Na początku były motki. Zakupione z największą uwagą, zweryfikowane
pod względem grubości, jakości i miękkości. Z motków powstał sweter.
Niby ładny, ale coś było z nim nie tak. Nie leżał. Zdarza się. Sweter
poszedł do sprucia. Ze swetra powstała tunika. Przypomniałam sobie o
niej jakoś tak na początku jesieni, gdy, przy okazji porządków, robiłam
przegląd swojej garderoby. Tunika też jakoś mi nie leżała. Prawie jej
nie nosiłam. Niby zaraz po zrobieniu mi się podobała, ale potem ... nie
czułam się w niej dobrze. Strasznie nie lubię, gdy jakieś moje ciuchy
leżą nieużywane, zwłaszcza włóczkowe ciuchy, to dla mnie wielkie
marnotrawstwo materiału. Chwilę nad nią podumałam, jeszcze raz
przymierzyłam i... sprułam.
Do uzyskanej włóczki (a pamiętam, że była to Puchatka Aniluxu)
dodałam jeszcze nitkę Sasanki (również Aniluxu) i, tym razem szydełkiem
(nr 10), wydziergałam sobie zupełnie nową tunikę. Wydziergałam i
rzuciłam w kąt, gdyż moją uwagę przykuły inne, w moim przekonaniu
atrakcyjniejsze, projekty. Dopiero ostatnio dorobiłam do tuniki włochaty
szaliczek i dziś wreszcie ją zszyłam, a ponieważ dzień był piękny,
udało się ją również od razu sfotografować w plenerze na spacerze:).
No cóż, do trzech razy sztuka. Oto metamorfoza mojej tuniki:
W spacerze uczestniczyła również nasza nieodłączna towarzyszka, Brenda,
która tym razem, albo kręciła się koło moich nóg, skutecznie psując
kolejne ujęcia, albo z kolei, podekscytowana, odbiegała za daleko,
siejąc postrach wśród, nielicznych na szczęście, spacerowiczów. A poza
tym - nie do wiary! - znów zakwitły trawniki:)
Komentarze
2010/11/26 09:52:43
I ja jestem zadowolona z tej wersji. I
mam nadzieję, że w takiej formie moja tunika się już godnie zestarzeje
(a wtedy przerobię ją na dywanik albo pufę dla wnuków:))))
Dziękuję i pozdrawiam:)
Dziękuję i pozdrawiam:)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz