środa, 20 lutego 2013

Szczęście i Melancholia

Gdyby ktoś spytał mnie, czym jest dla mnie szczęście, powiedziałabym:

Szczęście to piątkowy wieczór przed wolnym weekendem. To moje poddasze i moja kanapa, na której wygodnie ułożona coś tam sobie dziergam, oglądając ulubiony serial...

Robótkowe gazety poukładane w stosiki. Pod ręką.

Druty, szydełka i motki. Pod ręką.

Ława, na której stoi parująca, aromatyczna herbata. Pod ręką.

I mąż za kominem, swoimi zabawkami zajęty. Ale też pod ręką:)

To jest moje miejsce na świecie. Mój kącik. Może niezbyt piękny i nie najbardziej komfortowy, ale to właśnie tutaj czuję się najbardziej u siebie. Zadowolona, spokojna i bezpieczna. Jak mysz zagrzebana we własnej norce, w której nie może dosięgnąć mnie żadna krzywda. A jeśli nawet, to tutaj potrafię sobie z nią poradzić, tutaj ją zniosę...

W tym właśnie szczęśliwym dla mnie czasie i przestrzeni postanowiłam obejrzeć sobie Melancholię.


Głównymi bohaterkami filmu są dwie siostry grane przez Kirsten Dunst i Charlotte Gainsbourg. Młodsza wychodzi właśnie za mąż, gdy okazuje się, że do Ziemi niebezpiecznie zbliża się inna planeta, grożąc końcem świata...

Rok prod. 2011
Scenariusz i reżyseria: Lars von Trier




Już od dawna ciekawa byłam tego filmu, ale prawdę mówiąc, trochę się go bałam. Jako emocjonalna gąbka, z naturalną skłonnością do stanów depresyjnych, obawiałam się, że film będzie dla mnie zbyt sugestywny, że "zarazi" mnie smutkiem i strąci w nastrojowy dołek... Dlatego właśnie do jego obejrzenia chciałam zebrać jak najwięcej pozytywnej energii.

Ale czekała mnie niespodzianka. Melancholia wcale nie okazała się depresyjna. Wprost przeciwnie.  Przynosi spokój. To film o zagładzie świata, ale inny niż te, które znałam do tej pory. Nie ma tu globalnej paniki, mobilizacji, budowy schronów, arek, masowych ucieczek, walki o przetrwanie. Nie ma naukowców szukających rozwiązań, ani bohaterów ratujących Ziemię przed zagładą.

Nie ma tego wszystkiego, bo nie ma też żadnej nadziei na ocalenie. Ani wiary w życie wieczne po śmierci. Jest tylko zbliżający się nieuchronnie koniec. I ludzie, którzy z tym końcem muszą się zmierzyć.

Łatwo jest mi zrozumieć emocje bohaterów, bo w każdym z nich dostrzegam cząstkę własnych uczuć.

Claire - kobieta dobrze radząca sobie w życiu, żona, matka, starsza siostra opiekująca się młodszą, cierpiącą na depresję. Poczucie pewności i bezpieczeństwa czerpie od rodziny i z zasad normalizujących życie społeczne. Płynnie porusza się wśród konwenansów. W jej życiu wszystko ma swój porządek, cel i znaczenie. Często złości się na siostrę, która nie potrafi nagiąć się do wymagań, wpasować się w otoczenie i rządzące nim zasady.

Justine - nie chce robić siostrze przykrości. Chce się dostosować. Ale nie potrafi. Nieudane próby wpasowania się kosztują ją mnóstwo energii i dodatkowo jeszcze pogłębiają jej depresję. Bo Justine wie, że tak naprawdę wszystko nie ma sensu. Ludzkie istnienie, ludzkie ważne sprawy, do których wszyscy tak się śpieszą, praca, wyniki, osiągnięcia... Co one znaczą naprzeciw nicości, która wcześniej, czy później pochłonie nas wszystkich? A jeśli tak, to lepiej wcześniej, będzie z głowy...

W momencie, gdy już wiadomo, że koniec nastąpi lada dzień, Justine odzyskuje spokój. Teraz to ona stara się pomóc swojej siostrze, która nie potrafi pogodzić się z utratą swojego dotychczasowego życia, ze śmiercią, może nawet niekoniecznie swoją, ale Claire ma przecież syna... jak można ze spokojem przyjmować fakt zagłady swojego dziecka? Nie można. Dlatego Claire miota się pomiędzy potrzebą szukania ratunku dla swojej rodziny, a kompletną bezradnością. Uporczywie stara się wierzyć mężowi, który zapewnia, że nic złego nie może się stać. W swoim mężczyźnie, mężu, szuka ocalenia. Ale on przecież nie może nikogo ocalić. I nie może też udźwignąć ciężaru odpowiedzialności za bezpieczeństwo swojej rodziny, którego nie jest w stanie zapewnić. Do tej pory zapewniał wszystko, co można było kupić za pieniądze. Teraz żadne pieniądze nie mają już znaczenia.

Swój koniec każdy z bohaterów przeżyje więc na własny sposób. Z własnym strachem i z własną samotnością. Ale w sumie nieważne jak. Przecież to i tak koniec. A w końcu jest ukojenie...

Piękny film z doskonałą muzyką i niesamowitymi zdjęciami, bardzo oszczędny w formie, bogaty w treści. Szczególnie druga część robi naprawdę mocne wrażenie. Polecam!

18 komentarzy:

  1. Mój mąż namiętnie ogląda filmy katastroficzne, post apokaliptyczne, dla mnie to okropne tematy. jednak twój film porusza sferę emocjonalną i to jest to, co lubię. Z pewnością oglądnę. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja lubię filmy katastroficzne:). Tylko zawsze się dziwię dlaczego ludzie tak desperacko na nich walczą o przetrwanie? Potem sobie myślę, że gdyby nie walczyli, no to o czym byłby taki film? Von Trier dał mi odpowiedź - da się zrobić film o zagładzie inaczej:)

      Usuń
  2. Kilka razy decydowałam się na zobaczenie tego filmu, ale jakoś w ostatniej chwili rezygnowałam. Może kiedyś... Jest na mojej liście, ale bezterminowo gdzieś wisi.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też się do niego długo zbierałam, wiec wcale Ci się nie dziwię. Taki film musi mieć swoje miejsce i swój czas:)

      Usuń
  3. Larsa pokochałam po obejrzeniu Królestwa (oglądałam cięgiem, przez 2 dni ;-)) i mam ochotę na Melancholię już od dawna, ale... jak zwkle coś tam wpada.
    Jak zwykle fantastyczna recenzja! Dziękuję! :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A dla mnie to był pierwszy raz z Larsem;) I prawdę mówiąc, gdy poczytałam o innych jego filmach, to trochę się ich boję...

      Usuń
  4. O tak, ten film! Widziałam tylko fragmenty, nie mogę znaleźć całego w necie :( Zaintrygował mnie, poza tym, mam słabość do K.Dunst :) :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Serio? Ty też? Ja nie wiem skąd mi się to wzięło, ale mam ogromną sympatię do Kirsten:) Jej nazwisko w obsadzie jakiegokolwiek filmu jest dla mnie wystarczającą zachętą do jego obejrzenia. A w Melancholii podobała mi się szczególnie - nie wyobrażam sobie nikogo innego w tej roli.

      Usuń
  5. A mnie ten film rozczarował... jako że twórczość Larsa znam w wzdłuż i w szerz, to ten film oceniam jako jeden ze słabszych. na pewno odebrałam go bardzo osobiście, bo we mnie od początku film budował piramidę napięcia i emocji ( chociaż akcja pozornie nie dawała ku temu powodów) a na zakończenie nie było u mnie spokoju, ale dziwne rozbicie... W filmie jest wiele wspaniałych scen, ale przyćmione zostały przez chwilami zbyt nachalną przerysowaną symbolikę ...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja nie mam do czego Melancholii porównywać, bo nie znam innych filmów Larsa, ale też i na kinie szczególnie się nie znam:) Do filmów podchodzę bardzo amatorsko - albo coś do mnie przemówi, albo nie... Melancholia do mnie zakrzyczała:)

      Usuń
  6. Widzisz kochana tego filmu jeszcze nie widziałam. Dzięki za polecenie. Skoro Ty mówisz, że warto to muszę go zobaczyć. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję, Eve, pewnie że warto:) Choć spotkałam się też w sieci z opiniami, że film jest nudny i momentami nic kompletnie się na nim nie dzieje... No być może, ale dla nas, robótkujących, to nie problem, prawda?:)

      Usuń
  7. Zapewne obejrzę kiedyś ten film, bo nie dość, że lubię fantastykę to jeszcze lubię filmy katastroficzne, ale tych schematycznych, których cechy wymieniasz już nie mogę zdzierżyć, więc nie oglądam wcale, ale taki taki psycho-katastroficzny, jak najbardziej, bo naukowcy trąbią, że to tylko kwestia czasu jednak nie to jest najważniejsze z tego, co piszesz, ale postawy ludzkie. Pamiętam kilka lat temu był film autralijski kiedy doszło do wybuchu jądrowego i daleka Australia jako ostatnia czekała na swój koniec, który przychodził po cichu i najpierw chorowały dzieci a rodzice żeby im skrócić męki podawali leki aby się nie męczyły i wszystko było takie jakby w drugim pokoju się działo. Niektórzy postanowili z klasą napić się szampana do pigułki i nachodziły myśli jak ja czy moi bliscy byśmy to zrobili? Przygniatający temat i dosłownie i w przenośni,ale czy myśl o jakiejkolwiek śmierci nie jest przygniatająca jednak ja lubię przygniatające filmy, tematy, książki, bo dopiero wtedy czuję, że czas nie przecieka mi przez palce najlepiej we własnym kąciku oczywiście w jakiś piątkowy wieczór.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Grarzynko, wiem o czym piszesz! Pamiętam, to był "Ostatni brzeg". Czytałam tę książkę jeszcze w czasach nastoletnich, potem oglądałam film. Jest stary, ale świetnie zrobiony. I rzeczywiście to też film o zagładzie pokazanej z nieco innej strony...
      I nie krępuje się; giga-komentarze bardzo mile widziane:)

      Usuń
    2. O, a teraz sprawdziłam, że w 2000 roku została nakręcona nowa wersja - tej nie widziałam... A w ogóle, to chyba chętnie przypomniałabym sobie książkę...

      Usuń
  8. Wow!!!giga-komentarz mi wyszedł, ale tak jest kiedy chodzi o tematy istotne.

    OdpowiedzUsuń
  9. Melancholia już dawno dołączyła do moich zbiorów filmów, które oglądam na okrągło. Nie lubię telewizji, bo szkoda mi czasu na reklamy, więc nagrywam filmy, a potem oglądam, ale są filmy, które muszę mieć, wracam do nich często. Urzekła mnie atmosfera tego filmu, lubię filmy katastroficzne, ale ten jest inny, nikt się nie ratuje, bo to z góry przegrana sprawa. Wszystko się przewartościowuje. Można się dużo nauczyć.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z filmami mam zupełnie tak samo, jak Ty i też często wracam do tych, które zrobią na mnie wrażenie. Gatunek nie ma znaczenia, mam swoje ulubione chyba w każdym:) Wybór filmu/serialu na piątkowy wieczór to też element mojego szczęśliwego rytuału. A do Melancholii wracać będę na pewno:)

      Usuń