Nazwisko Johna Grishama stanowi już niemal markę, z którą kojarzona
jest dobra literatura z gatunku prawniczych thrillerów. Na podstawie
książek tego autora powstają filmy, które stają się przebojami. Sama
chętnie oglądam takie hity jak "Raport Pelikana ", "Firma", czy "Czas
zabijania". Znam je od dawna, a mimo to wracam do nich od czasu do czasu
i z nie mniejszą przyjemnością, i emocjami oglądam ponownie. Zwłaszcza
lubię oglądać coś, gdy dziergam. Właściwie to nawet wystarcza mi wówczas
słuchanie. Z tego właśnie powodu zainteresowałam się ofertą
audiobooków. Pomyślałam, że jest to świetny sposób, by jednocześnie
robić dwie rzeczy, które lubię najbardziej: czytać i dziergać. Moją
jedyną obawą w związku z tym pomysłem było to, czy w słuchaną książkę
uda mi się zaangażować równie mocno, co w czytaną. Pomyślałam, że
łatwiej będzie mi się wciągnąć w audiobook jeśli wybiorę pozycję z
dobrą, trzymającą w napięciu fabułą i wartką akcją. Nazwisko Johna
Grishama miało być tego gwarancją.
Pierwszy wybór padł na "Ostatniego sędziego" z czytającym Edwardem Lubaszenko.
Missisipi, hrabstwo Ford. Rhoda Kasselaw, trzydziestoletnia wdowa
z dwojgiem małych dzieci, zostaje napadnięta we własnym domu i
brutalnie zgwałcona. Śmiertelnie poraniona nożem, dociera jeszcze na
podwórko sąsiadów i wyjawia, kim jest oprawca. To Danny Padgitt -
członek przestępczego klanu, którego członkowie od stu lat prowadzą
nielegalne interesy, od pędzenia bimbru, przez sutenerstwo, po produkcję
narkotyków. Skazany na dożywocie Padgitt obiecuje swym sędziom krwawą
zemstę. Groteskowe groźby nabierają wagi już po dziewięciu latach, gdy
zgodnie z miejscowym prawem wychodzi na wolność...
Zapowiadało się dobrze, wyszła klapa. Nie wiem co było głównym tego
powodem: czy słaba książka, czy zawinił fakt, że jej słuchałam, czy głos
i sposób czytania Edwarda Lubaszenki (marudny, znudzony, fatalny po
prostu!). Przede wszystkim jednak nie zgadzał się gatunek. Miał być
thriller prawniczy na tle literackiego portretu amerykańskiego Południa,
a tymczasem jest dokładnie na odwrót. "Ostatni sędzia" to opowieść o
niewielkim miasteczku na południu Stanów Zjednoczonych (jego
mieszkańcach - białych i czarnych, skomplikowanych relacjach między nimi
i wydarzeniach, jakie miały miejsce w ich życiu), pisana z perspektywy
młodego dziennikarza, który przypadkiem podejmuje pracę w lokalnej
gazecie. Wątek kryminalny jest jednym z wielu poruszonych przez autora -
zdawało się, że ani mniej, ani bardziej istotnym od reszty. Książka nie
ma ani wyraźnego początku, ani zakończenia; ot, po prostu opisane
kilkadziesiąt lat z życia pewnego miasteczka. Uczciwie trzeba jednak
przyznać, że ładnie opisane.
Mimo pewnego zawodu nie poddałam się po pierwszym audiobooku i zdecydowałam się na jeszcze jedną pozycję tego samego autora.
"Bractwo", czyta Mirosław Utta:
Trzej byli sędziowie odsiadują wyrok w federalnym więzieniu o
złagodzonym rygorze. Pewnego dnia obmyślają przebiegły plan, jak zza
kratek zarobić fortunę. Wkrótce ich nielegalny proceder zaczyna
przynosić dochody. Wszystko idzie świetnie do momentu, kiedy niechcący
krzyżują plany CIA i nieopatrznie zaglądają za zamknięte drzwi Białego
Domu...
O tej książce nie mogę powiedzieć ani jednego dobrego słowa.
Kompletnie naciągana, niewiarygodna i naiwna: instytucja mająca
nieograniczone zasoby finansowe i możliwości technologiczne, która
pociąga za sznurki na najwyższych szczeblach władzy państwowej,
infiltruje i kontroluje światowe siatki terrorystyczne, daje się wodzić
za nos siedzącym w więzieniu sędziom-oszustom, a całkowicie w pole
wyprowadza ich nieudolny i zapijaczony adwokat będący na usługach owych
sędziów. Żenada.
Ale i to słuchowisko nie zniechęciło mnie do powieści Grishama.
Postanowiłam tylko dać sobie spokój z audiobookami, w nich bowiem
upatrywałam głównych przyczyn swojego niezadowolenia z lektury tego,
poczytnego i chwalonego przecież, pisarza. Sięgnęłam po tradycyjną
książkę pt. "Wezwanie", która skusiła mnie intrygującym opisem na
okładce.
Profesor prawa Ray Atlee zostaje wezwany przez umierającego ojca.
Legendarny sędzia chce przekazać swoją ostatnią wolę. Ale kiedy Ray
przyjeżdża do domu, ojciec już nie żyje. Pozostawił testament, w którym
podzielił mizerny majątek pomiędzy dwóch synów. Tylko dlaczego nie
wspomniał ani słowem o trzech milionach dolarów w gotówce, które Ray
znajduje w jego gabinecie...? Profesora czeka najtrudniejsza i
najniebezpieczniejsza rozprawa życia. Tym razem poza salą sądową.
Rozprawa z własną przeszłością, uczuciami i sumieniem. I jeszcze jednym
nieoczekiwanym, groźnym przeciwnikiem...
Powiem od razu - nie było żadnego groźnego przeciwnika. Ta książka to
kolejny spacerek. Czytałam ją wieczorami przed zaśnięciem i ani na
chwilę serce nie zabiło mi mocniej. Co wieczór po lekturze po prostu
odkładałam książkę na półkę i spokojnie usypiałam. Mogłam przerwać
czytanie w każdym momencie i nie odczułabym żadnej straty. Wyjaśnienie
zagadki jest banalne. Całą pozycję mogłabym podsumować jednym zdaniem:
góra urodziła mysz.
I na tym chyba zakończę przygodę z literaturą Johna Grishama. Najwyraźniej z jego książek najlepiej wychodzą filmy.
Komentarze
2011/06/11 10:57:13
I znowu niewiele mam do powiedzenia
jako zupełny ignorant kulturalny ostatnio, ale niestety to co piszesz to
wina sposobu w jaki się pisze książki w dzisiejszych czasach. Jeśli
ktoś wyda coś, co osiągnęło sukces agencje natychmiast podpisują z nim
umowę na np. trzy lata i musi co rok wydać książkę a jak się coś musi w
danym czasie wyprodukować to skutki są różne. Trzeba się przyzwyczaić,
że początkowe dzieła to dzieła a potem raczej klapa...
Pozdrawiam
Grażyna
Pozdrawiam
Grażyna
2011/06/12 12:33:08
Myślę, że masz rację, Grażyno.
Grisham wydaje regularnie jedną lub dwie książki w roku. Te najlepsze,
na podstawie których nakręcono filmy pochodzą z początków jego
pisarskiej kariery, natomiast pozycje, o których ja piszę, to już dalsza
twórczość.
2011/06/16 18:30:41
Za tym gatunkiem nie przepadam, nawet
w filmie, ale rozumiem Twoje rozczarowanie aż za dobrze. Dotychczas dla
rozrywki chętnie czytywałam Kinga, jednak trzecia już z kolei książka
("Pod kopułą") w której fabuła siada w połowie i czołga się do
miłosiernego końca sprawiła, że zadowolę się chyba powrotami do starych
pozycji ;) Może to zmęczenie materiału, po tylu latach pisania ?
2011/06/17 08:46:45
Agnieszko, serio? I nie lubisz "Raportu Pelikana", "Klienta" i "Ławy przysięgłych"?
Ale odnośnie Kinga, to ciekawa jestem Twojej opinii nt. "Lśnienia" (jeśli znasz). Tę książkę przeczytałam jeszcze jako nastolatka i byłam nią zachwycona. Gdy wiele lat później obejrzałam słynną adaptację filmową Kubricka, byłam strasznie rozczarowana. Naraziłam się znajomym kinomanom stwierdzając, że to była marna groteska, a nie film grozy. Całkiem niedawno przeczytałam "Lśnienie' po raz drugi i ze zdziwieniem zauważyłam, że nie znalazłam w tej książce nic, co tak bardzo spodobało mi się za pierwszym razem. Nie wiem, czy to z powodu mojego wieku, czy po prostu przejadły mi się straszydła Kinga (np. "Sztorm stulecia"uważam za żałosny).
Ale odnośnie Kinga, to ciekawa jestem Twojej opinii nt. "Lśnienia" (jeśli znasz). Tę książkę przeczytałam jeszcze jako nastolatka i byłam nią zachwycona. Gdy wiele lat później obejrzałam słynną adaptację filmową Kubricka, byłam strasznie rozczarowana. Naraziłam się znajomym kinomanom stwierdzając, że to była marna groteska, a nie film grozy. Całkiem niedawno przeczytałam "Lśnienie' po raz drugi i ze zdziwieniem zauważyłam, że nie znalazłam w tej książce nic, co tak bardzo spodobało mi się za pierwszym razem. Nie wiem, czy to z powodu mojego wieku, czy po prostu przejadły mi się straszydła Kinga (np. "Sztorm stulecia"uważam za żałosny).
2011/06/20 18:11:13
Co do "Lśnienia" - w dużej części
podzielam Twoją opinię. Tzn przeczytałam książkę jakoś w liceum i
zrobiła na mnie piorunujące wrażenie. Była przerażająca tak, że nie
mogłam spać, i wciągająca z tym samym skutkiem. Film natomiast bardzo
mnie rozczarował, przede wszystkim dlatego, że w moim odczuciu wyssał
całą głębię z bohaterów pozostawiając (dość marne) straszydła. Jedyne co
mi się podobało, to gra Nicholsna, którego wprost uwielbiam, ale jeden
aktor nie uratuje wykastrowanej historii. Później "Lśnienia" już nie
czytałam i może lepiej nie będę ? Nawet miałam się za nie zabrać na fali
wspomnień, ale po Twojej relacji zastanawiam się, czy warto, bo moje
wspomnienia związane z tą historią też pochodzą z wczesnych lat
młodzieńczych ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz