Mam spore zaległości w prezentowaniu swoich dzianin. Wszystko przez zimę. Nie cierpię zimowych sesji. Choć owszem, mogą wyglądać bardzo malowniczo, jeśli się postarać... Problem w tym, że gdy temperatury na zewnątrz oscylują w granicach i poniżej zera, mnie odechciewa się starać.
Z tą sesją mogłam pojechać do lasu. Mogło być naprawdę pięknie, bo śnieg był świeży, bielutki i tworzył cudownie bajeczną scenerię. Ale jeśli zacznie sypać, gdy zajedziemy na miejsce? Trzeba będzie przeczekać. Na zimnie. A potem co? Brodzić w zaspach, w zamszowych kozaczkach, które najlepiej mi pasowały do stylizacji? Przecież przemoczę. Zmarznę. Przeziębię się... Argumentował mój wrodzony pragmatyzm, skutecznie hamując artystyczne zapędy. Niezbyt dobrze to o mnie świadczy. Prawdziwy artysta zrobi wszystko dla dobrego zdjęcia. Taki Karol Nienartowicz, na przykład, fotograf krajobrazu, który, w podróży poślubnej po Skandynawii, połączył swoją ulubioną tematykę z miłością do żony, w wyniku czego powstała wyjątkowa sesja ślubna. Szczerze podziwiam żonę artysty, która pozowała w lekkiej sukni ślubnej w tych surowych warunkach, na zimnie i wietrze. Ale zdjęcia wyszły zjawiskowe. Nie można oczu oderwać!
Wczoraj nie było ani wielkiego mrozu, ani wiatru, ale zdecydowałam się tylko na to, by wyjść na podwórko. Skutkiem czego zdjęcia są, jakie są. Na dodatek balans bieli nie poradził sobie z kolorami. Dominującym niebieskim na tunice jest odcień ciemnego turkusu. To chyba taka "cieplejsza" opcja wśród niebieskości, bo w otoczeniu zimnego światła i innych zimnych barw na tunice i on został oziębiony i sprowadzony do zwykłego niebieskiego. Gdy obniżałam temperaturę barwową, nabierał właściwego, ciemno turkusowego, odcienia, ale jednocześnie zniekształcały się inne kolory i całe zdjęcie wychodziło zażółcone. Kompletny kaszan. Kolejny powód do niezadowolenia ze zdjęć...
Jednak, choć ogólnie jestem zdegustowana i zniesmaczona zdjęciami, to jeśli o tunikę chodzi, jest wprost przeciwnie: bardzo mnie cieszy efekt końcowy. Podoba mi się i dobrze się w niej czuję. Kwadraty babuni, choć nudne w robocie jak... nie wiem co, są bardzo ciekawym motywem szydełkowym i dają ogromne możliwości przy całej swojej prostocie.
Oczywiście włóczka z odzysku. Sprułam tę sukienkę. Wcześniej mi się podobała, ale potem źle się w niej zaczęłam czuć i przestałam nosić. I oczywiście szkoda, by tyle lat leżała i niepotrzebnie zajmowała miejsce...
Po trzecie oczywiście, do tuniki musiała powstać czapka:-).
Tunika nie pochłonęła całej ilości odzyskanego materiału więc zaczęłam nowy projekt. I z kolei brakło... Trzeba było dokupić. Praca w toku. Nie wiem, kiedy się utoczy, bo w międzyczasie robię inne rzeczy. Ale mam przecież zaległości, więc na jakiś czas tematów mi nie braknie. Żeby tylko chciało mi się je fotografować....
Dobrego tygodnia!