piątek, 13 września 2019

Wege eko bio

Dołek spowodowany końcem wakacji trwał na szczęście krótko i jak to zwykle we wrześniu, poczułam potrzebę zmian oraz moc do ich wdrażania. Tematyka nie jest dla mnie nowa, badam ją i swoje reakcje już od dłuższego czasu, a teraz poczułam się gotowa przekroczyć kolejny etap i wziąć na siebie jeszcze większą odpowiedzialność za swoje wybory.

A nie jest to łatwe w rodzinie, która może i podziela poglądy (w różnym zakresie), ale nie kwapi się do zmiany własnych zachowań. Ale od początku.


Wegetarianką zostałam rok temu. Też jakoś tak na jesień. Wcześniej bywało różnie - zasadniczo mięsa unikałam, ale ponieważ sama nie gotuję, więc w daniach obiadowych, szczególnie tych jednogarnkowych, byłam zdana na gust kulinarny męża. W końcu udało mi się nakłonić go, by gotował dla mnie osobno, ale od jakiegoś czasu ten układ stał się już dość problematyczny - jest nas za dużo przy stole, a każdy ma inne smaki, przez co układanie wspólnego menu stało się nie lada wyzwaniem i źródłem ciągłych napięć. Postanowiłam więc wycofać się ze wspólnej kuchni i jednak gotować sobie sama. Daję radę. Gotuję głównie raz w tygodniu, dzielę na porcje, mrożę, a po rozmrożeniu modyfikuję nieco każdą porcję, tak że co dzień mam niby to samo, ale jednak nieco inaczej. Korzystam też ze wspólnej kuchni, jeśli akurat to możliwe - czasem podepnę się pod surówkę, jakieś ziemniaczki, czy makaron... Czasem ktoś podepnie się pod moje danie... I jest dobrze:-).


Eko - to również bliska mi idea. Jestem przerażona ilością śmieci, które człowiek produkuje. Jestem przerażona ilością śmieci, które produkuje tylko jedna - moja 6 osobowa rodzina. Ogarnianie i segregacja śmieci to od dawna moje zadanie, więc mam porównanie jak to wyglądało, gdy byliśmy tylko we dwójkę i teraz, gdy dołączyła do nas Dominika z Rodziną oraz Bratanek. Prawdę mówiąc zalewa mnie krew ze złości, na zmianę z ponurą rezygnacją. Młodzi bardziej sobie cenią własną wygodę i upodobania niż los planety... Cóż, takie ich prawo.


Gwoli ścisłości - los planety i przyszłość kolejnych pokoleń również dla mnie nie są główną motywacją dla wdrażanych właśnie zmian. Prawdę mówiąc już dawno przestałam myśleć globalnie, bo im szerszy obraz, tym mniej znaczący wydaje się wkład osobisty. Myślę więc tylko o sobie. A o sobie myślę, że jestem istotą przyjazną. Z zasady nie krzywdzę. I nie chcę do jakiejkolwiek krzywdy przykładać ręki. Albo inaczej - pragnę do minimum ograniczyć swój udział w globalnej krzywdzie i problemach. Pomaga mi w tym mój Wewnętrzny Krytyk, który ma dość mocną pozycję w mojej głowie i potrafi wywierać naprawdę silną presję na zmiany oraz Szymon Hołownia ("Boskie zwierzęta" i nie tylko), który trochę Krytyka łagodzi przekonując, że każda (nawet najmniejsza!) zmiana we właściwym kierunku jest dobra i warta wdrożenia. No więc małymi kroczkami:

- zwracam uwagę na to, co kupuję i staram się eliminować produkty, które generują śmieci, plastikowe szczególnie,
- wybieram produkty biodegradowalne (np. worki na śmieci i psie kupy)
- ograniczam zakupy - każdą potrzebę badam wnikliwie w głowie, czy aby na pewno muszę to kupić,
- staram się nie marnować: energii, wody, żywności,
- eksperymentuję z kompostowaniem bio odpadków,
- staram się (planuję) w większym zakresie wykorzystywać śmieci (znacie temat "cegieł" z plastikowych butelek ściśle wypełnionych drobniejszymi plastikowymi śmieciami??? Czad! Albo pufy i meble ogrodowe również z plastikowych butelek... Fajna sprawa:-)),
- nie korzystam z samochodu, jeśli naprawdę nie muszę, na miejscu głównie poruszam się rowerem, lub piechotką.
- edukuję i naciskam na rodzinę w kwestiach wege i eko


Bio - mam tu na myśli zdrowe jedzenie (jak najprostsze, nieprzetworzone bez konserwantów i innych polepszaczy, czyli temat już całkiem dobrze przeze mnie zbadany i wdrożony), ale też przyjazne, naturalne kosmetyki i całą domową chemię - ten temat dopiero badam. Wydaje mi się i łatwy, i trudny jednocześnie. Łatwy, bo gdy czytam, to wszystko nie wydaje się skomplikowane do samodzielnego zrobienia, ale trudny, bo jak każda zmiana wymaga wysiłku pierwszego kroku, no i trochę żal mi mojego wolnego czasu na kolejną dodatkową pracę, bo już i tak mam go dla siebie tyle co kot napłakał, a tu kolejny obowiązek trzeba by wziąć na siebie... Ale jak mówi Szymon - małymi kroczkami, ważne, że na dobrej drodze. Jakoś to ogarnę:-)


A jak u Was z tymi sprawami? Może coś podpowiecie?

Wszystkie zdjęcia z Pixabay.

sobota, 31 sierpnia 2019

Pół roku

... z wyzwaniem fotograficznym Projekt365 już za mną. To było łatwiejsze pół roku. Wiosna, lato - mimo wszystko - dobrze się fotografują. Długi dzień, codzienne spacery, kolorowe łąki... A teraz z każdym dniem będzie gorzej. Nie tylko pod względem tematów, ale też moich chęci, nastroju i nastawienia. Wiem to na pewno, bo jestem dzieckiem słońca. Im go mniej, tym ze mną gorzej... Już teraz boleśnie kłuje mnie świadomość, że kończy się lato...

Bo to było naprawdę piękne lato! No... może nie tak piękne, jak ubiegłoroczne, ale jednak - LATO. Pełne kolorów, pachnące kwiatami, szumiące ciepłymi podmuchami wiatru, wypełnione łagodnością i swobodą, rozmarzone, roześmiane... szczęśliwe po prostu, nawet mimo zgrzytającej codzienności. O takie:




























Bez lata zgrzytająca codzienność dopiero zacznie ZGRZYTAĆ, na samą myśl czuję się obolała... Oby mi wystarczyło środków znieczulających;-)

niedziela, 11 sierpnia 2019

2 urodziny Flo

... były dokładnie wczoraj i z tej okazji Mama Flo zorganizowała wielkie przyjęcie podwórkowe. Było super, ale też wymagało od nas - wszystkich domowników - sporo przygotowań i pracy. Goście mimo polowych warunków byli zadowoleni, dzieciaki zachwycone, tylko my pod koniec dnia padaliśmy trochę na twarz. No i nie miałam za bardzo możliwości, żeby tę piękną imprezę udokumentować jakoś ładnie fotograficznie...

Dziś dopiero, na spokojnie, sfotografowałam prezent, który wspólnie z Bratankiem zrobiliśmy dla Flo. Nie pamiętam, czy kiedykolwiek zrobiłam coś większego. Ale frajdy z tej pracy miałam... co najmniej na cztery fajerki:-D









Ozdobiłam też okładkę na album Księgę Gości:




Przygotowałam też taki drobiazg na tort - girlandę z imieniem:


Na imprezie tylko na chwilę udało mi się wziąć aparat do ręki. Gdybym miała telefon... Ale okazało się, że w ferworze przygotowań zapomniałam go naładować i padł. Więc jak na rodzinną fotografkę to całkiem się nie popisałam...




Zwierzątka na początku próbowały się odnaleźć w tej niecodziennej sytuacji, ale szybko przekonały się, że najbezpieczniej jednak w domu. Mimo, że czasem udało im się znaleźć na podwórku ustronne miejsce, z którego mogły obserwować wydarzenia, to dzieci zawsze, wcześniej czy później, odkrywały ich obecność i koniecznie chciały się z nimi bawić.


Tylko, że zwierzątka jakoś nie paliły się do zabawy z dziećmi, co zresztą było dla nas jak najbardziej zrozumiałe, więc zdecydowanie chroniliśmy ich prywatność w mieszkaniu:-)