Zaintrygował mnie tytuł - „Życie prze
oczami”. I Uma Thurman w roli głównej. Lubię tę aktorkę. Jej role zawsze
są jakieś takie nieszablonowe, niejednoznaczne i pełne emocji.
Film spodobał mi się od pierwszego ujęcia. Pełen słońca, kolorów i kwiatów.
A zaraz potem jesteśmy świadkami masakry w
szkole – chłopak z karabinem strzela do uczniów i nauczycieli. W
łazience znajduje dwie dziewczyny – przyjaciółki. Celuje do nich.
Następne ujęcie to główna bohaterka
(jedna z dziewczyn ze szkolnej łazienki) piętnaście lat później. Ma
piękny dom z ogrodem kwiatowym oraz wspaniałą rodzinę – mądrego,
przystojnego męża (profesora) i śliczną małą córeczkę. Rodzina wspólnie
je śniadanie, później buziak na pożegnanie i każde z nich udaje się do
własnych zajęć.
Normalnie jak w bajce. Nie wzbudziło to
moich podejrzeń, bo w końcu to amerykański film, a w nich (o ile nie są
to filmy wojenne, lub dramaty społeczne) wszak wszystko jest piękne –
ludzie domy i krajobrazy. Tu jednak wyraźnie można było odczuć, że wśród
tego pięknego otoczenia coś jest nie w porządku. Coś gnębi główną
bohaterkę. Oczywiście wiadomo jakie to demony przeszłości nie pozwalają
jej cieszyć się otaczającą sielanką i pięknem - jako nastolatka przeżyła
masakrę w swojej szkole, straciła przyjaciółkę. Ale przecież już przed
tym wydarzeniem dziewczyna wyraźnie miała problemy ze sobą. Była smutna i
zagubiona.
Obrazy przeszłości i teraźniejszości
mieszają się ze sobą, coraz bliżej jesteśmy wyjaśnienia, co tak naprawdę
wydarzyło się w szkolnej łazience, gdy niezrównoważony chłopak celował w
dziewczyny.
Zakończenie jest nieoczekiwane.
I dopiero po chwili wszystko układa mi się w jedną całość.
I już rozumiem ten tytuł.
Teraz jest mi naprawdę smutno. Jestem przygnębiona. Rozumiem główną bohaterkę. Dlaczego?
Być może ja też nie oswoiłam do końca
swoich demonów przeszłości i dają one o sobie znać przy okazji takich
obrazów. Wciąż pamiętam jak trudne wydawało mi się życie z perspektywy
moich siedemnastu lat. Jak bolesne było dla mnie dorastanie. Zdawało mi
się, że nie uniosę... tego wszystkiego. Nie wiedziałam kim jestem, a tym
bardziej kim chcę być. Czułam, że do niczego nie pasuję. …. Czułam się
jak... w matni(?). Uch, dużo by pisać. Ale w zasadzie nie chcę o tym
pamiętać. Było minęło...
Teraz z perspektywy czasu wiem, że nie
jest to wszystko takie straszne. Jakoś doszłam ze sobą do ładu,
odnalazłam i zaakceptowałam siebie. Ale...
Dziś po obejrzeniu tego filmu napadła
mnie taka myśl, że gdyby wtedy... ktoś wycelował we mnie, to...,
oczywiście nie wiem na pewno, ale... tak sobie myślę, że... chyba łatwo
byłoby mi wtedy powiedzieć: zabij MNIE!
Kiedy czytam Twoją opowieść o tym filmie, to gdzieś z podświadomosci wypływają mi znane obrazy. Chyba go kiedyś obejrzałam, ale do końca nie jestem pewna. Ach, ta pamięć...
OdpowiedzUsuńA bo ja tak ostrożnie piszę, żeby niewiele z fabuły zdradzić:) Film jest super i nie chcę psuć niespodzianki z zakończenia, jeśliby go ktoś z czytających jeszcze nie oglądał:)
Usuń