"Bóg śpi" stoi sobie na półeczce i niezmiennie kusi, ale zwyciężył rozsądek - w pierwszej kolejności książki biblioteczne:)
"Był dom... Wspomnienia" Anny Szatkowskiej już dość dawno temu wybrałam z bibliotecznej półki z dwóch powodów. Przede wszystkim dlatego, że autorka jest córką Zofii Kossak, ale też mocno zachęcająco podziałał na mnie opis z okładki:
Wspomnienia Anny Szatkowskiej odnoszą się do losów rodziny Kossaków (...) Wspomnienia sięgają od lat przedwojennych, przez okres wojny, po
lata 60-te.
(...) Najważniejszą rolę odgrywa w książce matka autorki, Zofia Kossak, której działalność staje się punktem odniesienia do własnego życia Anny Szatkowskiej. Niewątpliwym dodatkowym atutem wspomnień jest przejmująca, zarejestrowana dzień po dniu, szczegółowa relacja z Powstania Warszawskiego. W obrębie książki znalazły się bowiem obszerne fragmenty dziennika spisywanego kilka tygodni po upadku Powstania.
"Książka „Był dom…” stanowi dla mnie jednak swoiste objawienie. Sztukę prostego, sugestywnego opowiadania o dramatycznych faktach przeżywanej historii II wojny światowej i jej następstw posiadła bowiem Anna w stopniu znakomitym. Okazała się kolejną utalentowaną przedstawicielką rodu Kossaków. Zawdzięczamy jej pasjonujący w swej szczerości i jasności obraz, świadectwo życia Zofii Kossak i jej najbliższych w dobie wielkiej próby serc i sumień, w Polsce ciemiężonej i walczącej, wśród wielu ludzi, których już nie ma między nami". /Władysław Bartoszewski/
Anna Szatkowska – pochodzi z rodziny Kossaków. Dziadek był bratem malarza Wojciecha, ona sama jest córką Zofii Kossak-Szczuckiej - autorki powieści historycznych, publicystki, aktywnej działaczki społecznej. Anna Szatkowska wyjechała wraz z matką za granicę już w 1945 roku. Obecnie mieszka w Szwajcarii.
(...) Najważniejszą rolę odgrywa w książce matka autorki, Zofia Kossak, której działalność staje się punktem odniesienia do własnego życia Anny Szatkowskiej. Niewątpliwym dodatkowym atutem wspomnień jest przejmująca, zarejestrowana dzień po dniu, szczegółowa relacja z Powstania Warszawskiego. W obrębie książki znalazły się bowiem obszerne fragmenty dziennika spisywanego kilka tygodni po upadku Powstania.
"Książka „Był dom…” stanowi dla mnie jednak swoiste objawienie. Sztukę prostego, sugestywnego opowiadania o dramatycznych faktach przeżywanej historii II wojny światowej i jej następstw posiadła bowiem Anna w stopniu znakomitym. Okazała się kolejną utalentowaną przedstawicielką rodu Kossaków. Zawdzięczamy jej pasjonujący w swej szczerości i jasności obraz, świadectwo życia Zofii Kossak i jej najbliższych w dobie wielkiej próby serc i sumień, w Polsce ciemiężonej i walczącej, wśród wielu ludzi, których już nie ma między nami". /Władysław Bartoszewski/
Anna Szatkowska – pochodzi z rodziny Kossaków. Dziadek był bratem malarza Wojciecha, ona sama jest córką Zofii Kossak-Szczuckiej - autorki powieści historycznych, publicystki, aktywnej działaczki społecznej. Anna Szatkowska wyjechała wraz z matką za granicę już w 1945 roku. Obecnie mieszka w Szwajcarii.
Anna Szatkowska zadedykowała książkę swoim dzieciom i wnukom. We wstępie napisała: "Kluczem tych wspomnień jest więź rodzinna i Wasza chęć poznania jej przeszłości". I taka właśnie jest jej opowieść - bezpretensjonalnie oddanym świadectwem przeżyć autorki, której przyszło żyć w czasach i warunkach dla nas niepojętych.
Było w książce Anny Szatkowskiej kilka fragmentów, które zrobiły na mnie szczególne wrażenie. Pierwszy dotyczył ucieczki jej rodziny przed Niemcami na Wschód we wrześniu 1939 roku, a następnie chaotycznego powrotu w stronę niemieckiego frontu, gdy 17 września na Kresy wkroczyła Armia Czerwona... Autorka wspomina, jakie to było straszne uczucie, gdy po tej bezładnej ucieczce, wśród spadających bomb, w jedną, potem w drugą stronę, uświadomiła sobie, że nie ma już dla nich, na tej ziemi, ani jednego wolnego i bezpiecznego miejsca... Opis ten jest tak sugestywny, że niemal sama poczułam tę wszechogarniającą bezradność i bezbronność...
Późniejsze opisy Powstania Warszawskiego również robią kolosalne wrażenie, gdyż zrobiła to autorka językiem najprostszym, oddając dramatyczne doświadczenia z naturalnością zwykłej codzienności, a jednocześnie w sposób bardzo emocjonalny. Próżno w dzisiejszych źródłach historycznych szukać równie przejmującego i osobistego zapisu tamtych wydarzeń. Pośród niekończących się sporów o słuszność, czy niesłuszność wybuchu powstania w Warszawie, nikną gdzieś rzeczywiste przeżycia osób biorących w nim udział. Osób, którzy w tych dramatycznych okolicznościach mieli okazję doświadczyć wielkości i wzniosłości swoich działań, poczuć się częścią historii i narodowego dziedzictwa.
I na koniec zauważa autorka, jak niezwykłym doświadczeniem jest brak jakiegokolwiek posiadania. Jak ważne wówczas stają się przekonania i relacje z innymi ludźmi, które grzeją, gdy już nie ma czym się okryć, które karmią, gdy już nie ma co jeść, które dają siłę do przetrwania, gdy sytuacja wydaje się już beznadziejna... Gdy nie ma się niczego, ważne jest tylko to, kim się jest i co z siebie można dać innym.
Gdy po wojnie, po przymusowym opuszczeniu Polski, dobytek Zofii Kossak i jej córki powiększył się tak znacznie, że trzeba było kupić walizkę, Anna Szatkowska tak wspomina tę chwilę: "Na sam jej [walizki] widok mam ochotę płakać: skończyła się nasza niezwykła wolność, tak trudna (niemożliwa?) do osiągnięcia w "normalnym" świecie. Okoliczności ją nam narzuciły, a my dostąpiliśmy przywileju, by poznać ją i docenić".
Zazdroszczę wnukom Anny Szatkowskiej tej rodzinnej opowieści. I bardzo żałuję, że nie dostałam takiej od własnej babci. Bo ja też jestem i zawsze byłam ciekawa przeszłości swoich najbliższych, i od dziecka lubiłam słuchać ich opowieści. Pamiętam, że gdy zmarł mój dziadek, moją pierwszą i wzbudzającą najobfitsze potoki łez myślą było: "i kto mi teraz będzie opowiadać o wojnie..." Miałam wówczas osiem lat, a jak dziś pamiętam to przykre uczucie definitywnej utraty czegoś, czego nie da się już zastąpić. Myślę też sobie, że historia mojej babci, którą wojna zastała podczas odwiedzin u rodziny we Lwowie, skąd została wywieziona na Syberię, byłaby nie mniej porywająca i pouczająca. Znam ją we fragmentach opowiadanych jedynie podczas wspólnego lepienia pierogów, lub rodzinnych spotkań. Ale nawet i te fragmenty umykają z pamięci, gdy nie są odpowiednio utrwalane i uporządkowane w czasie i przestrzeni... Obawiam się, że niedługo nasze rodzinne doświadczenia przepadną w niepamięci, jakby się nigdy nie wydarzyły, jakby nikogo nie obchodziły...
mnie wojna przerażała, nie chciałam słuchać, a może raczej zapamiętać. lubię się czuć bezpiecznie, a te opowieści wytrącały mnie z tego stanu.
OdpowiedzUsuńwczoraj znalazłam tekst w Polityce:
http://www.polityka.pl/spoleczenstwo/artykuly/1532103,1,mlodzi-ludzie-nie-radza-sobie-z-zyciem.read
i bardzo jestem poruszona konkluzją, że wojna nadawała życiu sens...
dla mnie życie jako takie sensu nie ma, jest niczym, póki my sami mu tego sensu nie nadamy. i naprawdę myślę, że nauka filozofii w szkołach byłaby pożyteczna...
Bardzo ciekawy artykuł! Szkoda, że niedostępny w całości...
UsuńJa lubię wojenne opowieści, bo zawsze fascynowali mnie ludzie, którzy radzili sobie w tak ekstremalnych sytuacjach. Wola walki i przetrwania, siła, odporność to cechy, które bardzo mi imponują... Próbowałam je w sobie odnaleźć, ale chyba mi ich brak. Nie wiem skąd się one w człowieku biorą? Może to właśnie jest pytanie o sens życia, którego ja również nie odnajduję w jakimś uniwersalnym znaczeniu. Obawiam się, że gdybym sama znalazła się w tak trudnej sytuacji poszłabym w ślady Witkacego...
I tu masz rację - rodzinne wspomnienia przeciekają przez palce i znikają. Ja sama mam strzępki informacji o moich pradziadkach i dalszych pokoleniach, a sądząc z tych strzępków, to była historia na książkę.
OdpowiedzUsuńJa próbowałam namówić mamę do spisywania swoich wspomnień. W końcu jest na emeryturze, miałby na to czas, ale ona twierdzi, że się do tego nie nadaje. Szkoda...
UsuńSzkoda też, że również do wspomnień ustnych jest dziś mniej okazji - kiedyś więcej było wspólnych zajęć, nie tylko pierogi... Wspólnie się plewiło grządki i robiło przetwory, były długie, ciemne wieczory, gdy brakowało prądu...
Niby jest lepiej, a pod wieloma względami jednak jakby gorzej...
Wojna mnie przerasta jakikolwiek film by nie powstał oddający rozmach wojny widzę w niej pojedynczego człowieka może zawsze siebie i koniec dotychczasowego życia a strata wszystkiego? To na pewno przeżycie niezwykle wzbogacające, ale i traumatyczne. Historie rodzinne zostawiają piętno na niektórych ludziach, że stają się oni bardzo trudni do końca i to już nie jest ani podniosłe gdy trzeba kimś takim żyć pod jednym dachem jednak niektórych rzeczywiście wojna wzbogaciła tak jak autorkę.
OdpowiedzUsuńRozumiem, co masz na myśli. Jako dziecko lubiłam słuchać babci i dziadka opowieści, ale dopiero jako dorosła osoba zrozumiałam, jak bardzo to były dla nich traumatyczne doświadczenia. Przeżyte dramaty odbijają się na późniejszych pokoleniach. Najgorsze jest to, że cierpiąc później z powodów najróżniejszych problemów emocjonalnych, nie mamy pojęcia, co tak naprawdę nam dolega. Latami borykamy się ze swoimi problemami nie wiedząc, że ich przyczyna często tkwi w przeżyciach naszych przodków, o których czasem nie mamy nawet pojęcia...
Usuńnapisałam historie rodzinne a powinno być historie wojenne......
OdpowiedzUsuńJak dobrze, że ktoś pisze takie książki! Ja z mojej osobistej babci wyduszam ile mogę, zawsze jakieś wspomnienia zbieram i staram się zapamiętać. Opowieści dziadka uwielbiam i myślę, że z jego wileńskiego wojennego dzieciństwa byłby niezły film akcji. Czasami zastanawiam się, jak ten człowiek przeżył to wszystko? Przeraża mnie natomiast współczesne lekceważenie starszych osób. Ignorowanie ich doświadczeń i brak szacunku do drugiego człowieka.
OdpowiedzUsuńZagubiło się chyba gdzieś poczucie ciągłości. Kiedyś bardziej szanowało się fakt, że życie ma swoje fazy, a każda z nich jest w jakiś sposób ważna. Dziś liczy się tylko młodość. W czasach terroru młodości, starość jest tylko kalectwem i nie chce się pamiętać, że również mądrością, z której warto korzystać.
UsuńChoć może tak było zawsze, bo od zawsze trwa przecież konflikt pomiędzy młodym - nieustraszonym, prędkim, gorącym, a starym - chłodnym, rozważającym, powolnym. W "Dziedzictwie" był taki fajny fragment, w którym rozsądny nestor rodu wypowiadał się, że na starość pan Mickiewicz na pewno wstydził się niektórych haseł ze swojej "Ody do młodości":)
Muszę się zaopatrzyć w tę książkę:)Kusisz :) Pozdrawiam:)
OdpowiedzUsuńDziękuję:) Ja strasznie lubię o książkach pisać i książkami kusić:)
UsuńMnie z kolei filmy z czasów wojny stawiają do pionu: na co my narzekamy i dlaczego nie doceniamy tego, kiedy i gdzie żyjemy? Wobec możliwości tamtego pokolenia mamy raj na ziemi...
OdpowiedzUsuńI też jak Tobie Ren-ya wydaje mi się, że ja bym nie miała tyle siły ani nie znalazła sensu żeby tak walczyć - ale chyba jednak wydaje mi się...
"Gdy nie ma się niczego, ważne jest tylko to, kim się jest i co z siebie można dać innym"
A co z nas by pozostało gdyby odebrano nam wszystkie nasze walizki...? Ile nas jest w nas, a ile w przedmiotach, które w dzisiejszym świecie tak bardzo nas definiują?
Zachęciłaś mnie do przeczytania tej książki:)
Sowo, dokładnie tak samo terapeutycznie działają te historie na mnie. I na moją mamę też; właśnie o tym sobie przy tegorocznych uszkach rozmawiałyśmy;)
UsuńA co do naszych rzeczy... No właśnie... Kim bylibyśmy bez naszych walizek? Bardzo jestem ciekawa, a jednocześnie bardzo bym się nie chciała przekonać, bo nie wyobrażam sobie życia bez moich rzeczy.
Uwielbiam takie książki! I wiem o czym piszesz....Pamiętam opowieści moich prababek - o wojnach obydwu!
OdpowiedzUsuńNigdy mi nie jest dosyć takich historii... A moje obie babcie były zbyt tajemnicze... Ja wiem, że do niektórych przeżyć i wydarzeń trudno się wraca, dlatego żalu nie mam, ale bardzo mi brak tych niedopowiedzianych...
Usuń