Sylwetka chorego na stwardnienie zanikowe boczne profesora Stephena Hawkinga jest tak popularna, że zna ją chyba każdy. Myślę, że nie trzeba być fizykiem, ani nawet szczególnie interesować się tą dziedziną by na hasło "naukowiec na wózku" pojawił się przed oczami charakterystyczny wizerunek. Jako miłośniczka programów popularno-naukowych o historii Wszechświata (na Discovery lub BBC), miałam okazję często oglądać i słuchać wypowiedzi profesora Hawkinga, i za każdym razem robiło na mnie ogromne wrażenie zestawienie w jednym ciele wyjątkowej sprawności umysłowej z całkowitą niesprawnością fizyczną. Ludzie, którzy mierzą się z takimi ograniczeniami i trudnościami na co dzień, nie tracąc przy tym pasji i woli życia są dla mnie wzorem i mobilizacją. Gdy więc usłyszałam, że o profesorze Hawkingu powstał film - Teoria wszystkiego - wiedziałam, że muszę go obejrzeć, żeby dowiedzieć się więcej.
Film spodobał mi się ogromnie. Życiowy temat, doskonała gra aktorska i piękna oprawa muzyczna sprawiły, że seans zrobił na mnie niesamowite wrażenie. Ale nie zaspokoił mojej ciekawość. Wprost przeciwnie. W filmie wiele jest niedomówień i niejednoznaczności. Może niekoniecznie zamierzonych, może to jest ta typowa brytyjska powściągliwość...
Gdy na końcu usłyszałam, że produkcja powstała na podstawie autobiograficznej książki Jane Hawking wiedziałam, że nie obejdzie się bez lektury. Oraz bez lektury "Krótkiej historii czasu" - bestsellerowej książki Stephena o dziejach obserwacji i badań Kosmosu oraz o wysiłkach fizyków, by połączyć wszystkie cząstkowe odkrycia i teorie (zasady fizyki newtonowskiej, teorię względności oraz mechanikę kwantową) w jedną spójną teorię wyjaśniającą wszelkie zjawiska zachodzące na świecie i we Wszechświecie. Sformułowanie takiej teorii jest życiowym marzeniem wielu naukowców, ale jeśli kiedykolwiek miałoby się urzeczywistnić, to wierzę że rozwiązanie znajdzie się właśnie w genialnym umyśle Stephena Hawkinga...
"Krótką historię czasu" niezwłocznie wypożyczyłam z biblioteki a na "Podróż ku nieskończoności" się zapisałam, bo była akurat w wypożyczeniu.
Trochę obawiałam się, czy książka genialnego profesora fizyki, nawet jeśli napisana dla zwykłego czytelnika, mnie nie przerośnie... Ale nie było źle. Do teorii względności moja wyobraźnia całkiem dobrze nadążała, miałam zresztą w tym temacie doskonałą podbudowę ze wspomnianych wyżej programów popularno-naukowych. Nie najgorzej było też przy mechanice kwantowej, ale później, teoria strun, cząstki urojone, czas urojony... Niestety, straciłam kontakt z treścią. Tym niemniej jednak dokończyłam czytanie z nie mniejszym entuzjazmem i zachwytem nad wyjątkowością ludzkiego umysłu, zdolnego do tak abstrakcyjnego myślenia i ubierania tych myśli w skomplikowane matematyczne równania.
Pod koniec książki byłam nią tak zafascynowana, że zapragnęłam mieć ją dla siebie, na zawsze. Więc kupiłam. Ale żeby się nie powtarzać, to kupiłam już wersję poprawioną, uzupełnioną o najnowsze odkrycia i podobno jeszcze bardziej przyjazną laikom, czyli "Jeszcze krótszą historię czasu". Nie wybierałam pod tym kątem, ale trafiło mi się naprawdę piękne, powiedziałabym nawet - kolekcjonerskie, wydanie. Jeszcze nie czytałam, przewertowałam tylko: gruby papier, kolorowa grafika, czytelny tekst - oczy same rwą się do tej książki. Treść już znam, ale i tak z wielką przyjemnością kiedyś do niej wrócę.
A tymczasem do biblioteki wróciła "Podróż ku nieskończoności" Jane Hawking, którą błyskawicznie wypożyczyłam i przeczytałam...
I zrobiło mi się smutno. Jednak film sporo łagodniej obszedł się z tą historią. Po filmie ukształtowałam w sobie przekonanie, że życie rodzinne Hawkingów, choć trudne i wyczerpujące, toczyło się jednak w szacunku i głębokiej tolerancji dla siebie nawzajem i własnych potrzeb. Trudno mi było przyjąć do wiadomości, że mój bohater - obdarzony błyskotliwym, autoironicznym poczuciem humoru, pasją, konsekwencją i inteligencją, w relacjach z żoną bywał też prawdziwą kanalią. Nie raz łapałam się na tym, że podświadomie w opisywanych konfliktach obierałam stronę Hawkinga, przeciwko żonie... Mentalnie, mimo wszystko Hawking wciąż był mi bliższy (może za to poczucie humoru i ateizm...).
Wspomnienia Jane są bardzo osobiste i dużo w nich żalu. Choć nie jest to zgorzkniały żal, a raczej pełen zawodu opis smutnej rzeczywistości, w której rola żony w sukcesie męża jest marginalizowana i umniejszana, w której kobieta podporządkowująca swoje życie dobru męża i rodziny jest poszkodowana w każdy możliwy sposób. Jako współtwórczyni mężowskich osiągnięć (Jane nie tylko opiekowała się kalekim mężem, ale od początku wspierała go w pracy - robiła korekty i przepisywała jego rękopisy, tłumaczyła na języki obce, organizowała i obsługiwała spotkania naukowe w ich domu, dbała o stronę prawną i finansową jego pracy) jest niewidzialna, a więc całkiem niedoceniana bez względu na to, ile swojego wysiłku, czasu i energii poświęca na pracę dla męża. Na dodatek, jako tak zwana "żona przy mężu", nie mając własnej kariery, spotyka się z lekceważeniem i nieposzanowaniem otoczenia. Jeśli jednak znajdzie jakąś aktywność tylko dla siebie, naraża się nie tylko na umniejszanie znaczenia tych zajęć, ale też na zarzuty nielojalności wobec męża, którego w ten sposób pozbawia swojego czasu, a on przecież powinien być na pierwszym miejscu... W takich okolicznościach nie można się dziwić pewnej nadwrażliwości na swoim punkcie, która jest w książce wyraźnie wyczuwalna. Z drugiej strony mocno wyczuwalna jest też szczera duma z pozycji i osiągnięć męża oraz podziw dla jego wszechstronnego intelektu. A także duma ze swojej pracy na rzecz rodziny.
Mimo wszystkich trosk i trudności, wspomnienia Jane mają bardzo optymistyczny wydźwięk, a pod koniec lektury trudno nie obdarzyć sympatią tej wyjątkowej kobiety, niesamowicie skromnej i wydawałoby się kruchej, a jednocześnie tak silnej i niezłomnej. Może blask jej intelektu nieco blednie przy geniuszu Stephena, ale i tak jej działalność i osiągnięcia budzą podziw, zwłaszcza, że przecież realizowała je w tak niesprzyjających warunkach.
Można powiedzieć, że osobiste wspomnienia Jane Hawking mają wymiar feministyczny, bo zwracają uwagę na rolę kobiet w społeczeństwie, w rodzinie i problemy, których w związku z tą rolą doświadczają. Ale wspomnienia te ważne są też dla wszystkich, których sytuacja (powinność) zmusiła do opieki nad swoimi przewlekle chorymi bliskimi. Wspomnienia Jane nadały znaczenie ich codziennej walce o przetrwanie w społeczeństwie, które udaje, że problemy niepełnosprawności nie istnieją, a jeśli nawet, to są wyolbrzymiane przez stawiających nierealne wymagania opiekunów i same osoby niepełnosprawne...
Po lekturze "Podróży ku nieskończoności" miałam ogromną potrzebę poznania opinii drugiej strony. Byłam bardzo ciekawa jak też Stephen Hawking patrzył na rolę Jane w ich małżeństwie i ich relacje. Jakie były jego uczucia względem rodziny, choroby, pokonywania przeciwności... Natychmiast wypożyczyłam sobie "Moją krótką historię", która określana jest mianem najprywatniejszej książki Hawkinga o sobie.
I rozczarowałam się okrutnie, bo w najprywatniejszych wynurzeniach geniusza prawie wcale nie ma uczuć... Jest pasja do nauki - to widać wyraźnie. Natomiast rodzina to tylko garść suchych faktów. Dosłownie w kilku zdaniach rozprawił się ze swoim małżeństwem i związkiem z pielęgniarką. Dla mnie jednak były to właśnie te najciekawsze zdania, bo resztę znałam już (i to w szerszym zakresie) z "Krótkiej historii czasu" oraz z "Podróży ku nieskończoności". Oczywiście fakty te Stephen Hawking przedstawia w nieco inny sposób niż Jane...
Czas, który spędziłam zagłębiając się w opowieści państwa Hawkingów był dla mnie pełen emocji. Wzruszały mnie ich doświadczenia, a ich pasja i determinacja budziły podziw. Ale też ogarniało mnie przygnębienie, że nigdy nie miałam takich warunków, by odkryć w sobie większy potencjał i go rozwinąć. Od dzieciństwa czułam, że mam wyznaczone swoje miejsce i nawet nie myślałam o tym, że mogłoby być inaczej. A jeśli nawet pomyślałam, to od razu sama siebie sabotowałam, że to nie dla mnie. Może i miałam aspiracje, ale zawsze brakowało mi wiary w możliwość ich zaspokojenia. A pewnie wrodzone lenistwo i wygodnictwo też mi nie pomogło. Dlatego w innych ludziach, którzy osiągają wyżyny możliwości i umiejętności, szczególnie doceniam i szanuję (i także zazdroszczę po cichu) tego, że im się chce. Że chce im się podejmować działania wymagające nieustannego wysiłku i przekraczania własnych stref komfortu.
Zachęcam też do odwiedzenia blogu 5000lib i lekturę artykułu: "Dlaczego warto zobaczyć film o Stephenie Hawkingu...", warto zajrzeć również do komentarzy, szczególnie, że jest tam link do dokumentu "Hawking życie geniusza".
Renyu, Twoj artykul o Hawkingu przeczytalam z ciekawoscia; przyznaje sie bez bicia, ze ksiazek o Hawkingu nie czytalam, a o jego teoriach slyszalam tylko w mediach(BBC). Twojego bloga natomiast czytam od deski do deski.
OdpowiedzUsuńRenyu, jestes moja inspiracja. Blagam, nie porzucaj szydelka w pogoni za straconym czasem. Niech sie Hawking zajmuje kosmosem, Ty szydelkuj.
Bardzo dziękuję za tyle serdeczności!
UsuńOczywiście, że nie zrezygnuję z szydełka. Ani drutów:-). To zajęcia, które niezmiennie mnie uszczęśliwiają. A jeśli na dodatek okazuje się, że innym też sprawiam swoją działalnością przyjemność, no to przecież nie może być lepiej:-)
Kontunuujac Twoj watek o zonach slawnych mezow, polecam ksiazke znanej australijskiej feministki Germaine Greer "Shakespeare's wife". Niestety nie wiem, czy ta ksiazka jest przetlumaczona na polski.
UsuńGermaine Greer znam, swego czasu lektura "Kobiecego eunucha" była dla mnie feministycznym objawieniem. Niestety, "Żona Szekspira" nie ma polskiego wydania... Gdyby było inaczej już dawno bym ją przeczytała:-(
UsuńOglądając film miałam wrażenie, że cała historia została spłycona i dostosowana do filmowego przekazu. Ale byłam pod ogromnym wrażeniem żony Hawkinga. Reniu, rób wszystko to co robisz, poszerzasz moje horyzonty.
OdpowiedzUsuńJa najpierw obejrzałam film. Przed przeczytaniem książki miał naprawdę szansę zrobić wrażenie, wszystko mi się w nim podobało, ale po lekturze... Może nie spłycony, ale taki wyidealizowany, romantyczny. Dobrze się ogląda takie obrazy, ale po książce widać jak bardzo fałszują rzeczywistość.
UsuńBardzo Ci dziękuję za ciepłe słowa!
Piękna recenzja! bardzo chciałabym coś o nim przeczytać lub obejrzeć. ..Może nie ma uczuć w jego najprywatniejszych wynurzeniach, bo mało miał ich w sobie. Czasem genialnie inteligentne osoby są całkowicie pozbawione inteligencji emocjonalnej (y, żeby równowaga była zachowana:))
OdpowiedzUsuńA mnie się bardzo podoba właśnie tak jak u Ciebie jest: sztuka rękodzieła ze szczyptą filozofii:))
O tak, równowaga w inteligencji musi być:-).
UsuńA ja mam skłonności do idealizowania swoich bohaterów i potem cierpię, gdy pod innymi względami okazują się niewarci uwielbienia...
Serdeczne dzięki za Twoje miłe słowa:-).
Uradowałaś mnie tym wpisem. Razem z moim M. jesteśmy wielbicielami Hawkinga, oglądamy jego programy. Zakupiłam jego najnowszą książkę "Wielki projekt" jako prezent dla Marka ale sama jeszcze jej nie czytałam. Z pewnością przeczytam. Natomiast zaciekawiły mnie Twoje propozycje książkowe, jeśli tylko nadarzy się okazja to do nich zajrzę. Wspaniale to wszystko opisałaś. Kojarzy mi się, że kiedyś oglądałam film dokumentalny, w którym poruszono kwestię jego żony. W każdym razie temat jest mi znany.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie:)
Nie oglądałam tego dokumentu, ale przy okazji poszperam w sieci, może uda mi się znaleźć.
UsuńMimo wszystko wciąż mam mnóstwo sympatii dla Hawkinga, choć już nie tak bezwarunkowej jak przed lekturą wspomnień jego żony.
Gdy kupowałam "Jeszcze krótszą historię czasu" widziałam też "Wielki projekt"... Na razie muszę odpocząć od tematu, ale w przyszłości, jeśli tylko się na nią natknę, na pewno przeczytam:-).
Nie lubię Hawkinga. Cenię i szanuję dokonania, ale go nie lubię. Mam jakąś dziką awersję do samego człowieka, nie wiem dlaczego, bo przecież nie znam.
OdpowiedzUsuńCo do Krótkiej historii czasu - lektura obowiązkowa na filozofii, wcale gładko wchodzi. Gdybyś była zainteresowana tematem kosmologii, to polecam książki Michała Hellera. Są napisane bardzo przystępnie - chodziłam do profesora Hellera na wykłady i byłam oczarowana :-)
Ostatni akapit! Ilekroć mowa o ludziach z pasją, to staje mi przed oczyma moja koleżanka. Już w podstawówce wiedziała, co będzie robić w życiu - teraz, po wieeeeeelu latach jest uznanym egiptologiem. I ostatnio nawet z kimś o tej dzikiej i wściekłej pasji rozmawiałam. Też zazdroszczę po cichu i całkiem głośno.
Uściski!
Ja nie wiem dlaczego, bo przecież nie znam, ale wciąż mam do Hawkinga sympatię;-). Chyba mi imponuje. Choć po przeczytaniu wspomnień Jane, niestety, spadł z piedestału...
UsuńTematem kosmologii wciąż jestem zainteresowana - to była jedyna dziedzina fizyki, którą lubiłam jeszcze od czasów szkolnych, a teraz okazuje się dlaczego - bo tak wiele ma wspólnego z filozofią, która też do mnie zawsze przemawiała. O Michale Hellerze będę pamiętać (nazwisko brzmi znajomo, ale nie mam pojęcia skąd).
Ludzie z pasją... Boję się zazdrościć głośno, bo od razu mam poczucie, że narzekam na swoje życie, ale widzę, że Ty doskonale rozumiesz o co mi chodzi:-)
rozumiem, doskonale rozumiem :-) umiem robić dobrze ileśtam rzeczy, ale żadna mnie nie porwała tak do końca. w sumie najbliżej do tego porwania jest fotografia, ale wciąż mam poczucie, że po prostu chodzę i patrzę, a zdjęcie jest niejako produktem ubocznym.
Usuńuściskuję cieplutko! ♥
heh, a awersję do Hawkinga chyba już rozumiem, na studiach był jeden taki dość podobny, który dłubał w nosie, a następnie spożywał co wydłubał. zwykł również dłubać w pępku i uszach :-P
Nie gadaj! Bleeee:-P
Usuńoj serio serio, błech i fujś nawet, ale jak widzisz tranpozycja się w łączyła, bo z paszczu podobny :-D
UsuńHawkinga znam i podziwiam ale bardzo go nie lubię i nic na to nie poradzę:) Dziękuję za wspaniałe recenzje książek:) pozdrawiam
OdpowiedzUsuńSympatie i antypatie bywają zupełnie irracjonalne, ja na swoje też nic nie potrafię poradzić:-)
UsuńDziękuję!
Recenzje jak zwykle bardzo profesjonalne, pozdrawiam:)
OdpowiedzUsuńDzięki:-)
Usuń"Straciłam kontakt z treścią" - podoba mi się to zdanie ;) Jesteś mistrz, że to wszystko przeczytałaś, ja bym nie dała rady. Ucieka mi skupienie na takich tematach, wolę chyba o tym słuchać, zwłaszcza jeśli ktoś opowiada z pasją ;)
OdpowiedzUsuńSłuchać też lubię:-). Na BBC jest taki cykl programów o Wszechświecie, prowadzi go prof. Brian Cox, mężczyzna w wieku mojego męża, który wygląda i mówi jak zafascynowany Kosmosem chłopak i niesamowicie przystępnie objaśnia wiedzę w swojej dziedzinie. Naprawdę fantastycznie się go słucha, ale też i filmy zrobione są niesamowicie ciekawie...
UsuńBardzo lubię dyskutować z Tobą o książkach. Okazuje się także wtedy, że wiele lektur mamy wspólnych. Ale przecież to nie jedyny powód ku temu. Pamiętasz naszą dyskusję ze stycznia? Nie będę rozwodziła się nad filmem, bo o nim już pisałam. Pozwolisz, że podlinkuję? https://5000lib.wordpress.com/2015/06/01/220-dziesiec-dlaczego-warto-zobaczyc-film-o-stephanie-hawkingu-inaczej/ Polecam także (a może przede wszystkim) dyskusję pod wpisem, jak i film "Hawking, życie z geniuszem". Pada tam jedno ważne zdanie, że On nie wie, czy jest tak popularny, dlatego,że jest mężczyzną, czy osobą z niepełnosprawnością. Myślę,że ważne jest by stawiać sobie w sposób mądrze wymagający poprzeczki, i mieć koło siebie takich ludzi, którzy wesprą (realnie, a nie słowem: "będzie dobrze") w trudnych momentach, załamania np.
OdpowiedzUsuńNie mogę powiedzieć, czy lubię, czy nie lubię osoby gdy tejże nie znam.
Raz przysłuchiwałam się rozmowie na temat Howkinga (myślałam, że będzie to dyskusja na temat tego, czego dokonał w nauce, tak ten program był zapowiadany) a dowiedziałam się, że zdaniem gościa jest ateistą bo jest niepełnosprawny... Szkoda, że tylko ten argument mi utkwił w pamięci.
Generalnie to uważam, że patrzymy (nie wszyscy)po części na Howkinga jako osobę dzielną mając za start nasze polskie warunki (gdzie osobom z niepełnosprawnością żyje się ciężko) co nie oznacza oczywiście, że to co dokonał jest błahe... Mnie podoba się jeszcze jedno zabawa nauką, i to jaką frajdę mu to sprawia. Kiedyś miał powiedzieć: "Odkrycie naukowe nie jest lepsze niż orgazm, ale satysfakcja trwa dłużej".
Rany, to było w styczniu??? To chyba najdłużej pisana przeze mnie notka, bo najpierw film, potem książki... pisałam na bieżąco, ale dopiero teraz widzę jak długo mi z tym zeszło. Ale ponieważ chciałam, żeby wszystko było w jednym miejscu i nie straszyło ilością tekstu, w ostatecznej edycji dość mocno okroiłam swoją wypowiedź, zwłaszcza w temacie filmu - po przeczytaniu książki spojrzałam na ten obraz zupełnie inaczej, to piękny film, ale niestety, okazał się sztuczny, nieprawdziwy i po lekturze to wrażenie dosyć przeszkadza mi w jego odbiorze.
UsuńJa na wszystkich, którzy w moim odczuciu mają gorzej ode mnie, patrzę jak na ludzi dzielnych, bo sama uważam się za pozbawionego woli walki słabeusza... (mentalnie bliscy są mi: Witkacy, Stefan Zweig, o którym pisałam kiedyś na blogu, albo Sylvia Plath...). Pasja oraz siła i energia życiowa innych ludzi zawsze mnie przyciąga, bo sama cierpię na ich chroniczny niedobór.
Link do Twojego postu umieszczam pod swoim wpisem, bo w komentarzach nie działa, a na dodatek mam zablokowaną funkcję kopiowania.
Ostatnie zdanie... No i jak tu nie czuć sympatii do Howkinga, choćby za te pełne humoru powiedzonka:-).
Chcę żebyś wiedziała, że doceniam ten wpis. Widać jest, że wycelowany. Naprawdę koronkowa robota i mrówcza praca. Tak to było w styczniu. Wspomniałam o swoim wpisie nie dlatego, żeby zawłaszczać dyskusję, ale dlatego, że Izabela Wasilewska poruszyła bardzo ważny aspekt, wychowywania do podjęcia roli osoby z niepełnosprawnością i Izy i moim zdaniem istnieje także pewien typ kobiet,oczywiście nie pisze tutaj o ogóle. który wchodzi w takie, a nie inne relacje. Generalnie, kwestia jest szersza, niźli to się wydaje. Warto na nią spojrzeć właśnie w taki sposób. Zresztą pisanie o socjalizacji do podjęcia roli osoby chorej to jedno, nie tylko liczy się płeć (która jest marginalizowana w tym aspekcie) ale przede wszystkim rodzaj schorzenia, czas jego wystąpienia etc.
UsuńHowking co by o nim nie powiedzieć/ nie napisać, ma poczucie humoru. Moim zdaniem, jest ono skorelowane z inteligencją (i jej poziomem).
Co oczywiście nie czyni go osobą bez skazy.
Jest jeszcze jedno, Jane i (jak nazywa się była już w tej chwili, partnerka Howkinga? Uciekło mi) nie dość, że startują z innych pozycji (także zawodowych) to i czas i doświadczenie Howkinga jest inne. Jest on już uznanym naukowcem, a Pielęgniarka przychodzi z zewnątrz,nie ma bagażu doświadczeń Jane, i na tyle na ile może Howking jest samodzielny (co nie jest ukazane w filmie, pomagają mu studenci, nie zostają więc sami z problemami i kosztami niepełnosprawności) i ma doświadczenie zawodowe, jak również silną osobowość, która imponuje Stephennowi. Tak film jest przekłamany, ale ludzie to kupią, niewiele z nich wykona taką pracę jak Ty, chociażby dlatego, że to może zburzyć ich strefę komfortu wyobrażenia o: "dzielnym niepełnosprawnym człowieku i jego żonie". (Świadomie nie używam tu zwrotu z niepełnosprawnością). Gdy podążymy okaże się, że Howking mógł zostać wielkim naukowcem, nie tylko dzięki temu, że jego Żona się poświęciła, co nie ulega wątpliwości, ale również dlatego, że miał zorganizowany system pomocy, co było ułatwione ze względu na jego pozycję społeczną. wybacz, że piszę w pewien sposób skrótowo. Filmy o :dzielnych niepełnosprawnych" i "biednych, ale szczęśliwych" zawsze będą się sprzedawać. Aha, jeszcze jedno, ten kto robił zdjęcia do tego filmu jest niewątpliwie geniuszem (albo geniuszką- jeśli to kobieta).
Sznurkuj, sznuruj, linkuj, proszę bardzo. :-)
UsuńPielęgniarka miała na imię Elaine:-)
UsuńMasz rację, pozycje Elaine i Jane były zupełnie inne... Łatwo zrozumieć dlaczego Elaine była dla Hawkinga pociągająca, miło jest zobaczyć się całkiem na nowo, w innych oczach, to kuszące... Widać nawet geniusz, a może przede wszystkim geniusz, ma szczególnie rozwiniętą potrzebę uznania. No chyba, że chodziło tylko o seks. Moja Mama powiedziałaby, że to jedyna forma manipulacji, na którą każdy mężczyzna zawsze się nabierze;-)
Faktycznie filmy tego gatunku zawsze cieszą się popularnością. To prawda, że fałszują obraz życia niepełnosprawnych, ale są ogromnym moralnym wsparciem dla widzów, no i w jakiś przecież sposób też zwracają ich uwagę na problemy, o których mogą nie mieć pojęcia.
Dziękuję za przypomnienie imienia. Piszesz o moralnym wsparciu widzów i widzek, A ja upatruje w tym narzędzie utrzymywania ludzi w podporządkowanych ich rolach. Nie, te filmy nie mówią o prawdziwych problemach ludzi z niepełnosprawnością. Chociaż, zgodzę się, że o tym możemy być przekonani i przekonane, zwłaszcza, jeśli nie mamy dostępu do doświadczeń w tym zakresie (co nie zwalnia nas z szukania i drążenia tematu). Przypomina mi się sytuacja z tym jak Bruce Lee zaprosił swoją przyszłą żonę do kina, na film na któryś z klasyków kina (który podówczas był bardzo modny) a tam była postać złośliwego Chińczyka, z którego się wszyscy śmiali, bo był dla nich śmieszny. Bruce obruszył się i wyszedł z kina, on zobaczył coś więcej. Mianowicie to, że ludzie (Żółci), dostają podrzędne role, tak wtedy było. Nie chodzi o to, by ludzi z niepełnosprawnością, o różnych kolorach skóry, emigrantów, imigrantów etc stawiać na piedestale i mówić jacy oni dzielni, chodzi o to, żeby współuczestniczyć w rzeczywistości, takiej jaka ona jest. Pamiętasz naszą dyskusję o "Ołówku"? No to w moim poczuciu wracamy do tego tematu i tej dyskusji.
UsuńNie chodzi o to, by nie oglądać filmów o ludziach z niepełnosprawnością, (których nota bene grają sprawni aktorzy,i aktorki) chodzi o to by robić to w sposób krytyczny i świadomy. Ale o to trudno, bo nabywanie wiedzy boli. Bo pyta się o swoje miejsce w życiu, o własne przekonania, i odkrywa się, że było się w błędzie, albo to, że świat nie zawsze jest sprawiedliwy, s jaką my w tym wszystkim "gramy" rolę (w sensie świadomego podjęcia roli) ? Nie chce nikomu ubliżyć. Zwróciłaś uwagę, że do kobiety z niepełnosprawnością powiemy "jaka ona dzielna" albo "jaka ona piękna szkoda, żę chora" niż się nią zachwycimy, a jeśli już to w ramach wyjątku? Co zatem polecam zobaczyć (obraz też nie jest bez wad, np szkoda, że taka smętna muzyka,zawsze w obrazach o ludziach z niepełnosprawnością jest muzyka wiele poważniejsza, spokojniejsza i stonowana: zbadano ten fakt, zwrócili na to uwagę (chyba pierwsi) Brytyjczycy) ale warto zobaczyć:
wybacz, posłużę się linkiem (by się nie powtarzać): https://5000lib.wordpress.com/2015/07/19/150-wyobraz-sobie-a-uslyszysz-czego-oczy-nie-widza-tego-sercu-nie-zal/ Nie chodzi mi o prosty i nieprawdziwy podział sprawni: źli, a ludzie z niepełnosprawnością: cacy. Wcale tak nie jest, filmy, tak samo jak reguły dot. języka nie tylko opowiadają rzeczywistość, ale ją tworzą. Nie chodzi tylko o ludzi doświadczających niepełnej sprawności, ale także o stare kobiety (polskie aktorki narzekają, że istnieje asymtreia jeśli chodzi o role męskie i żeńskie od pewnego wieku), a ten pęd do odmładzania się, pompowania botoksu? A ile mamy aktorek i aktorów innego koloru skóry w polskim kinie, nie nie będę pytać o tych, z niepełną sprawnością... Tyle.
Nie chodzi by krytykować ludzi, którzy oglądają filmy, nie, chodzi o zupełnie inne kwestie.
UsuńTo temat bardzo złożony.
Chcę Ci polecić jeszcze jeden bardzo ważny dla mnie obraz, który po części, a może nawet po całości, wpisuje się w bardzo ważna dyskusję, którą prowadzimy: Choć temat inny emigracji i płci. Jeśli nie widziałaś jeszcze, gorąco [wrząco] polecam: https://5000lib.wordpress.com/2015/01/21/persepolis/
To faktycznie temat bardzo złożony, ale nic nie dzieje się od razu. Zgodziłam się z Tobą, że takie filmy mogą fałszować rzeczywistość osób niepełnosprawnych, ale fakt, że wogóle się ten temat porusza skłania innych do zatrzymania się na nim i zbadania. Do zauważenia osób innych niż my sami. Do zuważenia problemu.
UsuńFilm ma coś do pokazania, coś co reżyser chce wyrazić. Prawda reżysera nie musi być prawdą widza. Ja z takich obrazów czerpię mobilizację, bo tego mi akurat trzeba.
Zgadzam się, że filmy nie tylko oddają jakąś rzeczywistość lecz także ją kształtują. Swego czasu oglądałam świetny dokument "Kobiety w mediach". Również polecam.
Zauważyłam, że się zgadzamy. Piszesz, że prawda reżysera/ reżyserki nie musi być prawdą widza, widzki. Tylko, że czasami, żeby nie napisać bardzo często, by nie napisać [zawsze], że widz/ka może nie wiedzieć, że istnieje inna prawda, równie ważna, albo nawet ważniejsza, bardziej aktualna, nie chodzi o to, by traktować widza/ widzkę protekcjonalnie, czy paternalistyczne. Widz/ka może nawet podejrzewać, że coś zgrzyta, dzwoni, ale nie wiadomo, w której komórce... Chociaż bardzo często nie wie, bo tu nie chodzi o film, bynajmniej, nie tylko. Oczywiście, to wszystko nie wyklucza czerpania siły, motywacji i tym podobnych. :-) Za polecenie, dziękuję, zwrócę uwagę. :-)
UsuńAha, tylko pytanie, czy twórca filmu jest najwłaściwszą osobą do tego, by tę inną prawdę uświadamiać...
UsuńZwracałaś kiedyś uwagę, że kobiety nie dostały praw wyborczych, tylko je wywalczyły. W tym wypadku jest dokładnie tak samo - to osoby bezpośrednio doświadczające problemów niepełnosprawności powinny uświadamiać tę prawdę społeczeństwu. Dlatego właśnie tak cenny był dla mnie "Ołówek", a teraz wspomnienia Jane Hawking, choć zdaję sobie sprawę, że jako osoba zdrowa wciąż poruszam się jedynie po powierzchni i nie jestem w stanie "odczuć" wszystkiego o czym piszą autorki.
... Ale mogę się założyć, że nawet dla osób niepełnosprawnych nie istnieje tylko jedna wspólna im wszystkim prawda. Tak samo, jak i feminizm nie jest jednorodny, ani żadna inna mniejszościowa grupa domagająca się uwzględnienia swoich praw.
To jest sprawa bardzo złożona, oczywiście, że nie ma jednoliej rzeczywiście w sprawie niepełnej sprawności, nawet w obrębie jednej jednostki chorobowej.
UsuńNie lubię słowa powinny. To nie jest sprawa powinności, w powrzechnym tego słowa znaczeniu. Rozumiem, że w pewnym zakresie, poruszamy się po powierzchni, i to nie zarzut.
No, i nie czepiam się.
Ja nie mówię by odrzucić wszystko wylewając dziecko z kąpielą (ad vocem filmu). Mam nadzieje, że to widać.
Kobiety dobrodusznie nie dostały praw wyborczych, z osobami niepełnosprawnymi kwestia jest nieco inna, gdyż część, bardzo pokaźna z nich potrzebuje pomocy np przy poruszaniu się, a to znaczy, że nie wyjdą na ulicę sami, protestować w takim kształcie, jak np było to w Londynie gdy kobiety walczyły o prawa wyborcze, albo gdy mężczyźni okaleczeni wrócili z Wietnamu. To kwestia warunków, socjalizacji, zależności ekonomicznej, sposobu mylenia i myślenia. Nie usprawiedliwiam, chcę tylko pokazać różnicę. I złożoność, chociaż w pewnym zakresie. Oczywiście, że nie ma jednego ruchu feministycznego.
Masz rację, też nie lubię słowa "powinny", wpadam czasem w pułapkę skrótów myślowych...
UsuńCzesem mam wrażenie, że się czepiasz;-)
I fakt, że z niepełnosprawnymi jest sprawa bardziej skomplikowana... Ale w swojej książce Jane też wspomina o protestach, w których brała udział, i które poskutkowały pewnymi rozwiązaniami, które miały poprawić jakość życia osób niepełnosprawnych. Mam wrażenie, że to kwestia społeczeństwa obywatelskiego - my w Polsce wciąż tego nie potrafimy (nie wierzymy w skuteczność, nie chce się nam, oglądamy się na instytucje, by nasze sprawy załatwiały za nas?). Jak na razie np. wszystkie ułatwienia dla osób na wózku, które pojawiły się na polskich ulicach i w instytucjach to skutek integracji z UE, mentalnie wciaż do tych zmian nie dojrzeliśmy, bo wciaż słychać głosy, że to przesada, by ponosić takie koszty, dla tak małej liczby użytkowników...
Hmm...
UsuńNo to tak,
powiedz mi, albo napisz, potrafisz to zrobić taktownie, kiedy się czepiam (Twoim zdaniem), albo inaczej: kiedy masz takie wrażenie. Myślę, że to dobre rozwiązanie, ponieważ, cóż z jednej strony, jeśli to tylko wrażenie, myślę, że moje wyjaśnienie da szansę, by inaczej spojrzeć na sprawę, przynajmniej da taką możliwość. Z drugiej strony --- i ja się mogę mylić, wtedy to dostrzegę, a może jedno drugiego nie wyklucza, i istnieje trzecie wyjście? Trzecia perspektywa? Co Ty na to? :-).
Nawiązując do wpisu i dyskusji:
Myślę, że sprawa jest skomplikowana. Jane brała udział już w protestach po sytuacji w Wietnamie gdy ludzie z niepełnosprawnością (a przynajmniej ich znaczna część, która niegdyś miała władzę) wyszła na ulicę. Sytuacja jest po części porównywalna.
Tak, nie mamy społeczeństwa obywatelskiego.
Wszystkie dostosowania są dla ludzi:
a) niewidomych,
b) poruszające się za pomocą wózka inwalidzkiego (a przecież są jeszcze Głusi, Głuchoniemi (tu dostosowań jak na lekarstwo), albo chociaż ludzie poruszający się za pomocą balkoników, albo kul...
Tak nasze grupy, to znaczy te, do których należymy, wydają się bardziej skomplikowane niż obce, to po części wynika np z doświadczeń, ale nie tylko.
Mała liczba użytkowniczek i użytkowników, nasze społeczeństwo to 15% osób z niepełnosprawnościami, należało by zapytać, dlaczego tego nie widać na ulicach... Ale można pytać tak o wiele spraw, chociażby o ateizm i feminizm,o których wspominasz, sytuacje osób starszych, one z zewnątrz także wydają się monolitem...
Nie chciałabym rozwijać tematu czepiania się. Po pierwsze dlatego, że to słowo nie przyszło mi do głowy póki sama go nie użyłaś. Ja myślałam bardziej o pewnej nadwrażliwości w temacie wykluczenia. Po drugie - mogę mieć takie odczucie, bo być może, mimo wszystko, mniej niż Ciebie, dotykają mnie jego problemy. Nie wiem, bo bardzo niewiele wiem o Tobie. Właściwie nic. Dlatego po tym stwierdzeniu puściłam do Ciebie oko, byś nie traktowała tego jako zarzutu na serio.
UsuńNiezależnie od tego w jakiej sytuacji politycznej były protesty, w których brała udział Jane, chodzi o to, że w ogóle były. U nas brak jest protestów w ważnych społecznych sprawach. Jeśli protestują, to grupy zawodowe budżetówki (a kiedyś rolnicy), które chcą więcej kasy. Ostatnim ważnym protestem mniejszości był moim zdaniem tzw. ruch "alimenciar", bo nawet coroczne Manify trudno nazwać protestem. Każdy się ogląda na kogoś innego, licząc chyba, że inni rozwiążą ich problemy. Zawsze słyszę: KTOŚ powinien się tym zająć... Jaki ktoś???? Jeśli sami nie zajmiemy się swoimi problemami, nikt tego nie zrobi, a już na pewno nie większość, której nasze problemy nie dotyczą więc ich nie widzą, albo mają je w głębokim poważaniu. I jeśli mogę coś zarzucić naszemu społeczeństwu (w tym przede wszystkim sobie!), to jest to bierność, brak zaangażowania i powszechny "tomiwisizm"...
Hmmm, ad vocem "czepiania się" fakt nieszczęśliwie, albo nietrafnie użyłam tego wyrażenia. A uwaga, była zarzucona na przyszłość, tak po prostu. Nie ma czego roztrząsać:-).
UsuńMyślę, a raczej wiem, że tu nie chodzi o nadwrażliwość, czytam, interesuje się, mogę polecić lekturę/ lektury jeśli chodzi o wykluczenie. Nie chodzi tylko o ludzi z niepełnosprawnością, są też np opracowania dotyczące biedy, czy bezdomności. Jak sobie siedzę i piszę do Ciebie, to myślę, że ja np bezdomnych widzę coraz mniej, albo coraz to rzadziej ich spotykam. I zastanawiam się z czego to wynika. To tak przy okazji. Przychodzi mi na myśl, jeszcze jedna refleksja, popatrz jak wiele ludzi pyta o rzeczy trywialne w mediach od chusteczki do kremu, ekspertów wszelkiej maści, a wykluczenie? Tu nie chodzi o nadwrażliwość. To także jest rzucona uwaga w przestrzeń.
Oczywiście, mam wrażenie, że mówimy o tym samym, i oczywiście zgadzam się z tym co piszesz.
Oczywiście masz rację.
Podziwiam Twoje zaangażowanie, które włożyłaś w ten wpis.
OdpowiedzUsuńMoże nie tak dokładnie jak Ty, ale znam historię profesora Stephana Hawkinga z
ekranizacji.
Obejrzenie tego filmu kosztowało mnie wiele emocji, gdyż przypadło mi go oglądać w bardzo krytycznym momencie mojego życia. Były to pierwsze dni gdy zmagałam się z akceptacją postawionej diagnozy choroby dla najbliższej mi osoby.
Na szczęście choroba ma zdecydowanie słabszy przebieg niż u profesora.
Zycie z SM nie jest takie straszne dla wszystkich i choć można w dzisiejszych czasach bardzo dobrze funkcjonować w społeczeństwie to choroba będzie zawsze gdzieś z tyłu mojej głowy.Szczególnie trudne jest to dla matki.
Przepraszam Renia, że tak się uzewnętrzniłam. Ten artykuł bardzo mnie poruszył, a nigdy dotąd o tym nie pisałam.
Piszesz o aspiracjach, zgadzam się z Tobą zawsze coś nam staje na drodze. Największą zaporą chyba jest brak wiary we własne możliwości.
A przecież co dziennie powtarzam sobie jaka jestem wyjątkowa:))
Pozdrawiam:)
Bardzo dziękuję, że podziliłaś się swoimi uczuciami i wcale nie ma potrzeby za to przepraszać.
UsuńMasz rację, wszelkie problemy zdrowotne dzieci, choć to ich dotykają bezpośrednio, są szczególnie trudne dla rodziców, też wiem coś na ten temat, choś problemy mojej córki zdają się być mniej dramatyczne. Ale jest ta sama bezradność wobec choroby, na którą nakłada się jeszcze bezradność wobec niewydolnej służby zdrowia...
Brak wiary w siebie, albo niedostateczna wiara, faktycznie jest dość istotnym hamulcem w rozwoju. Bierzemy ją najczęściej od rodziny, która jest też dla nas przykładem i inspiracją. W mojej nie było naukowców, lekarzy... itp. I dlatego jestem, kim jestem. To oczywiście wcale nie jest złe, ale czasem zastanawiam się nad tym, kim byłabym, gdybym przyszła na świat w innej rodzinie...
Super recenzja :) Nie widziałam filmu, nie czytałam też książek. Może kiedyś do nich zajrzę! Pozdrawiam ciepło!
OdpowiedzUsuńBardzo polecam. Najlepiej chyba zacząć od filmu, bo świetnie potrafi zaostrzyć apetyt na więcej.
UsuńDzięki!
Pełen szacun za profesjonalne recenzje! Pozdrawiam wiosennie!
OdpowiedzUsuńMiło mi bardzo, dziękuję!
UsuńDzięki za polecenie i recenzje :)pozdrawiam
OdpowiedzUsuńA proszę bardzo:-)
UsuńNo tak ja też fascynowałam się jego geniuszem i hartem ducha i to od czasu kiedy w Polsce nikt nie miał pojęcia kim jest, ale teraz mi go trochę obrzydziłaś. Fakt, że faceci nie mają sraczki macicy i są wolniejsi duchem nie zwalania od odrobiny grzeczności, choć z drugiej strony myślę sobie, że żona pracowała latami na to żeby tak ją traktował. Poza tym każdy ze sławnych jest nieprzystosowany do normalnego życia to jest właśnie ten wybór albo przyziemność, albo wielkość.
OdpowiedzUsuńNo tak, Hawking jest kolejnym dowodem na to, że geniusz na co dzień jest wyjątkowo trudnym człowiekiem...
UsuńCzy żona sobie zapracowała?... Tak bym tego nie nazwała, choć oczywiście do tanga zawsze trzeba dwojga. Jane, mam wrażenie, od początku miała poczucie niższości wobec Stephena. Ale kto by nie miał???
O Panu Hawkingu słyszałam już co nieco, ale nigdy nie czułam potrzeby, żeby wgłębiać się w jego historię/dzieła. Może warto to jednak zmienić? W pierwszej kolejności jednak sięgnę ew. po film :)
OdpowiedzUsuńZdecydowanie warto zacząć od filmu, bo to naprawdę piękny obraz, choć się z rzeczywistością trochę rozbiega, ale ogląda się wspaniale:-)
UsuńZaczęłam od filmu ale chyba nie pójdę aż tak daleko jak Ty ! Pozdrawiam !
OdpowiedzUsuńOj tam, może kiedyś, im dalej, tym ciekawiej:-)
UsuńW "Mojej krótkiej historii" Stephena Hawkinga, liczyłam na szczere odwzajemnienie miłości do żony, jego podziękowanie za cały Jej 30 - letni trud, chociaż umieszczone na ekranie komputera: "Jane, dziękuję! Dzięki Tobie żyję, pracuję i odnoszę sukcesy". Stephen W. Hawking żył i realizował się, dzięki JANE. To za Jej sprawą wyszedł z depresji, ŻYŁ, mogąc w każdej chwili umrzeć; zrobił doktorat, profesurę; pracował i odnosił sukcesy. To miłość Jane powodowała, że z chorobą przeżył ponad 50 lat. Wiem, że taka choroba może zniszczyć człowieka. Tylko w "KRÓTKIEJ HISTORII CZASU. OD WIELKIEGO WYBUCHU DO CZARNYCH DZIUR" pisał, że jest szczęściarzem, dlatego, że żona Jane i ich 3 dzieci umożliwili mu prowadzenie na miarę możliwości "normalnego" życia, a wraz z tym odnoszenenie sukcesów zawodowych. Wspominał też o otrzymywanym wsparciu całego środowiska akademickiego.
OdpowiedzUsuńDziękuję za Twój głos w dyskusji:-) Tak, dokładnie, ja też byłam zawiedziona tym brakiem nawet symbolicznego podziękowania i uznania dla wkładu żony.
UsuńŚwietnie napisany artykuł. Jak dla mnie bomba.
OdpowiedzUsuń