Jakiś czas temu pożyczyłam w bibliotece
książkę nieznanego mi autora i o nic mi nie mówiącym tytule. Wybrałam ją
… sama nie wiem dlaczego. W żaden sposób nie wyglądała szczególnie
zajmująco. Ale był to thriller, a ja lubię ten gatunek. Poza tym nie
przyszła żadna z pozycji które zarezerwowałam, a chciałam mieć coś do
czytania w weekend. Była to „Dwunasta karta” autorstwa Jeffery'ego
Deaver'a.
W
czytelni muzeum afroamerykańskiego zostaje zaatakowana szesnastoletnia
Geneva Settle. Udaje się jej uciec, a napastnik pozostawia w bibliotece
kartę tarota z wizerunkiem Wisielca. Zdarzenie
może mieć związek z pisaną przez dziewczynę pracą semestralną,
poświęconą jej przodkowi - weteranowi wojny secesyjnej, wyzwoleńcowi i
działaczowi na rzecz praw czarnej społeczności Ameryki. Ponieważ
prześladowca nie ustaje w próbach zgładzenia panny Settle, do akcji
wkraczają błyskotliwy kryminalistyk Lincoln Rhyme i jego partnerka
Amelia Sachs. Chcąc pomóc w ujęciu przestępcy, muszą ustalić, dlaczego
Thompson Boyd postanowił zabić Genevę, co się przydarzyło przed prawie
stu czterdziestu laty jej przodkowi i o jakim wielkim sekrecie pisał w
listach do żony Charles Singleton.
Główny
bohater – wybitny kryminolog – jest sparaliżowany od szyi w dół. Może
poruszać jedynie serdecznym palcem jednej ręki. Jego dom to istne
laboratorium wypełnione najnowocześniejszym sprzętem.
Wtedy
sobie uświadomiłam, że znam już ten wątek. Skądś znam sparaliżowanego
kryminalistyka, który rozwiązuje zagadki i kieruje śledztwem z własnego
łóżka. Ale skąd? …. Po chwili przypomniał mi się film Kolekcjoner kości. To stąd znam Lincolna Rhyme'a. Nawet nie wiedziałam, że ten film
powstał na motywach powieści. Niezwłocznie postanowiłam go sobie
przypomnieć. Podobał mi się tak samo, jak za pierwszym razem. A ponieważ
z mojego doświadczenia wynika, że książka zazwyczaj jest lepsza od
swojej filmowej adaptacji, postanowiłam również przeczytać książkę. W
mojej bibliotece jej nie było, więc zamówiłam przez internet. W ubiegłym
tygodniu ją otrzymałam. I teraz powieść spokojnie sobie leży na
półeczce i czeka na swoją kolej.
Tymczasem
wczoraj skończyłam drugi tom serii, czyli „Tańczącego trumniarza”.
Okazał się jeszcze lepszy od „Dwunastej karty”. Bardziej zaskakujący i
trzymający w napięciu.
Detektyw Lincoln Rhyme ściga nieuchwytnego, seryjnego mordercę zwanego Tańczącym Trumniarzem. Ten
niezwykle inteligentny zbrodniarz uderza znienacka, błyskawicznie,
zawsze w odmienny sposób, po czym znika bez śladu. Tylko jedna z jego
ofiar zauważyła charakterystyczny szczegół, o którym przed śmiercią
zdążyła powiedzieć policji. Ten szczegół to niezwykły tatuaż na ramieniu
mordercy, przedstawiający Śmierć tańczącą z kobietą przed otwartą
trumną.
Muszę to przyznać: od przedostatniej powieści cyklu o Lincolnie Rhyme'ie, czyli od „Dwunastej karty” stałam się jego fanką.
oj tak, ja też go lubię! w ogóle zauważyłam u siebie tendencje dwie: 1. do kryminałów, 2. do S-F ;-) oba gatunki uwielbiam w formie książki i serialu, film jakoś mnie już nie bawi, bo albo muszę czekać aż puszczą w tivi, albo dołączą do gazety ;-) na kino mnie nie stać [dwojako: po pierwsze emocjonalnie - ja muszę móc wyjść, zapalić, kawkę, herbatkę, siku ;-)a poza tym kto to widział płacić ćwierć stówy za oglądanie filmu wśród ćlamkających popcorn i siorbiących kolę? błeee!), a wypożyczalni jak na lekarstwo (se teraz każdy ściąga :-/)
OdpowiedzUsuńa seriale są dostępne w necie za darmochę bez "ściągania" ;-) o!
Ja do kryminałów mam wręcz stosunek sentymentalny - ledwie doszłam do wprawy w czytaniu, to natychmiast zaczęłam je z maminej półki podbierać:) Czytałam ukradkiem, żeby mama nie widziała i z emocji obgryzałam pazury. I oczywiście chciałam zostać detektywem.... Niestety, okazało się, że nie za dobrze u mnie ze spostrzegawczością, a z dziecięcej naiwności, to i do dziś nie wyrosłam;)
UsuńI też lubię seriale (i grube książki) - im dłużej jestem z ulubionymi bohaterami, tym lepiej - pożegnań nie znoszę;)