Kupiłam włóczki. W tym merynosa. A zarzekałam się, że już nigdy tego nie zrobię. W ubiegłym roku, gdy po raz pierwszy moja błoga nieświadomość zderzyła się z szokującymi faktami odnośnie tego, w jaki sposób pozyskuje się wełnę ze zwierząt ("Nieetyczna wełna"), postanowiłam ignorować tego rodzaju przędze. Spodziewałam się, że będzie mi łatwo, bo przecież i tak nie lubię wełny: jest trudna w pielęgnacji i mnie gryzie. Ze względów ekologicznych planowałam też sobie, że w ogóle już nie będę kupować nowych motków, tylko takie z drugiej ręki: stare, zalegające na strychach i w pudłach, prute... Takie zbiorcze paczki kolorowych motków robią dobrze na kreatywność, o czym również przekonałam się w ubiegłym roku i bardzo mi się to spodobało. Planowałam tworzyć więcej "dla domu", bo ubrań mam już dość, choć oczywiście wciąż mam ochotę na nowe, zwłaszcza, gdy zobaczę w Sieci jakiś fajny fason lub kolor - od razu zaczynają mnie swędzieć ręce do dziergania! Ale wiem, że to bez sensu. Nie potrzebuję już ani jednej rzeczy!
Jesienią, gdy Młodzi wyprowadzili się do siebie, zajęłam ich szafę - wprowadziłam się tam ze swoimi jesienno-zimowymi dzianinami. Zrobiłam porządek z czapkami, chustami, szalami, ułożyłam na półkach swetry... Chyba po raz pierwszy zobaczyłam je wszystkie w jednym miejscu. Na chwilę widok ten sprawił mi przyjemność, poczułam dumę ze swojego dziergania. A zaraz potem ogarnęło mnie przygnębienie - na co komu tyle rzeczy? I to tylko tych jesienno-zimowych, bo przecież wiosenne i letnie spakowane są tymczasem na pawlaczach...
Od tamtej pory moja kolekcja zwiększyła się o 3 spódnice (w tym dwie przerobione z niechodzonych udziergów, więc OK), 2 swetry i 1 czapkę. I jestem w trakcie kolejnego swetra.
Zakrawa na absurd, że mimo tego nadmiaru, ja kupuję sobie kolejne nowe motki. Ręcznie farbowane merynosy, bo zawsze mi się marzył enterlakowy szal, a ponieważ nie potrafiłam się zdecydować na jeden kolor, więc wzięłam od razu trzy. Szary Kid Silk, bo mam Alpakę Silk, a ona tak ładnie skomponowała się z Kid Silk we Florkowej kamizelce, wiec chętnie zrobiłabym coś w większym rozmiarze. Melanżową bawełnę, bo zima przecież zaraz się kończy... A wcześniej jeszcze wykorzystałam swoje gwiazdkowe karty prezentowe, więc pojawiły się też nowiuśkie beżowe motki bawełniano-akrylowe, bawełniano-akrylowy motek ombre, oraz 3 motki akrylowego melanżu.
To musi być uzależnienie, nie mam innego wytłumaczenia. Bo przecież nie chciałam kupować. Zarzekałam się, że nie będę. Rozsądek mówił mi, że nie potrzebuję, że to bez sensu. Ale gdy je zobaczyłam na ekranie, w sklepie, wszystkie moje racjonalne argumenty zniknęły. Była tylko ekscytacja i pożądanie. Uszczęśliwiała mnie myśl o tych zakupach. A teraz, gdy już je mam, gdy patrzę na te śliczne, nowe, mięciuchne, kolorowe motki i precelki, to czuję głównie wyrzuty sumienia. Szczególnie wobec tych merynosów, aż mnie ściska w żołądku. Taka piękna, delikatna przędza... Z drugiej strony tego piękna są przerażone, bite, golone do żywego mięsa, okaleczone i cierpiące owce. I właśnie znów przyłożyłam do tego swoją rękę.