Ostatnie tygodnie w moim życiu pełne były wydarzeń i ludzi. Zaczęło się
od wyjazdu do taty do Wrocławia, potem była feta z okazji czterdziestych
urodziny mojego męża, a ubiegły weekend spędziliśmy w Cork w Irlandii
na komunii mojego bratanka - Oskarka. To ostatnie wydarzenie było dla
mnie najbardziej stresujące, bo nie dosyć, że nie czuję się komfortowo w
obecności mojej bratowej, to jeszcze byłam zmuszona udzielać się
towarzysko na komunijnej imprezie. Przez chwilę ogarnęła mnie nawet
panika, że nie dam rady zejść na dół do gości i przebywać wśród ludzi,
których przecież zupełnie nie znam. Najchętniej zamknęłabym się w pokoju
dzieci i czytała książkę. Mój niezwykle "empatyczny" mąż zamiast mnie
jakoś wesprzeć, to tylko nakrzyczał na mnie, że robię cyrk. On nijak nie
może zrozumieć tej mojej, jak to nazywa, "fobii społecznej". Ale jakoś
wzięłam się w garść i chyba nie dałam nikomu poznać jak bardzo mnie ta
sytuacja męczy. Jednak, gdy wreszcie w poniedziałek nad ranem
przyjechaliśmy do domu, czułam się całkowicie wyczerpana. Wciąż jeszcze
dochodzę do siebie. Na szczęście powrót do uporządkowanego i znanego mi
życia działa niezwykle kojąco. A następny wyjazd do Irlandii czeka mnie
dopiero za rok.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz