... a stół posprzątany. Znów jest miejsce na jedzenie, albo... na nową porcję puszek do recyklingu:) Chwilkę sobie tylko odpocznę i zabieram się do dalszej pracy. Zwłaszcza, że większość bieżących rzeczy znalazła już swoje przeznaczenie:) Do zdjęć musiałam je jednak wyjąć ze świeżo zaaranżowanego kontekstu i ustawić w warunkach bardziej sprzyjających fotografii. W roli tła wystąpiła (jak zwykle ostatnio) genialna narzuta z Ikei:)
Zestaw pierwszy - prezent urodzinowy dla mamy:
Po raz pierwszy pokusiłam się o własnoręcznie wymalowane szlaczki:). Ręka niewprawna, a esy-floresy wcale nie są takie proste, jak się wydają, tym niemniej jednak dumna jestem z efektu, jaki udało mi się osiągnąć:).
Zestaw drugi - mój kuchenny, podręczny, na drewniane łyżki, otwieracze, obieracze i takie tam:
Tu i ówdzie również nieco własnoręcznie podmalowałam.
Zestaw trzeci - na akcesoria robótkowe - dużo podmalowań, bo strasznie zaczęło mi się to podobać:)
I na koniec zestawy świeczników. Praca nad nimi była dla mnie nowością ze względu na, po raz pierwszy zastosowaną, żelazkową metodę naklejania motywów. Po pierwszym dniu uznałam, że jest genialna! Serwetki przywierały do powierzcni idealnie równiutko i gładziutko:
Ani jednego bąbla, czy zagniecenia. Nie mogłam się nadziwić, że takie coś jest w ogóle możliwe!
Spękania pięknie przebiły ze spodu, a do reszty efektów postarzania wykorzystałam brązową patynę, którą delikatnie potepowałam wszystkie krawędzie.
Po tak satysfakcjonującym debiucie z entuzjazmem przystąpiłam do oklejania drugiego zestawu, a tu ZONK! Serwetki się marszczyły i robiły się na nich bąble... Czy to możliwe, że to od rodzaju serwetek zależy? Bo przecież ja robiłam wszystko dokładnie tak samo, jak dzień wcześniej... Na szczęście wszystko udało się w miarę uratować.
A i deseń jest taki, że zagniecenia nie rzucają się w oczy.
Tutaj również wszystkie ranty przyciemniłam patyną.
We wszystkich pracach wykorzystałam serwetki podarowane mi przez Graszynkę i Magotę:) Dziękuję! Dostałam od Was mnóstwo pięknych ornamentów, które teraz, gdy już przełamałam się do żelazka, będę mogła wreszcie wykorzystać do zdobienia większych powierzchni:).
cudności samiuśkie :-) ach, zdolna bestia jesteś! :-)
OdpowiedzUsuńE tam, zdolna... pracowitością nadrabiam:)
UsuńDziękuję!
Renia, śliczne te Twoje prace! Najbardziej (jeśli by był jakiś ranking;) podobają mi się puszki dla Mamy:)
OdpowiedzUsuńHe, he, nawet wiem dlaczego - bo w zielonościach:) A mamie się bardziej podobały te w brązach, bo ona wszystko zawsze w brązach, beżach i "kawach z mlekiem", dlatego ja, żeby trochę ożywić jej wnętrze, konsekwentnie obdarowuję ją soczysto zielonymi detalami.
UsuńPuszki zielone, szlaczkowane, wyglądają naprawdę pięknie! Właściwie wszystkie są świetne.
OdpowiedzUsuńMuszę się zapoznać z metodą żelazkową, bo póki co wielkimi osiągnięciami w dekupażu nie mogę się pochwalić. A jak to dobrze umiejętnie upiększać swoje otoczenie! :)
Te kropeczki, to ściągnięte od Ciebie:) A szlaczki... oj, dały mi w kość - to strasznie trudne tak pędzlem precyzyjnie malować, nadgarstek mnie później dwa dni bolał... Ale warto było. A metoda żelazkowa świetnie sprawdza się na dużych motywach serwetkowych. Polecam do wypróbowania, bo pomimo wszystko jest to skuteczniejszy, od tradycyjnego, sposób. Dzięki!
UsuńŚliczne puszeczki. Bardzo zdolna jesteś. O takiej technice z żelazkiem to nigdy nie słyszałam, ale co ja tam w ogóle wiem o dekupażu. Za to pomalowane i ozdobione prace są niezwykłą dekoracją mieszkania, jedyną w swoim rodzaju. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńDzięki Aniu! W sieci mnóstwo jest kursów na metodę żelazkową - obejrzałam chyba wszystkie zanim sama się na nią zdecydowałam. I żałuję, że tak późno:) Ale to, nic... jeszcze wszystko przed nami, c'nie?;)
UsuńRen-ya, nie bądź taka skromna! Ja bym i pracowitością nie nadrobiła.
OdpowiedzUsuńAle, tak z innej mańki, to męczy mnie takie pytanie: czy te puszki nie są ostre na rantach? Czy ty je jakoś szlifujesz, zabezpieczasz, bo ja wiem?
He, he, dziękuję, ale moim skromnym zdaniem, dekupaż nie wymaga więcej, niż tylko chęci:)
UsuńA puszki wybieram tylko te nieostre, np. po kawie. Te małe, po orzeszkach ziemnych, też mają gładką krawędź... Ostro zakończone są te warzywne i po psiej karmie, więc jeśli już cokolwiek z nimi robię, to dziergam im szydełkowy kubraczek, a potem zawijam go do środka.
Jejku ależ pięknie! Zestawy wspaniałe i sama nie wiem, czy któryś piękniejszy. Bardzo podoba mi się pomysł na wykorzystanie pojemników, puszek i podarowanie im drugiego życia.
OdpowiedzUsuńAnka
Dziękuję:) Ja zawsze najwięcej satysfakcji miałam właśnie ze zrobienia "czegoś z niczego", dlatego z łatwością daję się zarazić tego rodzaju recyklingowymi pomysłami:) Ostatnio moją wyobraźnię pobudzają szydełkowe przetwory z pociętych w paski t-shirtów:)
UsuńPrześliczne, mnie najbardziej spodobały się, oczywiście, kwiatowe, ale pierwsze, te dla Mamy też są piękne :) Muszę doczytać o metodzie żelazkowej, bo wypadłam z obiegu i nie słyszałam. Natomiast jestem pewna, że rodzaj serwetki wpływa na to, jak się przyklejają. Pytałam kiedyś męża i powiedział mi, że te "trudne" wykonane są z celulozy gorszej jakości. Jak chusteczki higieniczne - jedne można rozdzielić na warstwy, inne nawet nie rozdzielone łatwo się drą.
OdpowiedzUsuńCałe szczęście, że podczas pierwszej próby z żelazkiem trafiłam na serwetki tej lepszej jakości, bo gdyby stało się odwrotnie, to pewnie nigdy już do żelazka bym nie wróciła... I ulżyło mi, że to serwetki bywają "trudne", bo też już czasami myślałam, że to ja się nie nadaję do ich naklejania;) Dziękuję!
UsuńJakie wszystko piękne. Szalejesz jak ja ha ha :) pozdrawiam
OdpowiedzUsuńDziękuję:) A w szaleństwie jest metoda - wykorzystać preparaty, nim stracą swoje właściwości; choć i tak z satysfakcją stwierdzam, że mają bardzo dobrą trwałość:)
UsuńNo nieźle sobie podekupażowałaś zwłaszcza brązowe puszki prześlicznie wyszły. Ja jeszcze nie traktowałam serwetek żelazkiem i z pewnością jest to kwestia jakości a wzorki piękne i nie widać żadnej niewprawności.
OdpowiedzUsuńChciałabym móc kiedyś popatrzeć Ci na ręce, żeby zobaczyć, jak radzisz sobie z naklejaniem większych serwetkowych elementów. Dla mnie żelazko to prawdziwe odkrycie, ale sprawdza się tylko na prostych powierzchniach. Na puszkach i butelkach trzeba tradycyjnie... Może po prostu powinnam pogodzić się z niedoskonałościami swojej pracy, ale, jako perfekcjonistce, z trudem mi to przychodzi, choć i tak czuję się już nieco podbudowana wiedząc, że czasem "winne" są serwetki;)
UsuńPiękne są wszystkie! Ale drugi komplet, ten brązowy jest po prostu oszałamiający. I gratuluję pustego stołu :)))
OdpowiedzUsuńDziękuję:) A stół tym razem zagospodarował mąż. A ja co? Ani słowem się nie odezwałam - taka jestem wyrozumiała;)
Usuńwow, rewelacja! mój typ nr 1, to Twój zestaw kuchenny, drugi na zdjęciu, super!
OdpowiedzUsuńDziękuję i przyznaję, że to również i mój nr 1:)
UsuńTe puszki są piękne.a Zazdroszczę umiejętności. Sama również chciałam coś podobnego zrobić, ale brak mi ciągle czasu... Po Twoim wpisie obiecuję sobie, że muszę się za to zabrać, choć efekty będą pewnie nie tak ładne..
OdpowiedzUsuńpozdrawiam
Dziękuję:) Efekty na zdjęciach zawsze są lepsze niż w rzeczywistości więc się nie sugeruj, tylko dekuperuj! Znaczy dekupażuj:) A jak się wciągniesz, to i o czasie zapomnisz, gwarantuję:)
Usuń(gorzej, bo czas o Tobie na pewno nie...)
Bawiłam się trochę techniką decoupage, ale moje rzeczy chyba nigdy nie osiągnęły takiej perfekcji. Teraz jedynie ograniczam się do decoupage z kaboszonem. Podziwiam i doceniam pracę, bo wiem ile serca trzeba w to włożyć.
OdpowiedzUsuńDzięki! A kaboszonki u Ciebie widziałam i podziwiałam, choć najpierw musiałam sobie sprawdzić, co to one są, te kaboszony. No i naprawdę piękne drobiazgi:) Czuję, że kaboszonowy wirus już mnie lekko zaszczepił;)
Usuń