środa, 24 października 2012

The time of my life

No dobra, przyznaję, czasem wchodzę na portalowe galerie sławnych ludzi... Czasem dam się złapać na ciekawie brzmiący tytuł, lub znane nazwisko i kliknę w link. Planuję wejść tylko na chwilkę, ale z siecią to niełatwa sprawa, zawsze potrafi uwięzić na dłużej. Tak jak wczoraj...

Logując się do swojej skrzynki mailowej kątem oka dostrzegłam nagłówek: "Jak dziś wygląda Baby z "Dirty Dancing?", który natychmiast obudził moją ciekawość i nie dał się zignorować. Szybko sprawdziłam pocztę i wróciłam do interesującej mnie treści.

Oczywiście, że ciekawi mnie Jennifer Grey! Wszystko, co z Dirty Dancing związane, zawsze przyciąga moją uwagę i budzi ciepłe uczucia, dlatego z przyjemnością otworzyłam galerię i dałam się ogarnąć wspomnieniom. Jak po sznurku otwierałam kolejne powiązane strony i zagłębiałam się w temat. Parę tygodni temu minęło właśnie równe ćwierć wieku od premiery tego, kultowego już dziś, filmu. Ćwierć wieku! Rany... Kiedy to zleciało???


Kilka kin zorganizowało z tej okazji rocznicowe pokazy, pojawiło się też specjalne wydanie płyty z oryginalną ścieżką dźwiękową. Okazuje się, że nawet po dwudziestu pięciu latach film wciąż cieszy się sporą popularnością, jest chętnie oglądany i ma stałe grono miłośników. A ściślej mówiąc, miłośniczek, do których również i ja się zaliczam. 
 

Hmmm, to zupełnie naturalne, gdy filmem ekscytują się nastolatki, ale baba prawie czterdziestoletnia jest już w swoim zamiłowaniu cokolwiek chyba śmieszna - próbuję się mitygować... Ale prawda jest taka, że choć jako dorosły już widz, dostrzegam w Dirty Dancing mnóstwo mankamentów (naiwność fabuły, szarpane sceny, którym często brak ciągłości, dialogi momentami tak żenujące, że aż głupio słuchać...), to w samym odbiorze tego obrazu na zawsze pozostałam nastolatką. Nastolatką spędzającą cudowne wakacje u Babci, w przepięknym górskim miasteczku uzdrowiskowym, z dala od rodziców i codziennych obowiązków...


Słońce, beztroska i pierwsza miłość wisząca w powietrzu - ta upojna mieszanka okoliczności, szalejących hormonów i przekonania, że stoi się u progu prawdziwego (dorosłego) życia, w którym wszystko co najlepsze dopiero się wydarzy, sprawiła, że roztańczona historia letniego romansu Johnny'ego Castle i Fraces Housmann (Baby), rozpaliła wówczas moją wyobraźnię i zmysły.


Efekt ten okazał się tak trwały, że do tej pory każdy kolejny seans przypomina mi to, co wówczas przeżywałam i niezawodnie wprawia w szczęśliwy nastrój. To mój osobisty wehikuł czasu. I choć przenosi mnie on tylko w jedno miejsce mojej przeszłości, to jest to akurat ten czas, do którego zawsze chętnie wracam...


To mi się nigdy nie znudzi!

41 komentarzy:

  1. ha, to nie jesteś jedyna w swym upodobaniu do tego filmu:) tak, teraz niektóre rzeczy w filmie aż uderzają swoją naiwnością, brakiem szlifu... ale wtedy! Lubię ten film przez sentyment i ze względu na aktorów(mój małżonek twierdzi, ze na palcach jednej ręki da się wymienić aktorów i aktorki, których lubię; jak ktoś mnie denerwuje, to nie jestem w stanie obejrzeć filmu)

    Pozdrawiam

    Anka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wtedy człowiek tak uległ nastrojowi, że na szczegóły uwagi nie zwrócił:) A i teraz, ze względu właśnie na sentyment, patrzy się przez palce na zauważone niedociągnięcia... Ale tak, czy inaczej, film kultowy jest i basta!
      :)

      Usuń
  2. się odniosę, jako "baba prawie czterdziestoletnia" ;-P
    primo, to ja uwielbiam muzykę z Dirty Dancing(sam film mniej), a ja nieustająco mam 19 lat ;-P (lustro kłamie!), więc proszę mi tu nie babować ;-)
    secundo, westchnę sobie, gdzie ci tancerze? za Wielkowodo już chyba tylko, bo z naszych rodzimych, co jakiegoś poznam, to ma 2 lewe nogi (a i reszta po czasie okazuje się też lewa ;-))
    uściskuje gorąco!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chrzanić lustro! Jest mało szkodliwe, bo zmiany, które się tam pojawiają są tak rozłożone w czasie, że praktycznie niedostrzegalne;) Gorzej, gdy nagle zderzy się z naszym przekonaniem o własnej młodości, opinia na ten temat młodszego pokolenia. Ufff, to może zaboleć... Choć staram się być wyrozumiała i pamiętać, że kiedyś ludzie w wieku lat trzydziestu(!) wydawali mi się starzy;)
      A co do tańczących panów, to każdy z nich chciałby wywijać jak Patrick Swayze, zwłaszcza, gdy palną sobie lufkę na odwagę, ale nie wiedzą o tym, że ta lufka właśnie ich gubi... Może u młodych jest inaczej, bo te wszystkie Tańce z gwiazdami, czy Po prostu tańcz pokazują, że taniec jest cool i dziewczyny na to lecą, ale za moich czasów (ho,ho, ho, jak to brzmi:)) królował heavy metal, a i ja do "metalowców" zawsze słabość miałam... niestety, grupa ta w dansach z zasady nie była mocna;)

      Usuń
    2. ja mam o tyle dobrze, że nie posiadam "na stanie" młodszego pokolenia :-D a dla psa zawsze będę najpiękniejsza ;-P
      ech, metalowcy jak metalowcy, ale jak się człowiek w punolstwo wpuści, to już tylko pogo i podobne ;-) nie ma letko :-D
      co do lustra, to zauważyłam, że nie nadążam z farbą, jakaś się eko zrobiła ta moja czupryna i wypłukuje wszystko w tydzień, góra dwa. siwieć zaczęłam w wieku lat osiemnastu, więc żadne mecyje, wiem, że albo farba, albo tniemy maszynką na 3 i 6mm (o, jak mnie kuuuuuuuusi... ale potem znowu zapuszczać 3 lata, żeby znowu ciachnąć? hmmm hmmm :-/ no i kapelusz mi spadnie, a zanabyłam taki fajoski czarny, trzyma się na kucyku/klamerce ;-)). ale bym się ciachnęła, heh. może na wiosnę? pomyślę ;-)
      chyba czas poderwać jakiegoś Malitowskiego, hyhy

      Usuń
    3. 3 i 6 mm?! Też tak kiedyś miałam:) Ale w końcu stwierdziłam, że z długimi włosami jest jednak mniejszy problem. Owszem, dłużej schodzi mycie i suszenie, farbowanie, ale jak coś, to wystarczy w kucyk spiąć i jest dobrze. A krótkie ZAWSZE trzeba było rano umyć, żeby się dobrze ułożyły...

      Usuń
    4. moje cienkie włosiny i tak wymagają mycia codziennie, heh...
      brwi trzeba skubać za to regularnie przy takim ołysieniu, a to już jest rzecz, której nie cierpię ;-) 1:1 na razie :-D

      Usuń
  3. Moja droga, nie jesteś sama :) Lubię ten film z identycznych powodów, no może z pominięciem uzdrowiskowego miasteczka :) Jako dwunastolatka miałam na ścianie pokoju wieeeeeeeelki plakat z Patrickiem Swayze i był to jedyny plakat z aktorem, jaki kiedykolwiek u mnie zawisł. Zdjęłam go dopiero po jakichś 2-3 latach, na początku liceum, kiedy uznałam, że to obciach ;)
    Myślę, że ogromną siłę filmu stanowi wspaniała muzyka i taniec. W ogóle np nie pamiętam dialogów, jakaś ciąża tam była itp, romantyczne dramaty. Za to mocno wyryły mi się w pamięci erotyczne, choć w bardzo subtelny sposób, sceny tańca. Myślę, że to film wyjątkowo pociągający dla nastolatek, bo przedstawia historię pierwszej pięknej miłości wakacyjnej, tuż pod okiem rodziców. Kto by się oparł, no kto ?!
    Dziękuję Ci za przypomnienie tego filmu, wypożyczę sobie go na weekendn, na pewno ociepli to zapowiadane ochłodzenie :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pewnie, muzyka była ogromnym atutem filmu! Pamiętam, że gdy tylko pojawiły się kasety ze ścieżką dźwiękową, to natychmiast je sobie kupiłam i słuchałam na okrągło, niemal do zajechania taśm:) A w ogóle, to przyznam się tu teraz, że gdy tylko Dirty Dancing pojawił się na video, a ja jeszcze nie miałam odtwarzacza, to caluśki film nagrałam sobie na kasety magnetofonowe i potem odtwarzałam wieczorami do snu. I to w wersji oryginalnej! Nie znałam wówczas w ogóle angielskiego, ale wszystkie niemal kwestie mogłam cytować z pamięci:D
      I oczywiście jestem szczęśliwą posiadaczką Dirty Dancing na własność. Zamiast piwka, winka, czy innych poprawiających nastrój używek, ja stosuję zdrowy Dirty Dancing:)
      No to życzę miłego seansu w weekend!

      Usuń
  4. Oglądałam ten film setki razy. Odczucia mam bardzo podobne do Twoich- ja baba prawie czterdziestoletnia. Wtedy, jako nastolatka byłam zafascynowana historią miłości, dzisiaj oglądam już bez achów, ale z nostalgią pamiętając tamten czas w moim życiu. Analogicznie, zazwyczaj muzyka z tamtych czasów sprawia, że czuję to samo. Buziaczki

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Faktycznie, gdy się tak zastanowić, to tych "wehikułów czasu" człowiek ma o wiele więcej i każdy z nich w inne miejsca przenosi:) Taka na przykład Lista Przebojów Programu Trzeciego i choćby Black ze swoim Wonderful Life... Pstryk i już lecę w przeszłość...
      :)

      Usuń
  5. Ten film sprawił, że uzależniłam się od wszystkich tańczących i sportowych opowieści. Lubię oglądać o tym, że na początku się ma dwie lewe ręce i tyle samo równie lewych nóg, ale przy odrobinie determinacji i zaangażowania można góry przenosić. A to wszystko oczywiście na tle dramatycznych wydarzeń. Bo może i śmieję się z Dimy Bilana, ale Patrick Swayze to już zupełnie inna historia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rzeczywiście takie historie działają bardzo motywująco i z tego powodu również je lubię. I choć dawno już porzuciłam przekonanie, że "dla chcącego nic trudnego", to wciąż ludzie zdecydowani, którzy pomimo trudności uparcie dążą do celu, a nawet czasem go osiągają, niezwykle mi imponują. Zresztą najczęściej właśnie okazuje się, że nie sam cel jest ważny, tylko to, w jaki sposób do niego dążymy. Ja z reguły nie płaczę na romansach, ale rzewne łzy mi z oczu kapały, a wzruszenie ściskało mi gardło na Rydwanach ognia i Reggae na lodzie...

      Usuń
    2. Ja bardzo lubię (bazujący na wydarzeniach prawdziwych) "Take the Lead" z Banderasem. A wzruszyłam się bardzo na sportowym wątku w "Kropli słońca".

      Usuń
    3. Znane i lubiane jest "Take the Lead", ale to nowa produkcja, więc oglądałam ją na razie nie więcej niż dziesięć razy, więc do pierwszej pamięci jeszcze się nie łapie;) Natomiast "Kropla słońca"... poczytałam w sieci... nie wiem jak mógł mi się przeoczyć taki film! (Pewnie dlatego, że wciąż wałkuję "znane i lubiane";)) Dziękuję za polecenie.

      Usuń
  6. Ten film to faktycznie fenomen. Ja też nie przepuszczę żadnej okazji, żeby go obejrzeć :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Najwyraźniej są takie filmy, którym po prostu nie można się oprzeć:)

      Usuń
  7. Gorzej jak takich filmów jest kilka, kilkanaście i tak po raz piąty, dziesiąty, piętnasty nie wiedzieć czemu. Oczywiście ten film również jest w naszej małżeńskiej kolekcji i kiedy by nie leciał to od nowa i jeszcze raz i kolejny. Ostatnio się trochę buntuję, ale jak po raz setny nie obejrzeć uwierz w ducha? Nie ręczę za siebie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Filmów, do których lubię wracać jest więcej, bo i Uwierz w ducha (a jakżeby inaczej!), i Francuski pocałunek, i Kiedy Harry spotkał Sally, i Pożegnanie z Afryką (ach, to mój drugi najulubieńszy)... I Szklane pułapki, i Zabójcze broni nawet!:) Ale Dirty Dancing jednak najbardziej;)

      Usuń
  8. Uwaga herezja będzie!!! Ja nie jestem wielką miłośniczką Dirty Dancing. Oglądałam raz, w nic nie popadłam (zachwyt, ekstaza, rozmarzenie, nic :))) i więcej do filmu nie wróciłam. Natomiast jestem pod nieustającym wrażeniem kreatywności polskiego tłumacza "Wirujący seks" pozostaje w czołówce mojej prywatnej listy kretyńsko przetłumaczonych tytułów :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przez to nieszczęsne, polskie tłumaczenie, o mały włos, w ogóle bym do kina nie poszła! Moja babcia miała ogromne wątpliwości, czy film o takim tytule będzie odpowiedni dla młodej panienki... Na szczęście rozwiał je wujek, który wówczas pracował w kinie, jako operator:)
      Ale ciekawa jestem, gdybym nie obejrzała go wtedy, tylko kiedy indziej, w zupełnie innych okolicznościach, to jakie byłby moje wrażenia?
      Nie to, że lubię się zastanawiać, "co by było, gdyby...", ale to fascynujące, że czasem prawdziwie przełomowe dla naszego życia bywają zupełnie błahe wydarzenia, jak odebrany telefon, spóźnienie na pociąg, obejrzany w danym czasie i przestrzeni film...

      Usuń
    2. Co do spóźnienia (bądź nie) na pociąg, to "Przypadek" z Lindą w roli głównej mi się zawsze przypomina... Swoją drogą przypadek to czy przeznaczenie...?
      Na szczęście nie wiemy i nigdy nie będziemy wiedzieć co by było, gdyby było.

      A co do filmu, to pierwszy raz zrobił na mnie wrażenie, ale teraz wolę jednak oglądać po raz wtóry Pretty Woman;)

      Usuń
    3. Wolę przypadek... Przeznaczenie kojarzy mi się z fatalizmem, którego nie lubię, bo odbiera człowiekowi całą moc sprawczą. Natomiast przypadki, które łączą się w szczęśliwy, bądź wprost przeciwnie, łańcuch zdarzeń, są fascynujące. Zwłaszcza, że związek ten widać to dopiero wtedy, gdy trzyma się w ręku jego ostatnie ogniwo:) (Choć tak naprawdę, to nigdy nie wiadomo, czy rzeczywiście ostatnie...)

      Ale w gruncie rzeczy, też od wszelkich "przypadków" i "efektów motyla" wolę Pretty Woman:)

      Usuń
    4. A jaką moc sprawczą daje Ci przypadek?;)

      Usuń
    5. Możesz obejrzeć dany film, lub w ostatniej chwili zrezygnować, możesz odebrać dzwoniący telefon lub nie... No nie wiem, może w praktyce przypadek czy przeznaczenie na jedno wychodzi, ale wolę przekonanie, że sama wpływam na kształt swojego życia, a nie wypełniam to, co mam zapisane w gwiazdach, czy gdzieś tam...

      Usuń
    6. Ale czy jest przypadkiem, że dzwoni telefon, czy jakiś film jest w tv? To normalne życie raczej;)
      Natomiast przypadkiem/przeznaczeniem można nazwać sytuację gdy idziesz na dyskotekę (do kina, kawiarni itp) i np. spotykasz tam mężczyznę, który potem zostaje Twoim życiowym partnerem:)
      Ja tam wolę uważać to za przeznaczenie, a nie przypadek, bo przypadkiem mogłam spotkać kogo innego i może nie byłoby mi tak dobrze, hehe. Ale może jakbym nie była z życia z moim partnerem zadowolona, to wolałabym to rozpatrywać w kategoriach przypadku...
      Temat nie do rozstrzygnięcia chyba:)

      Usuń
    7. Myślę, że patrzymy na to samo zagadnienie, tylko z różnych perspektyw, bo telefon też można odebrać lub nie. I w życiu możesz odebrać tysiąc zwyczajnych telefonów, a zignorować taki, który akurat mógłby odmieć całe twoje życie...
      A przypadki równie dobrze mogą być szczęśliwe, co wprost przeciwnie.

      Usuń
    8. Nigdy nie dowiesz czy cokolwiek mogło odmienić Twoje życie (co się nie zdarzyło), więc ten przykład ze zignorowaniem telefonu, to raczej nie na przypadek się nadaje;)
      Gdybyś natomiast nigdy nie odbierała telefonu (bo nie lubisz np.), a kiedyś (przez przypadek) odebrała i był to telefon odmieniający Twoje życie, to tak, wtedy dzięki przypadkowi coś by się stało.

      Przypadek szczęśliwy to jednak dalej tylko przypadek, czyli coś, co się zdarzyło, ale równie dobrze mogło się nie zdarzyć. A przeznaczenie, to znaczy, że inaczej nie mogło być.
      Nie wsiadam (bo nie zdążyłam dojechać) do samolotu, który potem się rozbija. Przypadek, czy...? Ja wolę wierzyć, że to drugie:)

      Hehe, lubię te dyskusje na obrzeżach tematu:)

      Usuń
    9. Ale nie zdążyć możesz właśnie przez jakiś przypadek, bo na przykład będąc już przy drzwiach, wrócisz się odebrać dzwoniący telefon... To są właśnie łańcuchy przypadkowych zdarzeń, które prowadzą nas do miejsca, w którym znajdujemy się teraz. Gdy w tym momencie spojrzy się wstecz, to ciekawie jest sobie pomyśleć, co by było, gdyby w którymś momencie, jedno ogniwko zastąpić jakimś innym....

      Usuń
    10. Wróciłam się odebrać telefon, który dzwonił po to, abym nie zdążyła na samolot, bo moim przeznaczeniem nie było wtedy zginąć w katastrofie;P
      Tak można bez końca:)
      Dla Ciebie to są przypadkowe zdarzenia, dla mnie zdarzenia, którymi coś/ktoś kieruje (jakaś wielka siła mówiąc ogólnie).
      Ty pozostań przy swoim przypadku, ja wybieram przeznaczenie - ważne, żeby każdej z nas to służyło i pomagało lepiej żyć:)

      Usuń
    11. No pewnie, przecież wcale nie próbowałam Cię do niczego przekonywać:) Od początku mówiłam, że jedynie nieco inaczej postrzegamy ten sam, w gruncie rzeczy, motyw...

      Usuń
    12. Ren-ya, moim zdaniem najważniejsze, żeby być przekonanym, że patrzenie z takiej czy innej perspektywy rzeczywiście nam służy, bo wcale nie jest to takie oczywiste. Jak tego jesteśmy pewni, to każda jest dobra:) I nasza wymiana zdań tego dowodzi:)

      Usuń
  9. Ech wspomnienia :) ja mam sporo takich swoich prywatnych wehikułów czasu. Piosenki, filmy tak to już jest. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie żeby za często, bo to już by było niezdrowe, ale, od czasu do czasu, przyjemnie jest się tak cofnąć w czasie i powspominać:)

      Usuń
  10. Ponadczasowy film :) Lubię go oglądać w zimowe wieczory :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja wolę w letnie i weekendowe, bo wtedy lepiej wczuwam się w atmosferę:) Ale zimą też przyjemnie podnosi nastrój:)

      Usuń
  11. Mi też. Nigdy! NIGDY się nie znudzi!
    I właśnie nie ze względu na fabułę (mocno naiwną, rzecz jasna), ale na te skojarzenia z młodością, z marzeniami, ze światem stojącym otworem przed nami, młodymi, właśnie co uwolnionymi z komunizmu, łapiącymi powiew wielkiego świata :))

    Masz rację, to był kultowy film. Pamiętam, jak ćwiczyłyśmy z dziewczynami scenę z trzymaniem Baby na rękach 'w poprzek' :)) - z braku sensownych chłopaków na obozie musiałyśmy radzić sobie same. I nigdy nam to nie wyszło. Zawsze lądowałyśmy w wodzie, bo ze względu na bezpieczeństwo ćwiczyłyśmy ... w jeziorze :))
    No ale w końcu nie każdy ma takie mięśnie jak Patric Swayze (kurcze, szkoda faceta!)
    I kiedy ten czas minął ... nie pytaj :(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ano szkoda.... I Patricka Swayze i Whitney Houston... Kurczę, jak już znani z naszych lat umierają, to naprawdę robi się przykro... A gdy człowiek rozczula się wspominając młode lata, to nieomylny znak, że młodość już przeminęła... Nieodwracalnie.
      ... Ale, ale... słyszałam, że czasem, niektórym przytrafia się i "druga młodość":) Może wiec się jeszcze przytrafi:) Oby człowiek tylko znów głupstw nie narobił...
      :)

      Usuń
    2. Druga, to nie to samo, co pierwsza :(
      Ale, z braku laku ...
      Trzeba się cieszyć tym, co się ma i tyle.
      Druga młodość wciąż lepsza od starości :)

      Usuń
  12. No to dołączam do grona fanów filmu ..., jak dobrze że nie jestem jedyną maniaczką. Mąż czasami to wychodzi z siebie kiedy po raz e-nty emitowany jest ten film wówczas wiadomo że nie ma opcji oglądania innego programu. Uwielbiam aktorów i wspaniałą muzykę i jak większość wracam w czasy pierwszego zauroczenia, pierwszej miłości.... ach co to były za czasy. Dobrze że mamy takie wspomnienia , dobre wspomnienia. Dziękuję Ci moja droga za cudowny post i sentymentalną podróż do przeszłości. Uściski.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To ja dziękuję za odwiedziny i komentarz! Miło wiedzieć, ze moja pisanina wpływa na czyjś nastrój:)
      I cieszę się, że nas - fanek tego filmu - jest tak wiele:)

      Usuń