Na działce, u koleżanki mojej Mamy, okociła się dzika kotka. Opiekowała się potomstwem z oddaniem, prawie ich nie opuszczając, aż pewnego dnia zniknęła. Osierocone kocięta darły się wniebogłosy, gdy tylko usłyszały kogoś w pobliżu. Serce się krajało... Mama zadzwoniła po straż miejską. Przyjechali w asyście pani weterynarz, która oceniła wiek kociąt na około 3 tygodnie. Dwa maluchy, wychudzone, ale zdrowe, zostały w legowisku, zaś trzeci, z ciężkim zapaleniem płuc, pojechał z panią doktor do lecznicy. Mama z koleżanką miały zająć się dokarmianiem tych pozostałych i obserwowaniem, czy zjawi się u nich matka.
Niestety, przez trzy kolejne dni się nie zjawiła. Pojawiły się natomiast głosy świadków, którzy widzieli, jakoby jakąś czarną kotkę gonił lis... No to ją pewnie dogonił, wywnioskowaliśmy smutno.
Pewnego dnia poszłam dokarmić kotki razem z Mamą. Gdy je zobaczyłam.... Takie maleńkie... Całkowicie bezradne... I zmarznięte, bo to akurat wtedy takie chłody przyszły, zdecydowałam - zabieramy je do domu!
I tak zostaliśmy rodziną zastępczą dla kociąt, które formalnie są na utrzymaniu miasta. Pan ze straży miejskiej regularnie dowozi nam karmę, mamy też zapewnioną opiekę weterynaryjną. Póki nie osiągną odpowiedniego wieku i nie znajdzie się ktoś zainteresowany adopcją, będą mieszkać z nami.
Z powodu tymczasowości tej sytuacji nie chciałam dawać im imion, ale jakoś musieliśmy je nazywać... I samo tak wyszło... Oto Mania i Frania:
To ich pierwsze zdjęcia, zrobione w tydzień po tym, jak do nas trafiły, czyli mają tu około czterech tygodni. Były wówczas jeszcze bardzo nieporadne. Niepewnie się poruszały i nie potrafiły jeść samodzielnie, trzeba było karmić z butelki.
Miały też problem z wypróżnianiem, szczególnie Frania. Masowanie brzuszków w celu pobudzenia perystaltyki nie przyniosło rezultatów, musieliśmy pojechać do lecznicy na lewatywę.
Tego dnia dowiedzieliśmy się, że ich siostra z zapaleniem płuc nie przeżyła...
Po tygodniu różnica jest kolosalna. Nie dość, że kociaki opanowały sztukę jedzenia z miseczek, to stały się niesamowicie ruchliwe, pełne energii i bardzo ciekawskie. Poniżej zdjęcia z wczoraj:
Brendzia mogłaby być świetną matką zastępczą, gdyby pozwoliła się kociętom do siebie przytulić, ale ona chce je tylko i wyłącznie oblizywać...
Za to Maniek trzyma maluchy na dystans i za nic nie chce wziąć na siebie roli Bonifacego, który objaśniłby im zasady kociego stylu życia...
Po wyczerpujących zabawach kociaki po prostu zasypiają tam, gdzie stoją. Są słodkie zawsze, ale gdy śpią - najbardziej:-).
Mamy przy nich sporo zajęcia, ale też wiele przyjemności - opieka nad
nimi, obserwowanie ich zabaw, które z dnia na dzień stają się dłuższe i
zabawniejsze, przytulanie i głaskanie ich puchatych kadłubków, dotyk ich
wilgotnych nosków, gdy domagają się pieszczot... to wszystko jest dla nas niesamowitą frajdą i
wyzwala potężne ilości endorfin:-).
cieszę się, że trafiły do Ciebie ♥
OdpowiedzUsuńuściski!
Cieszę się, że udało im się przeżyć, bo gdy je zobaczyłam, to miałam co do tego wątpliwości - dawno już nie widziałam tak małych kociąt, a nawet wtedy, gdy widziałam, to były pod opieką matki... Teraz to już z nimi sama przyjemność:-)
UsuńBardzo dobrze że je wzięłaś:) a jaki to kłopot z karmieniem to wiem bo sama karmiłam malutkie króliki w zeszłym roku i wszystkie przeżyły:) A dobra zabawa to dopiero przed Wami;) pozdrawiam
OdpowiedzUsuńJuż jest wesoło więc nie wyobrażam sobie jak będzie bardziej:-). Ale fajnie jest, cieszę się, że kotki dokazują, bo to znaczy, że się zdrowo rozwijają:-). I oby tak zostało!
Usuńale słodziaki! rewelacyjne są :) i na pewno dają duuuużo radości :)
OdpowiedzUsuńTo prawda, nie da się na nie patrzeć bez uśmiechu:-)
UsuńOj Reniu, masz dobre serce :))) Kociaki są cudowne i żal będzie je kiedyś rozdzielić. Może znajdą wspólny domek?
OdpowiedzUsuńMnie najbardziej rozczuliła Brendzia :) Kochana psina :)
Pozdrawiam :)
Mam nadzieję, że znajdzie się ktoś chętny, by zabrać je obie. Są bardzo zżyte i genialnie się razem bawią. Dzięki temu, że mają siebie nawzajem, nie potrzebują tyle uwagi ze strony opiekunów - tak będę starała się to wytłumaczyć potencjalnym rodzinom adopcyjnym, może się uda:-)
UsuńBrendzia uwielbia wszelkie małe zwierzątka, tak samo nie odstępuje na krok suczki Milki, gdy z nią do nas córka przyjeżdża. Jest też zawodowym rozjemcą wszelkich kocich kłótni, o które nietrudno, gdy ma się na podwórku trzy dorosłe koty:-)
Są prześliczne! taką miłość od Was otrzymały, tyle przeszliście, że nawet nie chcę myśleć, jak trudno będzie się z nimi rozstać. Maniek jest mniej czuły, ale to kawaler, więc nie dziwne. Za to Brendzia jak już je wymyje do czysta, to pewnie uzna za własne szczenięta:))
OdpowiedzUsuńOsobiście to wolałabym, żeby Brendzia kotki przytulała niż wylizywała, bo po jej toalecie robią sie bardzo niemiłe w dotyku i muszę je potem myć mokrą ściereczką;-)
UsuńManiek z dnia na dzień skraca dystans i wczoraj widziałam nawet, że dotknęły się z Franią noskami więc, mimo że kawaler, to może jednak nada się na przewodnika dla maluchów? Bo po starszych kotkach (starych pannach?) już się tego nie spodziewam - parskają na widok młodych i uciekają gdzie pieprz rośnie.
Noooo, ciężko się będzie rozstać...
Podziwiam, że w was w mieście tak świetnie działa system pomocy bezdomniaczkom. U nas jest masakra. Schronisko się wypina (niech żyje jego szefowa :-/) , fundacja ledwie przędzie. Straż miejska, która reaguje na wezwanie w sprawie kotów i pani wet, która przyjeżdża na wezwanie???? Brzmi jak bajka!!! Mam nadzieję, że dzięki Wam i pomocy miasta dwa maluszki ocaleją i znajdą świetne domy. Moje pozbierane stadło złożone z samych takich bied liczy sztuk cztery.
OdpowiedzUsuńA może Brendzia nie będzie chciała oddać maluchów? ;-) Cudna z niej opiekunka!
Też byłam zaskoczona, że tak to u nas działa. Wiedziałam co prawda, że pod opieką straży miejskiej działa przytulisko dla bezdomnych zwierząt, ale nie zgłębiałam tego tematu, bo bardzo źle to znoszę - popatrzę takiej biedzie w oczy i potem cierpię, że nie mogę pomóc więc wolę się zamknąć i nie dopuszczać do siebie takiej wiedzy...
UsuńW przypadku Mani i Frani nie dało się zamknąć, dlatego są u nas. Mam nadzieję, że znajdzie się ktoś chętny, żeby je przygarnąć, idealnie byłoby, gdyby przygarnął obie razem, ale... W ostateczności bierzemy pod uwagę fakt, że już u nas zostaną...
Słodziaki. Kotki są cudowne i bardzo ładnie się zachowałyście względem tego nieszczęścia.
OdpowiedzUsuńTakie nieszczęścia da się ignorować, póki nie spojrzy im się w oczy. My spojrzeliśmy i po prostu nie dało się inaczej. Ale kotki niesamowicie się odwdzieczają - te endorfiny, które nas zalewają odkąd maluchy są z nami, są po prostu bezcenne:-)
UsuńOgromna potrzeba dawania dobra, czułości, troski i opieki jest w Tobie, a to rzadkie obecnie cechy. Bardzo Cię za nie podziwiam! Oba kociaki są słodkie, ale moje serce zdobyła Mania.
OdpowiedzUsuńŚciskam gorąco :)
Mania jest niesamowita:-) Taka misiowata zarówno z wyglądu, jak i z charakteru. Frania jest zupełnie inna - szczuplejsza i bardziej zadziorna, lepiej potrafi zawalczyć o swoje i swoją większą siostrę zostawia w tyle:-) Ale obie są kochane, trzeba być chyba z kamienia, by nie ulec ich urokowi;-)
UsuńWspaniałe kocięta :-) Sama słodycz - niestety nie potrafiłabym ich oddać...
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie.
Jeszcze nie wiem, jak to u nas będzie... Założenie jest takie, żeby je oddać, bo mamy już sporo zwierzat na podwórku (choć wiem, że inni mają więcej i dają radę), ale jeśli nie znajdą się chętni, to pewnie zostaną u nas i raczej z tego powodu płakać nie będziemy;-)
UsuńMasz dobre serce - kociaki cudnie słodkie ! Pozdrawiam !
OdpowiedzUsuńBo kto by się oparł takiej słodyczy:-)
UsuńNo to się teraz zacznie a kocięta cudne jak to kocięta tylko strasznie mi szkoda matki. W każdym razie niezapomniany czas i mnóstwo przygód przed Wami.
OdpowiedzUsuńJest fajnie, jest inaczej:-). Wracamy z pracy i pierwsze kroki są do kotków, a mąż to im nawet zmajstrował takiego drapaka do wspinania się, taki kociarz się z niego zrobił. Sfotografuję przy okazji, może się uda w trakcie zabawy:-). Matki szkoda... ten lis, to juz na działkach niejedną szkodę wyrządził, ale co zrobić, też chce gadzina żyć, no nie?
UsuńJakie kochane maleństwa. Dobrze, że je uratowaliście. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńZaczarowały mnie, gdy tylko po raz pierwszy spojrzałam im w oczy, nie mogliśmy ich nie zabrać:-)
UsuńWyglądają na przyjazne bestie. Oby szybko znalazł się dla nich miły dom z dobrymi ludźmi :)
OdpowiedzUsuńOby! Choć na pewno przykro się będzie rozstawać...
UsuńDobrzy z Was ludzie :) :) A maluszki słodziaki - i mówię to ja, która nie lubi kotów :D
OdpowiedzUsuńBo kot, a kocię, to kolosalna różnica;-)
UsuńSłodkie kociaki. Pięć lat temu miałam bardzo opiekuńczą kotkę, która znikła ( na drugi dzień okazało się, że zginęła pod kołami samochodu). Zostawiła cztery niespełna 3-tygodniowe kocięta. Musiałam zakupić specjalną karmę i karmić strzykawką potem smoczkiem. Początkowo nakarmienie całej czwórki trwało dość długo były maleńkie i nie bardzo wychodziło im to jedzenie; brudziły się okrutnie i nie potrafiły się wylizać. Trzeba było jakoś te futerka czyścić. Córki świetnie się w roli "czyścicieli" odnalazły. I wszystko dobrze się skończyło; kocięta przeżyły, po czasie znalazły nowych opiekunów.
OdpowiedzUsuńTeraz mam dwa rozkoszne kocięta;- moje mają 2 miesiące, na szczęście mają swoją mamę-kocice Tuśkę. No i jest jeszcze Rudi.
Małe kocięta są przezabawne;- życzę dużo uśmiechów.
Pozdrawiam "Kocią Mamę "
Dorota
Mieliśmy tylko jedną butelkę do karmienia więc z dwójką też było trochę zamieszania, bo oczywiście domagały się jedzenia jednocześnie; z czwórką pewnie mieliście dwa razy więcej chaosu:-). Ale dobrze, że się wszystko szczęśliwie zakończyło. U nas, mam nadzieję, też tak będzie:-)
UsuńWzruszyłam się czytając Twoją historię, ale wcale się nie dziwię Twojej reakcji na zabranie maluszków - pewnie też bym tak zareagowała. Sama mam cztery koty, w tym dwie znajdki i nie wyobrażam sobie, żeby ich z nami nie było. A takich kocich nieszczęść jest bardzo sporo i w mieście nikt się specjalnie nimi nie przejmuje.
OdpowiedzUsuńU nas dopiero zbierają fundusze na schronisko dla kotów, ale kiedy powstanie trudno powiedzieć.
Śliczne kociaczki - szczególnie ta czarnulka. Nie oddałabym ich za żadne skarby, gdyby były moje:))
Serdecznie pozdrawiam:))
Ja już sama nie wiem, czy je oddamy... Pięć kotów w jednym obejściu wydaje mi się dużo, ale z drugiej strony to się rozkłada na dwa domy więc może się jeszcze zmaieszczą do naszego stadka... Serce mówi zostawić (zwłaszcza, że i Maniek coraz cieplej się do małych odnosi), rozsądek - szukać dla nich innych domów... Zobaczymy...
UsuńJakie kochane kotki. Ten ciemniejszy wygląda bardzo fajnie - śliczny ma pyszczek.
OdpowiedzUsuńZ pyszczka to wypisz wymaluj misiek z Gwiezdnych Wojen, z Powrotu Jedi:-)
UsuńUrocze! Wyglądają na mega słodziaki!!
OdpowiedzUsuńSą takie, jak wyglądają, albo nawet bardziej:-)
UsuńOooo! Kotek chimera Ci się trafiła :-). Wiesz? Ten taki szylkretowy ;-).
OdpowiedzUsuńSwoją drogą strasznie kochane, uwielbiam koty, sam miałem u siebie dom tymczasowy dla małych porzuconych kociaków parę razy, a dwa - przygarnięte.
UsuńAż musiałam poczytać o tych szylkretach - nie znałam wcześniej tego pojęcia:-) Ciekawa jestem, jakie ostatecznie ubarwienie będzie miala dorosła Mania. I z tej ciekawości chętnie zostawiłabym obie kotki u nas, szczególnie, że z dnia na dzień są fajniejsze, no i bardzo, ale to bardzo nie chcę, żeby zostały rozdzielone...
Usuń