. Na szybko. Bardzo szybko. A nawet na miejscu i na poczekaniu. Ale od serca:). Nie zdążyłam sfotografować. Jedynie dekupażową komódkę kuchenną dla Sowy, bo powstała jeszcze przed wakacjami z myślą o innej okazji do naszego spotkania, która wówczas jednak nie wypaliła. Dziś już późno - pokażę następnym razem.
A ponadto - nie odwiedziłam Kossakówki. Okazuje się, że weekend na Kraków, to zdecydowanie za krótko...
Ale to nic - będzie od czego zacząć następną wizytę:)
Komentarze
2012/09/04 07:49:57
Myślę, że faktycznie nie jest to
łatwe, by pozwolić wyfrunąć z gniazda (pozwolić, to złe słowo, bo co my
tam mamy do pozwalania :)) - i to jeszcze do takiego chłodnego,
nieoswojonego.
Kocyki faktycznie będą spełniały dwie funkcje: praktyczną i symboliczną :)
A córka wybrała fajne miejsce do studiowania - będziesz miała pretekst, by częściej jeździć do Krakowa, czego Ci zazdroszczę :)
Kocyki faktycznie będą spełniały dwie funkcje: praktyczną i symboliczną :)
A córka wybrała fajne miejsce do studiowania - będziesz miała pretekst, by częściej jeździć do Krakowa, czego Ci zazdroszczę :)
2012/09/04 10:29:32
Ren-ya, bardzo, bardzo miło mi było przeczytać tyle ciepłych słów pod swoim adresem:)
Bardzo się cieszę, że Dominika tak w sumie niespodziewanie znalazła się w Krakowie, bo będzie częsta okazja (mam nadzieję) do naszych spotkań:)
Prezenty piękne i bardzo użyteczne - Zosia co dzień w innych bransoletkach chodzi;)
A co do tego szczęścia do blogowych znajomości to po prostu: fajne babki przyciągają też fajne babki:D
Bardzo się cieszę, że Dominika tak w sumie niespodziewanie znalazła się w Krakowie, bo będzie częsta okazja (mam nadzieję) do naszych spotkań:)
Prezenty piękne i bardzo użyteczne - Zosia co dzień w innych bransoletkach chodzi;)
A co do tego szczęścia do blogowych znajomości to po prostu: fajne babki przyciągają też fajne babki:D
2012/09/04 13:03:24
zadumałam się, bo w sumie
nieodmiennie staję w tym samym miejscu zaczynająć coś nowego w moim
życiu, ale entuzjazm jakby mniejszy ;-)
trzymam kciuki za Córę. ma ogromny kapitał na starcie: kochających i naprawdę fajnych Rodziców, coś co nie było mi dane.
uściski!:-)
trzymam kciuki za Córę. ma ogromny kapitał na starcie: kochających i naprawdę fajnych Rodziców, coś co nie było mi dane.
uściski!:-)
2012/09/04 15:47:09
Fidrygałko, za moją córkę, jak
to często w życiu bywa, zadecydował przypadek:) Od zawsze planowany był
bowiem Wrocław... Obecnie jednak wszyscy bardzo zadowoleni jesteśmy z
tej zmiany. Matczyne zaś serce pokrzepia się świadomością, że Kraków
jest przecież tak blisko;) No i rzeczywiście, wreszcie będę miała więcej
okazji, by zaznajomić się z tym pięknym, historycznym miastem i
pooddychać nieco głębiej jego klimatem.... Bardzo się na to cieszę:)
Sowo i tej wersji będziemy się trzymać!:D
A bransoletki niech cieszą i służą (a na Rynku kupiłam sobie nowy zapasik rzemyczków, więc będę mogła pleść dalej:))
Tfu.tfu, wiesz, jak to jest z rodzicami... człowiek nigdy nie jest tak całkiem z nich zadowolony - zawsze są jakoś za bardzo...;)
A młodzieńczy entuzjazm chyba każdemu się z wiekiem nieco tępi i również tego żałuję... Najważniejsze jednak, że pomimo wszystko, zawsze dzieje się w życiu coś nowego, a my potrafimy się na te nowości z ciekawością otworzyć:)
Sowo i tej wersji będziemy się trzymać!:D
A bransoletki niech cieszą i służą (a na Rynku kupiłam sobie nowy zapasik rzemyczków, więc będę mogła pleść dalej:))
Tfu.tfu, wiesz, jak to jest z rodzicami... człowiek nigdy nie jest tak całkiem z nich zadowolony - zawsze są jakoś za bardzo...;)
A młodzieńczy entuzjazm chyba każdemu się z wiekiem nieco tępi i również tego żałuję... Najważniejsze jednak, że pomimo wszystko, zawsze dzieje się w życiu coś nowego, a my potrafimy się na te nowości z ciekawością otworzyć:)
2012/09/05 20:22:36
Ren-ya - bardzo Ci dziękuję, za tak
miłe słowa :) Bardzo się cieszę ze spotkania z Tobą, ponieważ
odwirtualizowałam kolejną sympatyczną znajomość. Tych kilka spędzonych
wspólnie godzin było dla mnie wspaniałym przeżyciem, mogłyśmy rozmawiać
tak swobodnie i lekko :) Liczę na Twoje częstsze wizyty w Krakowie i
niejedną wspólną kawkę :) Dziękuję też za prześliczny szal, bardzo mi
się podoba i - jak wiesz - nie miałam takiego. Pozdrawiam Cie bardzo
serdecznie :)
2012/09/07 08:19:41
Wizyty w Krakowie i wspólna kawka?... Masz to u mnie!;D Z największą przyjemnością:)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz