Powieść Nadine Gordimer zachęcała opisem na okładce:
Nagrodzona prestiżową Man Booker Prize powieść laureatki literackiej nagrody Nobla!
Prawdziwy obraz Czarnego Kontynentu, który skłania do refleksji na temat
postawy człowieka wobec zła i trudnych wyborów moralnych.
Mehring, pięćdziesięcioletni przedstawiciel białej mniejszości i bywały w
świecie przedsiębiorca, staje się trybikiem w maszynie apartheidu.
Źródło jego dochodów to katorżnicza praca czarnoskórych robotników na
farmie oraz inwestycje w górnictwo, także oparte na niewolniczym wyzysku
rdzennych mieszkańców Afryki. Zdawszy sobie w końcu sprawę z jałowości
takiej egzystencji, a nawet niesprawiedliwości systemu gwarantującego mu
dobrobyt, bohater usiłuje uciec przed problemami kraju – okazuje się to
jednak niemożliwe.
Nie była to łatwa lektura. Głównie ze względu na sposób prowadzenia narracji. Strumień świadomości nie jest moją ulubioną techniką literacką. Nie przebrnęłam przez Jamesa Joyce'a, którym zachwycał się mój brat, ani Virginię Woolf, choć przecież swego czasu byłam zapaloną czytelniczką prozy feministycznej...
Z monologami wewnętrznymi bohatera "Trudnych wyborów" poradziłam sobie tylko dlatego, że były przeplatane bardziej treściwymi rozdziałami, opowiadanymi poprzez inne występujące w książce postaci.
Ale książka niełatwa jest również ze względu na sam temat. Osadzona w całkiem obcej mi rzeczywistości, opowiada o problemach, które na pierwszy rzut oka wydają się nie mieć z nami nic wspólnego. Przecież u nas nie było apartheidu! U nas nie ma niewolniczej pracy czarnych, wyzysku, na którym bogacą się uprzywilejowane warstwy. My mamy demokrację. Wolność i równość!
Czyżby?
Mehring należy do klasy uprzywilejowanej. Jest nie tylko biały. Jest również bogaty. Bajecznie bogaty. A także wpływowy, ustosunkowany i pożądany. Żyje tak, jak człowiekowi z jego statusem przystoi - ciężko pracuje dyrektorując najróżniejszym przedsiębiorstwom, podróżuje po świecie, chodzi na proszone kolacje i bale charytatywne, a w wolne dni jeździ na swoją farmę, którą na co dzień zajmują się czarni robotnicy. Na farmie znajduje spokój i wytchnienie. Wzorem innych zmanierowanych bogaczy zachwyca się prostym życiem i prostymi przyjemnościami z dala od zgiełku wielkiego miasta...
Być może Mehring nie czuje się do końca szczęśliwy i spełniony, ale z pewnością jest mu wygodnie. Być może dostrzega jałowość swojej egzystencji i niesprawiedliwość systemu, z którego czerpie korzyści, jednak nie wydaje mi się, by dręczyły go z tego powodu wyrzuty sumienia, czy poczucie winy. Świat jest jaki jest. Nie da się zmienić jego natury. Obok lwów muszą istnieć antylopy. Los chciał, by on był lwem. Przecież nie będzie za to przepraszać!
Cyniczny, pełen arogancji i przekonany o przyrodzonym mu statusie, Mehring kpi z poglądów buntowników, którzy chcieliby poprawić los wyzyskiwanych. Wytyka (nie bez racji zresztą) ich hipokryzję - słowa nic nie kosztują, a jeśli nawet kończą się kłopotami z prawem, to jakże wygodnie jest wówczas móc skorzystać z pomocy tych pogardzanych uprzywilejowanych, by uniknąć przykrych konsekwencji... Wygodnie jest gardzić niesprawiedliwymi dochodami Mehringa i jednocześnie korzystać z dobrodziejstw, które one zapewniają (edukacja, mieszkanie, podróże...).
Mimo to jednak, nie można powiedzieć, by Mehring był postacią niesympatyczną. Jest zwyczajny. Produkt swoich czasów, obyczajów i kultury. Żyje, pracuje, boryka się z problemami, osobistymi rozczarowaniami i żywiołami natury. Dba o swoich czarnych. Taki ludzki pan z niego - przywiezie prezenty na święta, da premię, pozwoli skorzystać z samochodu, przymknie oko na drobne przewinienia i uchybienia... Dobry i uczciwy.
Zupełnie tak samo dobry i uczciwy jak więszość z nas. Nas, których na co dzień nie interesują okoliczności wyprodukowania dóbr, jakie właśnie pakujemy do koszyka. Nas, smakujących potrawkę z kurczaka bez analizowania tego, w jaki sposób ów kurczak stał się mięsem. Nas, żartujących sobie rubasznie z możliwości intelektualnych, kompetencji, ambicji i wyglądu kobiet. Nas, wspierających od czasu do czasu jakąś fundację, dzięki czemu mamy błogie poczucie, że troszczymy się o los potrzebujących i nie musimy już zawracając sobie głowy trudną sytuacją sąsiadów - przecież są od tego jakieś instytucje!
Fakt, że jest nam dobrze i wygodnie, w jakiś sposób czyni nas podobnymi do Mehringa. Często, tak jak i on, mamy nawet swoje bezpieczne i spokojne azyle - farmy (domki na wsi, chatki w górach, dacze nad jeziorem, przytulne poddasza), na których pragniemy odpoczynku i wyciszenia z dala od problemów świata...
Bo przecież nie da się zmienić świata!
Tak łatwo przy tym zapomnieć, że nie da się też od niego odizolować...
Tak łatwo przy tym zapomnieć, że nie da się też od niego odizolować...
Jesteśmy częścią świata, a jego problemy, nawet jeśli od nich uciekamy, nawet jeśli nie chcemy nic o nich wiedzieć i tak mogą nas dosięgnąć i zniszczyć pieczołowicie poukładane wygodne i spojone życie...
Rzadko sięgam po bestsellery. Zwłaszcza amerykańskie. Ostatnio odkrywam wspaniałą literaturę skandynawską. Ale nie zawsze trafię na pozycję tak bardzo interesujące, jakbym chciała.
OdpowiedzUsuńTwoja recenzja książki, dowodzi na to, że każda pozycja zmusza nas do zastanowienia się nad naszą egzystencją, nad ludzkim słabościami i mocnymi stronami charakteru, nad takimi, a nie innymi wyborami naszego bohatera. Uwielbiam zagłębiać się w obcą naturę, wejść z kimś do obcego świata, jakby posiedzieć na czyimś fotelu, bądź zjeść z nim obiad.
Niestety nie potrafię tak pięknie pisać ( choć bym chciała), toteż nie będę się wymądrzać. W każdym razie warto czytać, by poznawać jak najwięcej.
Pozdrawiam
Autorka "Trudnego wyboru" pochodzi z RPA, a książkę tę napisała jeszcze w czasach apartheidu. Ciekawe jest to, że ustrój w RPA już dawno się zmienił, ale wymowa książki wciąż pozostaje aktualna. Może właśnie na tym polega wielkość prozy tej pisarki, że pisze o własnym podwórku, ale w taki sposób, że dotyka to każdego z nas. Naprawdę jestem pod ogromnym wrażeniem uniwersalności jej przekazu.
UsuńA książki lubię dokładnie z takiego samego powodu:)
Nie znałam terminu " apartheid". Dzięki Tobie wiem więcej. Pozdrawiam
UsuńJa pamiętam to słowo jeszcze z Dziennika Telewizyjnego:) Z powodu apartheidu właśnie, czyli segregacji rasowej, głośno było swego czasu o RPA - organizacje międzynarodowe ciągle nakładały na ten kraj różne sankcje i o tym się mówiło.
UsuńA poza tym, czemu twierdzisz, że nie potrafisz ładnie pisać? Właśnie ładnie piszesz! Bardzo mi się podobało to, co napisałaś o czytaniu książek:)
napiszę przewrotnie: też chciałabym być lwem, choć nie oszukujmy się, nawet lew może zostać ustrzelony.
OdpowiedzUsuńświadomość, że są obok ludzie biedni, wyzyskiwani i potrzebujący wsparcia wymaga wypracowania. albo znalezienia się po tej drugiej stronie lustra. ja nieustająco twierdzę, że jeśli przestaniemy sobie nawzajem pomagać, to ten świat stanie i przestanie istnieć.
fantastyczna recenzja!
Dokładnie o to chodzi - w globalnej rzeczywistości, niezależnie od pozycji, nie da się się być ponad, albo poza problemami. To czym się grodzimy od problemów świata to dla tegoż świata bańka mydlana - nie istnieje, choć nam się wydaje, że umościliśmy sobie w jej wnętrzu wygodne i bezpieczne schronienie.
UsuńJestem idealistką - wierzę w solidarność ludzi, wierzę, że to ważne, by nas obchodziło, co dzieje się z innymi... Ale z drugiej strony doświadczenie (nie tyle osobiste, co historyczne) boleśnie odziera mnie ze złudzeń - świat opiera się na krzywdzie i wyzysku. Tym się karmi, i napędza.
a tak a propos zupełnie polecam tekst z nowej Polityki o tym, dlaczego tak mało zarabiamy. zagotowało mnie, bo robiłam risercz do pracy zaliczeniowej koleżanki (3 dni w czytelni spędziłam) i szlag mnie trafił, bo kumulacja wiedzy na temat tego jak nasze kochane państwo łamie nie tylko Konstytucję, ale i prawa człowieka mnie przytłoczyła. dlaczego, na litość!, dlaczego dajemy się tak robić w jajo zamiast wyjść na ulice?
UsuńI właśnie przed takimi wiadomościami chowam się na poddaszu;/ Bo i tak na to nic nie poradzę, a tylko się przytłoczę....
UsuńCzasami wychodzą ludzie na ulice. Jak ich coś bardziej przytłoczy.... Wtedy są rewolucje. Ale doświadczenia pokazują, że rewolucja to też katastrofa...
Mocne podsumowanie, bardzo dobra recenzja. Prawdopodobnie nie sięgnę po książkę, bo też specjalnie mnie nie ciągnie do strumieni świadomości, ale sam temat jest godny uwagi.
OdpowiedzUsuńLudzkie uczucia to coś, czego wśród ludzi jest coraz mniej.
A co do produkcji różnych dóbr - jesteśmy zaradni i oszczędzamy, kupimy tańsze spodnie z Bangladeszu, po co przepłacać za polskie? Wszystkie koncerny przekonują, że kochają swoich pracowników, wspierają ich, więc wierzymy, bo przecież by nas nie okłamali.
Jeśli chodzi o żarty z kobiet, albo jakieś rasistowskie, nacjonalistyczne przezabawności - to taka walka z wiatrakami. Ktoś raz powie coś głupiego, a echo odbija się w nieskończoność.
To tylko przypadek, że jesteśmy uprzywilejowani, albo mamy lepiej, albo nie urodziliśmy się na Filipinach. Nie żaden powód do wywyższenia się. Uważam, że trzeba być wdzięcznym za to, co się ma i w miarę możliwości dzielić z innymi (nie tylko materialnie).
W życiu van Gogha był tak okres, gdy był on kaznodzieją w górniczej osadzie. Biedota pracowała po dwanaście godzin w najgorszych warunkach za najmarniejsze wynagrodzenie. Van Gogh spytał właściciela, czy jest coś, co można zrobić, by im ulżyć. Dać podwyżkę, zadbać o bezpieczeństwo, skrócić czas pracy?... Właściciel odpowiedział, że nic nie da się zrobić, bo cokolwiek by zmienić, to cena węgla od razu stałaby się za wysoka, by można było go sprzedać, a wtedy trzeba by zamknąć kopalnię i wszyscy ci ludzie w ogóle nie mieliby pracy, ani nawet tych najmarniejszych dochodów. To miało miejsce pod koniec XIX w. Ale nawet w oświeconym i cywilizowanym XXI wieku ludzie bywają w równie beznadziejnej sytuacji... To nie wróży dobrze na przyszłość...
UsuńNie czuję się uprzywilejowana, ale żyje mi się w miarę wygodnie. Dlatego wymowa tej książki tak mnie uwiera. Nie jestem pewna, czy daję od siebie wystarczająco...
Reniu.....zabrzmi to trochę niepopularnie....ale......dzięki Tobie, już nie muszę czytać tej książki:) Specjalnie napisałam "trochę" bo po książkę sięgnę...za jakiś czas. Teraz jestem w połowie "Mężczyzna, który tańczył tango" Polecam :)
OdpowiedzUsuńPodobno książki są jak lustra - widzi się w nich tylko to, co już się ma w sobie, dlatego niech Ci się nie zdaje, że po przeczytaniu recenzji znasz już lekturę:) W książkach ciekawe jest właśnie to, że ilu czytelników tyle wrażeń. Zawsze z ogromnym zdumieniem, ale też i niekłamaną ciekawością, odkrywam zupełnie różne opinie na temat przeczytanych przeze mnie książek lub obejrzanych filmów. Jeśli chodzi o "Trudny wybór", to też w sieci znajdują się całkiem inne od mojej recenzje:)
UsuńMasz Reniu rację oczywiście :) Dzięki:) pozdrawiam
UsuńTak, może nie ma niewolnictwa w typowiej postaci, ale systemy wciąż opierają się na wyzysku i cieżkiej pracy zwykłych ludzi - nas. To nie są już pręgierze, żeby karać, ale czy poniżanie słowami lub drobnymi złośliwościami, dzień po dniu nie jest tym samym? a może jest czyms nawet gorszym? wciąż żyjemy i będziemy żyć pośród tych, którzy chcą się wywyższyć, pokazać swoja władzę, a my będziemy próbowac - w realu lub w myslach - odegrać się na nich, uwolnić, pokazać, ze my tez jesteśmy tacy sami... taka chyba jest natura człowieka i taki jest urok życia w społeczeństwie. nie da się zamknąć w czterech ścianach i żyć tylko dla siebie i swojego światku.
OdpowiedzUsuńbardzo podoba mi się Twoja recenzja!
Anka
Dziękuję:)
UsuńRzeczywiście jest w w człowieku jakaś taka paskudna potrzeba czucia się lepszym od innych... Gdy nie należy się do wyższej klasy społecznej, to bodaj wobec kasjerki w supermarkecie, czy kelnerki w barze, chciałoby się okazać swoją "przewagę"...
Cóż, chciałoby się, żeby było inaczej, ale smutna prawda jest taka, że kasa rządzi, a zasobniejsi zawsze mogą więcej...
Potrzebę wywyższania rodzą kompleksy...
UsuńPowszechne jest zjawisko, że najwięcej pomagają innym ludzie starsi i biedni, a nie ci, którzy więcej mają.
Kiedyś brałam udział w kweście na rzecz i też miałam takie doświadczenia: starsi wygrzebywali grosze ze swoich zniszczonych portfelików, a młodzi (i z wyglądu bardziej zasobni) przechodzili patrząc w drugą stronę:(
Recenzja, jak zwykle, mistrzowska!
Dziękuję:)
UsuńMożna by im nawet współczuć, że tacy zakompleksieni, gdyby nie byli jednocześnie tak strasznie wkurzający;)
A co do kwesty... może młodzi byliby bardziej chętni, gdyby to była zrzuta skrzyknięta na facebooku, bo przecież oni też potrafią się zaangażować, jeśli porwie ich cel i forma, np WOŚP... Ale na pewno coś w tym jest, co mówisz... biedni i pokrzywdzeni zawsze są na biedę i krzywdę bardziej wrażliwi.
Tak, tak, ja raczej nie tego typu młodych miałam na myśli, bo ci też zwykle (jeszcze) zasobni nie są, a się dzielą.
UsuńTamci to wsiadali do swoich wypasionych fur i z piskiem opon oznajmiali światu o swojej obecności.
Bardzo ciekawa recenzja i równie ciekawa dyskusja pod nią :)
OdpowiedzUsuńTrudno mi się tak na szybko odnieść do tych wszystkich zagadnień (wyszedłby mi pewnie nie komentarz, ale tryptyk :))))
Co raz częściej myślę jednak o tym, że my, tzw. 'ludzie zachodu' zbyt rzadko poprzestajemy na tym, co mamy i gnamy z dzikością do posiadania co raz większej liczby rzeczy, których w ogóle nie potrzebujemy.
A co do pomocy innym to czasami zadaję sobie takie pytanie: czy daję z tego, co mi zbywa, czy z tego, czego nie mam w nadmiarze (a jednak chcę się dzielić :)))
Oby tylko to nie było (dla mnie) wymówką, by w ogóle nie pomagać. A o to przecież bardzo łatwo.
Ps. Nie za bardzo wiem, czym jest 'narracja stumieniem świadomości' (choć nie brzmi to dobrze, oj nie :)))), ale ... zachęciłaś mnie, by książkę przeczytać. Dodaję do listy!
To prawda - w porównaniu z innymi gatunkami, ludzkich potrzeb nigdy nie da się całkiem zaspokoić, bo gdy tylko nie musimy martwić się o te podstawowe, natychmiast skupiamy się na dodatkowych, a później prestiżowych, a później... Ciągle chcemy więcej i więcej... To nic złego. Gorzej, gdy chęć zaspokojenia własnych potrzeb przesłania wszystko inne...
UsuńA co do pomocy, to mam bardzo podobne do Twoich odczucia. Trudno jest znaleźć uczciwy kompromis pomiędzy własnymi potrzebami, a chęcią wsparcia innych potrzebujących. Dla ludzi, którzy nie mają gdzie mieszkać, ani za co żyć, moje potrzeby, to zwykłe zbytki...
No tak książka trudna i nie z naszych czasów i miejsce odległe, ale zdaje się autor osiągnął to, co chciał, bo przyszły chwile zastanowienia, dyskusja i takie tam. Masz rację gonimy za tym żeby żyć lepiej, być lepszymi niż inni i konsumpcyjne społeczeństwa niewiele mają na swoją obronę. Zaledwie kilka procent che naprawdę pomagać i oczywiście w większości to kobiety mają ciągoty do bycia w organizacjach charytatywnych. Faceci są od robienia kasy. Trudno znaleźć swój złoty środek. Wykorzystywanie ludzi na taką skalę i robienie kasy w ten sposób mnie przerasta. W każdym razie skończę dobrym akcentem, że jak coś zrobię charytatywnie to zaraz zdaję sobie sprawę, że to kropla w morzu i to pociąga kolejne kroki no i też czuję się niewolnikiem czasami.
OdpowiedzUsuńNa zasadzie "uderz w stół, a nożyce się odezwą":) Niby nas temat nie dotyczy, a jednak dała mi książka do myślenia... Z jednej strony czuję się tą warstwą niższą, ale z drugiej przecież doskonale zdaję sobie sprawę, że mam więcej niż inni, no i też beznadzieja mnie ogarnia, gdy uświadamiam sobie, jak wielki jest ogrom ludzkiej biedy i jak niewiele mogę zrobić, by to zmienić...
Usuń