Wakacje się kończą i trochę żal. Pomimo, że czay szkolne dawno już są
za mną, okres wakacyjny wciąż uważam za wyjątkowy. Lato, słońce, długie
dni, kolory, cykające świerszcze... - uwielbiam to po prostu!
Kolekcjonuję te wakacyjne doznania, by grzały mnie w zimie, kiedy to z
powodu zimna i wszechogarniającego mroku podatna jestem na przykre
doświadczenia melancholii.
Ostatni weekend spędziliśmy w Bieszczadach. Magiczne miejsce.
Hippisowska atmosfera - młodość, wolność i przestrzeń. Kempingi z
kolorowymi namiotami, a przy nich młodzi ludzie z gitarami i stosy
opróżnionych puszek po piwie. Sex drugs and rock and roll. Długie włosy
pod kolorowymi kapeluszami, chustki bandanki zawiązane na głowach lub
nadgarstkach, ciężkie obuwie, turystyczny, niewymuszony styl.
Wszechogarniająca swoboda. Zapierające dech w piersiach krajobrazy.
Takie właśnie są Bieszczady! Takie właśnie je zobaczyłam i doświadczyłam
w ostatni weekend. Dziwię się, że nie wcześniej, wszak nie był to mój
pierwszy pobyt w tych stronach.
Zachwycona widokami i atmosferą pstrykałam zdjęcia jedno za drugim,
aż w najważniejszym momencie, podczas zdobywania Gniazda Halicza i
Tarnicy wyczerpały mi się baterie w aparacie. Wczoraj, gdy oglądałam i
porządkowałam zrobione fotki, znalazłam kilka, które dobrze oddają to,
co widziałam i czego doświadczyłam w Bieszczadach. To moja złota
kolekcja na długie zimowe, mroźne wieczory.
Połonina Caryńska |
Gniazdo Halicza i Tarnicy |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz