niedziela, 23 lutego 2025

Fatalny

... był dzisiejszy wyjazd do lasu. Dominika chciała pojechać w jakieś nowe miejsce, trochę dalej niż zwykle i tak zrobiliśmy. I zaraz na początku spaceru natknęliśmy się na wiszącego na leśnym ogrodzeniu z drutu młodego koziołka. Pewnie chciał przeskoczyć i tylna noga zaplątała mu się w drut. Nie wiemy jak długo mógł tak wisieć. Dobrze że zięć miał w aucie kombinerki, więc w miarę szybko uwolniliśmy koziołka z drutu, ale uraz sprawił, że zwierzę nie mogło chodzić. Beczało tylko rozpaczliwie i próbowało jakoś oddalić się z miejsca swojej kaźni i od nas, ale nie dało rady. Może zwichnięty staw biodrowy... Nie wiem... Dawno już nie czułam się taka bezradna.

Nie udało nam się zapewnić mu pomocy. Jest niedziela, ani w nadleśnictwie, ani u weterynarzy nikt nie odbierał telefonu. Pogotowie weterynaryjne od razu mnie poinformowało, że nie zajmują się zwierzętami leśnymi. Każdy z kim udało nam się połączyć informował nas, że to nie jego sprawa. W końcu zadzwoniliśmy na policję, oni jedni przyjęli zgłoszenie i przyjechali. Powiedzieli, że zawiadomią weterynarza i koło łowieckie i ci zdecydują o dalszych losach koziołka. Zapewnili, że zostaną z nim aż tamci przyjadą. Tyle zdziałaliśmy. Sądzę, że koziołek zostanie odstrzelony. To i tak lepszy koniec niż powolna agonia wisząc na ogrodzeniu... Ale jestem taka rozbita, taka wściekła, taka rozgoryczona... że nie ma na taką okoliczność żadnych sensowniejszych procedur, że nie ma w okolicy żadnego ośrodka, do którego można by udać się po pomoc. Tak mi żal biednego zwierzęcia. I taka jestem wkurwiona na te ogrodzenia w lesie, które są śmiertelnie niebezpieczne dla zwierząt! Słyszę o tym i czytam w mediach bez przerwy. Ostatnio nawet w mojej miejscowości, na zakończonym ostro ogrodzeniu, zawisł łoś, który próbował je przeskoczyć. Umierał w potwornym bólu przez kilka, czy nawet kilkanaście godzin... Ale co innego czytać i słyszeć, a co innego zobaczyć na własne oczy, być bezpośrednim świadkiem cierpienia i grozy, których doświadcza zwierzę. I nie móc nic z tym zrobić. Dla mnie jest to nie do zniesienia!

I w takiej atmosferze powstały zdjęcia mojego ostatniego zimowego udziergu - swetra z resztek.






Zużyłam na niego 510 g włóczek. Na sweter dla Milki 123 g. Wykorzystałam prawie wszystkie resztki w odcieniach szarości. Wczoraj posprzątałam i posegregowałam motki i dziewiarskie akcesoria. Na razie chyba koniec z tym, trzeba będzie się brać za ogród... Do zobaczenia w marcu.

2 komentarze:

  1. Smutna historia, traumatyczne doświadczenie. I ta bezradność...
    Szare resztki poukładałaś w piękne motywy. I suczka też ma cieplutko:-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Smutne to co piszesz ,biedne zwierzątko.Swetet śliczny a i psinka elegancko ubrana.Nie chowaj jeszcze wloczki bo jeszcze trochę za wcześnie na ogród, pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń