Dołek spowodowany końcem wakacji trwał na szczęście krótko i jak to zwykle we wrześniu, poczułam potrzebę zmian oraz moc do ich wdrażania. Tematyka nie jest dla mnie nowa, badam ją i swoje reakcje już od dłuższego czasu, a teraz poczułam się gotowa przekroczyć kolejny etap i wziąć na siebie jeszcze większą odpowiedzialność za swoje wybory.
A nie jest to łatwe w rodzinie, która może i podziela poglądy (w różnym zakresie), ale nie kwapi się do zmiany własnych zachowań. Ale od początku.
Wegetarianką zostałam rok temu. Też jakoś tak na jesień. Wcześniej bywało różnie - zasadniczo mięsa unikałam, ale ponieważ sama nie gotuję, więc w daniach obiadowych, szczególnie tych jednogarnkowych, byłam zdana na gust kulinarny męża. W końcu udało mi się nakłonić go, by gotował dla mnie osobno, ale od jakiegoś czasu ten układ stał się już dość problematyczny - jest nas za dużo przy stole, a każdy ma inne smaki, przez co układanie wspólnego menu stało się nie lada wyzwaniem i źródłem ciągłych napięć. Postanowiłam więc wycofać się ze wspólnej kuchni i jednak gotować sobie sama. Daję radę. Gotuję głównie raz w tygodniu, dzielę na porcje, mrożę, a po rozmrożeniu modyfikuję nieco każdą porcję, tak że co dzień mam niby to samo, ale jednak nieco inaczej. Korzystam też ze wspólnej kuchni, jeśli akurat to możliwe - czasem podepnę się pod surówkę, jakieś ziemniaczki, czy makaron... Czasem ktoś podepnie się pod moje danie... I jest dobrze:-).
Eko - to również bliska mi idea. Jestem przerażona ilością śmieci, które człowiek produkuje. Jestem przerażona ilością śmieci, które produkuje tylko jedna - moja 6 osobowa rodzina. Ogarnianie i segregacja śmieci to od dawna moje zadanie, więc mam porównanie jak to wyglądało, gdy byliśmy tylko we dwójkę i teraz, gdy dołączyła do nas Dominika z Rodziną oraz Bratanek. Prawdę mówiąc zalewa mnie krew ze złości, na zmianę z ponurą rezygnacją. Młodzi bardziej sobie cenią własną wygodę i upodobania niż los planety... Cóż, takie ich prawo.
Gwoli ścisłości - los planety i przyszłość kolejnych pokoleń również dla mnie nie są główną motywacją dla wdrażanych właśnie zmian. Prawdę mówiąc już dawno przestałam myśleć globalnie, bo im szerszy obraz, tym mniej znaczący wydaje się wkład osobisty. Myślę więc tylko o sobie. A o sobie myślę, że jestem istotą przyjazną. Z zasady nie krzywdzę. I nie chcę do jakiejkolwiek krzywdy przykładać ręki. Albo inaczej - pragnę do minimum ograniczyć swój udział w globalnej krzywdzie i problemach. Pomaga mi w tym mój Wewnętrzny Krytyk, który ma dość mocną pozycję w mojej głowie i potrafi wywierać naprawdę silną presję na zmiany oraz Szymon Hołownia ("Boskie zwierzęta" i nie tylko), który trochę Krytyka łagodzi przekonując, że każda (nawet najmniejsza!) zmiana we właściwym kierunku jest dobra i warta wdrożenia. No więc małymi kroczkami:
- zwracam uwagę na to, co kupuję i staram się eliminować produkty, które generują śmieci, plastikowe szczególnie,
- wybieram produkty biodegradowalne (np. worki na śmieci i psie kupy)
- ograniczam zakupy - każdą potrzebę badam wnikliwie w głowie, czy aby na pewno muszę to kupić,
- staram się nie marnować: energii, wody, żywności,
- eksperymentuję z kompostowaniem bio odpadków,
- staram się (planuję) w większym zakresie wykorzystywać śmieci (znacie temat "cegieł" z plastikowych butelek ściśle wypełnionych drobniejszymi plastikowymi śmieciami??? Czad! Albo pufy i meble ogrodowe również z plastikowych butelek... Fajna sprawa:-)),
- nie korzystam z samochodu, jeśli naprawdę nie muszę, na miejscu głównie poruszam się rowerem, lub piechotką.
- edukuję i naciskam na rodzinę w kwestiach wege i eko
Bio - mam tu na myśli zdrowe jedzenie (jak najprostsze, nieprzetworzone bez konserwantów i innych polepszaczy, czyli temat już całkiem dobrze przeze mnie zbadany i wdrożony), ale też przyjazne, naturalne kosmetyki i całą domową chemię - ten temat dopiero badam. Wydaje mi się i łatwy, i trudny jednocześnie. Łatwy, bo gdy czytam, to wszystko nie wydaje się skomplikowane do samodzielnego zrobienia, ale trudny, bo jak każda zmiana wymaga wysiłku pierwszego kroku, no i trochę żal mi mojego wolnego czasu na kolejną dodatkową pracę, bo już i tak mam go dla siebie tyle co kot napłakał, a tu kolejny obowiązek trzeba by wziąć na siebie... Ale jak mówi Szymon - małymi kroczkami, ważne, że na dobrej drodze. Jakoś to ogarnę:-)
A jak u Was z tymi sprawami? Może coś podpowiecie?
Wszystkie zdjęcia z Pixabay.
U mnie dobrze, mam w plecaku zestaw torebek (głównie papierowych), z którymi łażę na zakupy, ser kupuję tam, gdzie pakują w papier, a nie na styropian z folią, nie kupuję "gotowców" zbyt często, noszę własną butelkę na wodę (szklaną!) i piję "kraniczankę" ;-)
OdpowiedzUsuńZakupy odzieżowe robię w lumpkach, dofinansowuję moje ulubione panie krawcowe jak mam coś przerobić i zawsze 157 razy się zastanowię, czy naprawdę potrzebuję jakiegoś produktu. Ograniczam liczbę posiadanych rzeczy. Przeprowadzki skutecznie uświadamiają nadmiar rupieci i szmat.
Mięsa nie jem już od wielu lat, czasem tęsknię za jakimś smakiem, przyznaję się bez bicia ;-)
Segreguję, owszem, mam wgląd w ilość plastiku, którą generuję, to przerażające...
Chodzę, używam zbiorkomu. Wolę chodzić, ale dystanse są tu zbyt duże, więc bez zbiorkomu nie daję rady.
Zasadniczo nie robię zakupów, więc to jest znów problem, że muszę naciskać na zmianę zachowań innych. Ale zrobię to - czekam tylko na torebki z firanek, które szyje mi Mama, bo jak potem wyciągam kupione warzywa i owoce, każde z osobnej foliówki, to mnie przerażenie ogarnia.
UsuńU mnie kiepsko,ograniczyłam jedzenie mięsa,ale całkiem z niego nie potrafię zrezygnować:)segregacja śmieci idzie nam dobrze,co z tego jeśli mieszkam na blokowisku gdzie generalnie większość ma to głęboko:)ale jak mówisz małymi kroczkami :)Kupuję towary nie przetworzone ,bo zwyczajnie nie lubię,wolę sama coś upichcić:)no i wciąż jestem na etapie uszycia torebek na zakupy,póki co noszę ze sobą torby plastikowe ale wielokrotnego użytku:)))No i jestem "producentem"butelek typu pet,bo niestety nie lubię kranówy i kupujemy dużo wody mineralnej:)))
OdpowiedzUsuńMałymi kroczkami, do przodu:-) Podobno lepsze skutki są jeśli 10 osób ograniczy spożywanie mięsa, niż jedna zostanie wege, więc takie ograniczanie też jest dobre, nie tylko dla samych zwierząt i planety, ale też własnego zdrowia, bo jesteśmy niesamowicie przebiałkowani i generalnie zjadamy o wiele więcej mięsa, niż to wynika z zapotrzebowania organizmu, a wiadomo, że coś zdrowego i trucizna to jedno i to samo, wszystko zależy od dawki.
UsuńTorebki z firanek na zakupy szyje mi Mama, ale "szyje" od strasznie dawna nadal wciąż jest w trybie niedokonanym...
Woda i u nas w butelkach PET - młodzi piją tylko gazowaną, dla mnie kranówka jest OK:-)
Bio oznacza zdrowe własne że swojego podwórka czy ogrodu i takie właśnie mam:) Sama gotuję a kupuję tylko to co potrzebne. Korzystam z lumpków i wiele rzeczy w domu robię sama. Na wegetarianizm nie przejdę ale mięso ograniczamy. Śmieci segreguję. Myślę że gdyby wszyscy tak robili to żyłoby się nam zdrowiej. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńNo i to jest dla mnie chyba etap nie do pokonania, jak Mount Everest - nie lubię pracować w ziemi, nie kręci mnie to całkowicie. Jestem więc zdana na żywność sklepową, jak najprostszą i nieprzetworzoną ale jednak sklepową, więc nie do końca wiem, co jem...
UsuńTak, stanowczo za mało osób chce podjąć wysiłek bardziej ekologicznego życia:-(
Zacznę od Bio - już kilka lat nie jem zupełnie nic przetworzonego. Był okres, że sama piekłam chleb (chwilowo zarzuciłam), wprowadzam do diety tzw. chwasty: liście mleczu, podagrycznik, kurdybanek (surówki), herbatki tylko z własnoręcznie zbieranych ziół i suszonych owoców. Robię lecznicze syropy z sosny, mleczu, czarnego bzu (kwiaty i owoce). No robię dużo słoików, owoce w słoikach bez cukru. Gorzej z mięsem -nie jestem w stanie z niego zrezygnować całkowicie, ale znacznie ograniczyłam spożycie. Jem głównie kasze, tłuszcz to wyłącznie olej lniany, czasem oliwa z oliwek lub olej rzepakowy. Właściwie niczego nie smażę, jeżeli mięso to głównie gotowane. Mój częsty przykładowy obiad: kasza jęczmienna perłowa + zrazy z indyka gotowane w wodzie (nie ma sosu) + gulasz warzywny/warzywa gotowane na parze + sałatka/surowka. Nie jem mącznych obiadów (pierogów, klusek, paluszkow, pyz itp.), najwyżej makaron wieloziarnisty/razowy al dente.
OdpowiedzUsuńCztery razy w tygodniu ćwiczę (różnie kettlebel, aerobic, elementy siłowki) + orbitrek lub bieżnia (chodzę), zamiennie zamiast bieżni i orbitreku - ok. 1 godz. dziennie (jak jest sprzyjająca aura i czas) - rower.
Robię własny ocet jabłkowy, gruszkowy, mirabelkowy itp. Używam np. jako toniku (rozcieńczony z wodą). Robię lecznicze mikstury na stłuczenia, siniaki, ranki itp. Był okres własnych mydełek. Teraz zarzuciłam.
To bio - idzie mi najlepiej - zresztą przenika się z eko.
Eko: chodzę głównie na piechotę (ok. 25 tys kroków dziennie) lub jeżdżę rowerem. Samochód na większe odległości lub kiedy bardzo się spieszę. Siatki wyłącznie wielokrotnego użytku (przez całe życie). Do picia woda kranówka w dzbanku wzbogacona miętą, melisą, cytryną. Opakowania papierowe lub szklane. Przelewam, przesypuję, trzymam artykuły spożywcze w słoikach, puszkach. Mrożę warzywa. Oszczędzam zużycie wody, żeby nie lała się niepotrzebnie np. podczas procesu mycia zębów. Dbam, by wyłączyć nieużywaną ładowarkę z prądu, gaszę niepotrzebnie zaświecone lampy.
Wege:
chyba nie zostanę, chociaż zdecydowanie ograniczyłam mięso - najczęściej spożywamy indyka (do znudzenia), pod różnymi postaciami (nieskomplikowanymi). Warzyw naturalnie jem sporo. Zawsze do obiadu gotowane (na parze) i w postaci surówki/sałatki. Rano owsianka wg mojej receptury. Wieczorem pieczywo moje, albo pełnoziarniste z czymś tam i furą warzyw. Owoce ze względu na cukrzycę ograniczam.
Córka zachęca mnie do robienia własnych jogurtów, pewnie spróbuję.
Mąż oczywiście nie współuczestniczy w mym sposobie życia - niekiedy zje owsiankę lub obiad w moim stylu.
Raczej się tym nie chwalę, bo kiedy się przyznaję, to jestem postrzegana jako dziwaczka. Ogólnie więc stwierdzam, że prowadzę zdrowy styl życia.
Mam wrażenie, że ludzie prowadzący "zdrowy styl życia" wywołują w innych jakiś rodzaj dyskomfortu, czy poczucia winy, przez co oni albo zaczynają się natychmiast tłumaczyć, dlaczego w żadem sposób nie są w stanie tak żyć, albo atakują (przez wyśmiewanie czy lekceważenie, itp.).
UsuńU mnie, ludzie, którzy robią coś więcej w kierunku, w którym zmierzam, wywołują mieszankę podziwu, fascynacji i właśnie poczucia winy, że sama wciąż robię za mało. Podziwiam u Ciebie to, że potrafisz tak konsekwentnie trwać w tym zdrowym stylu i tyle rzeczy robisz zupełnie sama. Bardzo bym tak chciała. Może kiedyś dojdę do Twojego poziomu:-)
Zaimpinowałaś mi teraz! i dostarczyłaś
OdpowiedzUsuńtematu do przemyśleń jak jest u mnie. Niejedzenie mięsa absolutnie tak, bo go nie lubię wręcz do wstrętu. Ale wszystko inne to tak niekoniecznie, o, moje uczulenie dziwne, nie wiadomo skąd i jak, wymusiło przaśne kosmetyki i ubrania. E, w ogóle to widzę u siebie dużo do zrobienia.
Do diety wegetariańskiej bardzo długo się przymierzałam, dobrych parę lat. Było mi trudno wcale nie ze względu na smak mięsa (które nigdy mi jakoś szczególnie nie smakowało), ale z powodu przyzwyczajeń i nawyków - jeśli z kuchni opartej na daniach mięsnych wykluczyć mięso, to co zostaje???
UsuńAle dało się, a wszelkie informacje o tym, jak traktowane są zwierzęta hodowane na mięso sprawiły, że teraz mam wręcz psychiczny wstręt do mięsa. Okazuje się, że zmiana diety wcale nie była aż tak trudna i aż się dziwię, że tak mi długo z tym zeszło. Jednak największe blokady mamy w głowie. Ale to dla mnie nauczka na przyszłość, że żadna zmiana nie jest aż tak trudna, jak się wydaje:-)
Wegetarianką jestem od 30 lat (plus minus, przestałam ogarniać czas 😁). Próbowałam weganizmu, ale to nie dla mnie, kocham sery, masło i kefir, poza tym posypały mi się paznokcie i spuchł brzuch 🤣😀 Na zdrowość i prostość jedzenia zwracam uwagę od lat, wymusiły to na mnie alergie i atopia syna. Dzięki temu (każda sytuejszyn ma plusy) stałam się świadomą konsumentką spożywki. Walczę z plastikiem, nie znaszam tego do domu. Jak widzę w sklepie baby, które najmniejszą ilość czegokolwiek pakują do osobnych woreczków, zaczynam mieć gula i kiedy mogę to się odzywam w tej sprawie. Segregacja śmieci też, od kilku lat. Ograniczanie kupowania rzeczy. Oszczędzanie wody i prądu. Wodę bierzemy ze źródeł, nie kupujemy w sklepach. No, czasem się zdarzy, wiadomo, do świętości to ja nie dążę 🤣😀 Jedno jest pewne, starać się trzeba. Toniemy w śmieciach. Trujemy powietrze. Jak to się stało, cywilizacjo? Człowiek ulepszajac wszystko spieprzy...
OdpowiedzUsuńU mnie podobnie - lubię sery, masło, kefir... Ale w większości kupuję od gospodyni ze wsi, więc jakoś moje sumienie sobie z tym radzi. Też mam gula z powodu pakowania wszystkiego w foliówki, z tym walczę, na razie na poziomie własnej rodziny, kropla drąży skałę, więc trzeba mi jeszcze trochę cierpliwości i czasu. Oraz wielorazowych woreczków z firanki, które obiecała mi uszyć Mama - chyba się jakoś delikatnie upomnę, bo jak wyniosę firankę do krawcowej, to mi się Mama obrazi;-)
UsuńTak, człowiek to niby istota rozumna, ale w dłuższej perspektywie i bardziej globalnie okazuje się, że jednak straszny szkodnik.
Eko- wiadomo,mam swoją działkę to odkąd pojawi się szczypior to warzywniak na mnie nie zarobi(czasami ziemniaki),są moje sałatki w słoikach,mrożone i suszone warzywa, soki,dżemy.Kiszę też kapustę (kupuję szatkowaną w sklepie).Temat śmieci- mamy tylko pojemniki na plastik,makulaturę,baterie ,szkło,reszta to mieszane.Co ja mam zrobić z przetartymi ścierkami,majtkami,skarpetkami? to przecież może być wtórnie przerobione,czy odpady typu obierki,ogryzki? to wszystko jako mieszane bo koszty są za wysokie.Widzę że sporo ludzi się stara ale składniki w mieszanych śmieciach to przerażają.U nas mało co się opłaca.Kiedyś niedaleko mnie był skup ,jako dzieci często lubiliśmy tam chodzić, odbierali szklanki po musztardzie,wszystkie szklane słoiki, butelki po occie,wódce itp.Zawsze była jakiś grosz dla nas.Jeździł też pan który skupował szmaty , on miał zysk,my byliśmy zadowoleni, zakład który to przerabiał na czyściwo też miał zysk.
OdpowiedzUsuńJeśli chodzi o jedzenie to jak pisałam wyżej warzywka i owoce moje.Gotuję raczej tradycyjnie, mniej mięsa jak kiedyś ale to mięso bardziej duszone.Mieszkam z mężem więc nie mamy aż takich wymagań ,często są dania jednogarnkowe ,warzywne.
Podziwiam Cię za własne uprawy i przetwory! To jest akurat coś, za co ja chyba nigdy się nie wezmę, nie lubię pracy w ziemi, nie lubię gotowania, ani przygotowywania przetworów. Może taki uraz z dzieciństwa, bo rodzice wymagali ode mnie współuczestnictwa w tych zajęciach, zawsze to była dla mnie kara i tak mi już zostało...
UsuńJa staram się jeść dużo warzyw, owoców. Okazuje się, że nie można niczego jeść za dużo tzn trzeba spożywać różnorodne trochę śliwek, trochę jabłek, a to pomidorem np a kasza gryczana, z peczakiem i chlebem razowy. Popijam siemię lniane i robię sobie zawiesiny z płatków owsianych. Przestawienie się to wysiłek. Serdeczne pozdrowienia znad sztalug malarskich przesyła Krysia
OdpowiedzUsuńO tak, zmiany wymagają wysiłku, ale najważniejsze zmiany dzieją się w głowie, gdy w głowie się przestawi, to reszta już jakoś idzie:-)
UsuńBardzo ciekawy i na czasie poruszyłaś temat eko. W zasadzie wiadomo, że od siebie trzeba zacząć "nawracać się" w tej dziedzinie, bo niestety - przyzwyczajenia do wygodnictwa weszły nam się porządnie za skórę.
OdpowiedzUsuńObecnie tyle mówi się o ekologii, o ochronie przyrody, bo przecież ona sama się nie uchroni, szczególnie, że człowiek tak agresywnie ingeruje w środowisko. Wystarczy obejrzeć w internecie filmiki, w jaki sposób niszczymy naszą planetę.
Uważam, że tak - należy zacząć małymi kroczkami zmieniać nasze przyzwyczajenia, sortować śmieci koniecznie, dbać o to, by jak najmniej ściągać do naszego domu plastiki, folie, zapuszkowaną żywność czy inne bzdurne, niepotrzebne nam rzeczy, które tylko zagracają nam przestrzeń i ograniczają energię wokół nas.
I o ile my sami możemy mieć wpływ na to, co znajdzie się w naszym domostwie, to jednego nie mogę zrozumieć, dlaczego producenci nie ograniczą produkcji tych artykułów, które nie są eko. To od nich powinno się zacząć kategorycznie wymagać, by to w co pakują towar do sprzedaży było biodegradalne.
Pamiętam z lat swojego dzieciństwa, jak mleko, napoje i inne podobne były w szklanych butelkach,które były albo na wymianę, albo sprzedawano w punktach skupu. Jeździł tzw."szmaciarz", który skupywał za grosze starą, zużytą odzież; były też punkty makulatury; nic się nie marnowało, a przede wszystkim nie zalewał nas ten cholerny plastik.
Małgosiu, mam dokładnie takie samo zdanie! Ale na producentach to my, konsumenci, powinniśmy tę zmianę wymuszać, wybierając produkty ekologiczne, lub przynajmniej te, które mniej światu szkodzą. Rządzący też mają pole do popisu, żeby prawem wymuszać zmiany. Niestety, rządzący rzadko myślą w dłuższej perspektywie i robią głównie to, co się im opłaca i co przełoży się na popularność wśród wyborców. A tematy związane z ochroną środowiska i zwierząt nie są szczególnie popularne i lubiane. Na przykład nie mogę zrozumieć jak to się stało, że ekolog, wegetarianin, miłośnik zwierząt stał się nagle wrogiem ojczyzny, złym lewakiem i przedstawicielem cywilizacji śmierci???? Strasznie mnie to boli.
UsuńPoruszyłaś bardzo ważny temat... ja bardzo chciałabym zacząć wiele zmieniać właśnie zakresie eko i bio (wege wiem, że u mnie w rodzinie nie mam szans). Problem mam taki, że nie mam wsparcia w rodzinie. Kiedy mówię głośno o jakimś pomyśle np. o rezygnacji z kawy na kapsułki (są z plastiku i są jednorazowe), to słyszę "to przestań w ogóle oddychać!"... o segregację śmieci dbam sama... jedynym moim sukcesem jest wprowadzenie w moim otoczeniu toreb eko. Ja sama bardzo staram się ograniczać foliówki, szacuję, że zużywam ich około 90% mniej niż dwa lata temu.
OdpowiedzUsuńCo do samochodu - bardzo chciałam więcej chodzić... i jaki efekt? Auto przestało chcieć odpalać, regularnie odmawia posłuszeństwa - bo za często stało nieruszone :(
Niestety kupuję wędlinę i ser w paczkach... dlaczego? bo to jedyne, które znalazłam ze składem, który jest OK - nie ma żadnych dziwnych dodatków, a ser jest SEREM i składa się z mleka, nie ma barwników czy innych dziwnych substancji.
Jeśli tylko znajdę taki ser i wędliny na wagę to zmienię nawyki i będę chodzić z własnym pojemnikiem :) tu przy okazji pojawia się temat poruszony w komentarzu wyżej - bo ostatnio myślałam o tych moich paczkowanych wędlinach i serach, i uświadomiłam sobie, że nawet jeśli ja ich nie kupię, to producent i tak wyprodukuje taką samą ilość tych opakowań, co oznacza, że i tak zostało zużyte tyle samo plastiku - niezależnie czy go kupię czy nie. Uważam, że zdecydowanie więcej odpowiedzialności powinno być na producentach - ale, tak jak napisałaś wyżej, nikt z rządzących się tym nie przejmuje... :(
Staram się także być eko w zakresie sprzątania, staram się stosować ocet, sodę i kwasek cytrynowy, ale jeszcze nie do końca się w tym odnalazłam, czytam, że to takie świetne środki, ale mnie nie wychodzi i nie widzę spektakularnych efektów (nie wiem, może źle dobieram proporcje?). Dlatego wracam do preparatów w plastikowych butelkach, a później znowu próbuję domowych mikstur... :)
Mam nadzieję, że małymi kroczkami uda mi się osiągnąć lepszy stopień bycia EKO... na razie raczkuję :)
Ach, mogę jeszcze tylko powiedzieć, że bycie eko było jedną z moich głównych motywacji przy uczeniu mojej Ewy korzystania z nocnika :D byłam przerażona ilością zużywanych jednorazowych pieluch... już nie mówiąc o wydawanych pieniądzach...
UsuńBył okres, że korzystałam głównie z pieluch tetrowych... udało mi się Ewę nauczyć korzystania z nocnika kiedy miała 22 miesiące... moja mama mówi, że to i tak późno (mówi, że gdy ja byłam dzieckiem maluchy uczyło się, gdy tylko potrafiły siadać), ale ja widzę, że w obecnych czasach 22 miesiące to wcześnie... gdzieś czytałam, że producenci pieluszek jednorazowych opłacili badania, które wykazały, że uczenie nocnika to "im później tym lepiej" i niestety wiele osób w to uwierzyło :(
Oj, wiem, że to wszystko łatwe nie jest, a otoczenie podcina skrzydła, ale wierzę, że kropla drąży skałę:-)
UsuńCo do kawy z kapsułek, czy wiedziałaś, że są kapsułki wielokrotnego użytku, do których sypie się własną kawę? Używaliśmy jakiś czas, póki się nam ekspres na kapsułkową kawę nie zepsuł:-)
Auto mi na szczęście nie odmawia współpracy, mimo, że go teraz odpalam może raz w miesiącu...
Zakupy głównie robimy w Biedronce, a tam wszystko porcjowane. Osobiście staram się nie korzystać z tych zakupów - kupuję nabiał na targu od sprawdzonej gospodyni i staram się, by to mi wystarczyło. Ale czasem muszę dokupić mleko, albo mam smaka na hummus - pakowany w plastik niestety...
Co do tego, że bez względu na Twoje zakupy, taka sama ilość plastiku zostanie wyprodukowana - właśnie niekoniecznie, bo to konsumenci decydują co kupują, a więc, na czym producent zarobi. Im nas więcej - niekupujących - tym dobitniejsza informacja dla producenta, że musi przemyśleć swój towar, jeśli chce go sprzedać. A poza tym chodzi jeszcze o osobisty udział - to prawda, że ktoś inny produkuje, ale to ja kupuję i potem śmieci się pozbywam, czyli moralna odpowiedzialność za wyprodukowany śmieć przechodzi na mnie. Tak to czuję.
Co do odpieluchowywania dzieci... sama nie wiem. Dla mnie pampersy były strasznie drogie, więc tylko na wyjątkową konieczność i faktycznie sadzałam Dominikę na nocnik, gdy tylko nauczyła się siadać, ale wcale nie mam przekonania, że dziecko w tym wieku faktycznie rozumie, czego się od niego oczekuje. Ale "im później tym lepiej" kompletnie mnie nie przekonuje. Myślę, że każda mama widzi po swoim dziecku, czy jest ono już gotowe na kontrolowanie wypróżniania...
Poza tym to sama czuję się raczkująca w temacie, ale porzuciłam już myśl, że jeśli czegoś nie mogę zrobić na 100% (np. pozbyć się w swoim otoczeniu plastiku), to w ogóle nie warto się starać. Warto się starać. Każda zmiana w dobrym kierunku jest zmianą na lepsze:-)
Cały czas zmierzam w tym samym kierunku.
OdpowiedzUsuńZapraszam do mnie na świąteczne Candy :)
I tego się trzymajmy:-) (znaczy tego dobrego kierunku:-))
Usuń