środa, 17 czerwca 2020

Suma wszystkich strachów*

Lęk, że gdzieś na wyjeździe zgubię kluczyki do samochodu jest jednym z moich najstarszych lęków. Towarzyszy mi odkąd mam samochód, czyli... naprawdę już długo. Ale nie on jeden. Mam też inne... Na przykłada lęk przed złymi wiadomościami. Sprawia on, że boję się, gdy dzwoni telefon. Za każdym razem, gdy mam odebrać jakiekolwiek połączenie, to ściska mnie w żołądku... Boję się też dzwonić do kogoś, bo to także okazja, by dowiedzieć się o czymś STRASZNYM. Boję się, gdy ktoś zaczyna ze mną rozmowę w nietypowy sposób, np. muszę ci coś powiedzieć... 

Moja niedzielna przygoda w lesie była idealną pożywką dla owych strachów - przez kilka godzin hulały sobie po mnie aż miło;-)


Z powodu swoich lęków na każdym wyjeździe niemal obsesyjnie sprawdzam stan stan torebki. Po kilka razy. Nawet, gdy wiem, że od ostatniego razu nic się nie mogło zmienić. Poczucie, że wszystko jest na swoim miejscu działa na mnie kojąco. Ale ostatnim razem było tak miło i byłam tak zaabsorbowana, że prawie zupełnie o tym zapomniałam. Dopiero po zdjęciach, gdy byliśmy już w drodze powrotnej do auta, po raz pierwszy zajrzałam do torebki. I po raz pierwszy w życiu mój lęk o kluczyki się zmaterializował.

Zmartwiałam.


Zaczęłam gorączkowo zastanawiać się, gdzie mogłam je zgubić. Pamiętałam, że na pewno chowałam je do torebki, gdy odchodziliśmy od samochodu. Pamiętałam, że torebkę zostawiłam niedomkniętą, bo ledwo mieścił mi się w niej telefon. Może dlatego wpadły? Może wtedy, gdy kilkukrotnie schylałam się do Milki, by odpiąć lub zapiąć jej smycz, gdy mijaliśmy innych spacerowiczów lub rowerzystów? Może wtedy, gdy odłożyłam torebkę na pobocze, gdy robiliśmy zdjęcia? A może wtedy, gdy wyciągałam z niej telefon, bo chciałam zrobić zdjęcie uroczym fioletowym kwiatkom na poboczu (zdjęcia i tak nie zrobiłam, bo wiatr za bardzo przeszkadzał)...?

To był najdłuższy niedzielny spacer po lesie w historii.

Oboje z mężem łaziliśmy tam i z powrotem przeszukując potencjalne miejsca straty. A co się przy tym nasłuchałam! Zupełnie niepotrzebnie, bo w wyrzucaniu sobie głupoty, bezmyślności i niekompetencji naprawdę sama radzę sobie doskonale. Jestem niekwestionowaną mistrzynią samokrytyki i obwiniania się. W końcu rozdzieliliśmy się i ja szukałam w swoich miejscach, a Mąż rozglądając się, poszedł w stronę samochodu, zadzwoniwszy po drodze do zięcia, żeby przywiózł nam zapasowe klucze.

Na szczęście mamy zapasowe i na szczęście był ktoś, kto mógł nam je dostarczyć. W nieszczęściu zawsze trafią się jakieś okruchy szczęścia...


Obiektywnie rzecz biorąc wiedziałam, że nie wydarzyło się nic strasznego. Ale ta wiedza w żaden sposób nie znajdowała odzwierciedlenia w moim samopoczuciu. W stracie kluczyków nie chodziło tylko o kluczyki. Chodziło o stratę. I o mnie. Bo to ja dopuściłam do tej sytuacji - przytrafiło mi się to, bo byłam nieuważna i niedbała... Poza tym ja przecież niczego nie gubię! Nie jestem odporna na stratę czegokolwiek. Nawet stratę ulubionej spinki do włosów potrafię przeżywać tygodniami i rozbebeszać całe mieszkanie, łącznie z workiem z odkurzacza, by ją znaleźć (nie znalazłam, gdyby ktoś/ktosia była ciekawa....)

Tym razem też nie potrafiłam przestać szukać. Dreptałam bez końca tam i z powrotem, i wyobrażałam sobie, że kluczyki leżą sobie gdzieś spokojnie, i na pewno już zaraz, za chwilę, je znajdę, może w tej kępce trawy, albo w następnej.... Przecież nie mogły zniknąć, muszą gdzieś tu być! Chyba, że zabrał je ktoś ze spacerowiczów? A może złośliwie rzucił w chaszcze?... W środku tej całej nerwowej dreptaniny zadzwonił telefon. To mąż. Oczywiście od razu żołądek podszedł mi do gardła. Strasznie się bałam, że usłyszę, że nie tylko nie mam kluczyków, ale i samochód nie stoi już w miejscu, w którym go zostawiliśmy... Z drugiej strony w sercu tliła się nadzieja, że może kluczyki znalazły się gdzieś przy aucie, może... Dlatego po dłuższej chwili, z duszą na ramieniu... Odebrałam połączenie.


Ostatecznie wróciliśmy do domu z dwoma kompletami kluczy. Zięć dowiózł zapasowe, a chwilę później do naszego samochodu podjechał rowerzysta. Znalazł moje kluczyki kilka kroków dalej, co znaczy, że zgubiłam je zaraz na początku spaceru. Tylko mi się zdawało, że wkładam je do torebki, w rzeczywistości nie trafiły do niej, tylko obok i spadły na ziemię, a ja byłam tak zadowolona z dnia, z lasu i siebie, że tego nie zauważyłam. Powiedział, że jeździł przez las kilka razy tam i z powrotem, i zaczepiał ludzi pytając, czy nie zgubili kluczy do auta. Na nas nie trafił, bo z psami chodzimy boczną, rzadziej uczęszczaną drogą...


Z tego wszystkiego, po powrocie do domu, dostałam migreny.

Ale zażyłam tabletkę i mi przeszło. I zachciało mi się pisać, choć ledwie kilka dni wcześniej pisałam, że nie mam już nic do powiedzenia... Jedno wydarzenie dało mi taką huśtawkę emocjonalną, że długo nie mogłam złapać równowagi. Nie wiem, czy to na stałe, czy jednorazowa wena, niemniej jednak opisanie tego wszystkiego trochę mi pomogło:-)

A Wy? Macie jakieś lęki? Jak sobie z nimi radzicie?

* - tytuł zapożyczyłam z książki Toma Clancy'ego, bo mimo że cała sytuacja nie miała w sobie za wiele prawdziwej grozy, to moje lęki naprawdę mnie przerażają.

** - zdjęcia to kadry zebrane z różnych innych leśnych okazji.


35 komentarzy:

  1. Mam kilka mocnych lęków. Aż tak, że mam stwierdzona nerwicę lękową. Aczkolwiek od czasu jej stwierdzenia (a to już kilkanaście lat), przybyło mi tych lęków 200%. Ale bez szczegółów ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. U mnie depresja lękowa... Trudno się żyje z takimi przypadłościami i fakt, że z wiekiem te problemy się pogłębiają. I nie chce się o tym gadać, szczególnie na poważnie... Mnie się udaje czasem ubrać swoje lęki w jakiś półżartobliwy ton lub nieco czarny humor i to wystarcza, by na jakiś czas spuścić napięcie i jest trochę lepiej;-)

      Usuń
  2. Ulżyło mi. Widać nie jestem jedyną osobą, która obsesyjnie sprawdza, że jeszcze ma kluczyki do samochodu w przeznaczonej do tego kieszonce i że telefon nie wypadł. A ileż to było przyspieszonych powrotów, bo nie miałam pewności czy zdjęłam z gazu gotujący się wcześniej obiad, wyłączyłam tenże gaz, zamknęłam mieszkanie. Te obawy są niesamowicie stresujące i często psują przyjemność wyjścia/wyjazdu z domu. Znalazłoby się jeszcze kilka przykładów...
    Dlatego staram się z pełną świadomością, a nie tak odruchowo chować określone rzeczy, a przed wyjściem z domu robię świadomy obchód i staram się zapamiętać, że żelazko wuyłączone, na kuchni nic nie ma itd.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właśnie też staram się skupiać na czynnościach, o których skutki się boję, a mimo to okazuje się, że sporo rzeczy i tak robi się automatycznie, albo niespodziewanie coś rozproszy uwagę - pies na przykład, na którego trzeba uważać, by się nie wyrwał ze smyczy zbyt blisko ulicy;-).
      Mojej Mamie, która ma podobne lęki do Twoich w sprawach domowych, poradziłam, żeby spisała sobie check-listę, na podobieństwo tych, które mają piloci w samolotach;-). Na szczęście mieszkamy obok siebie i w podobnych chwilach niepewności Mama dzwoni do mnie, bym coś sprawdziła w Jej domu:-)

      Usuń
  3. Jedyny lęk to brak pracy z resztą spokojnie sobie poradzę. Trafiliście na uczciwego rowerzystę 😁

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W pracy mam sytuację stabilną, ale czasem wybucha mi w głowie myśl - a co będzie, jeśli stracę pracę??? Tworzę sobie wtedy scenariusze ratunkowe i napięcie trochę mija. W erze koronawirusa ten lęk dopadł wielu ludzi niestety:-(
      Mamy szczęście do ludzi. Zazwyczaj. Bo ostatnio zdarzył się nam też zgoła odmienny przypadek:-(

      Usuń
  4. Huśtawki emocjonalne też są potrzebne, do wyzwalania weny na przykład :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Haha, bardzo dobre spojrzenie na huśtawkowy problem:-)
      Właściwie to staram się szukać dobrych stron w różnych niefajnych sytuacjach. Albo przekonuję się, że inni mają gorzej. Moje problemy to spacerek, w porównaniu z innymi. Sęk w tym, że serce rzadko w tych momentach słucha głowy...

      Usuń
  5. Doświadczenie lekko traumatyczne, ale zakończone budującą świadomością, że można jeszcze trafić na uczciwego człowieka.
    Jeśli chodzi o kluczyk samochodowy to obsesyjnie pilnuję go, gdy zaparkuję w pobliżu kratki ściekowej - boję się, że mi wypadnie z dłoni i wpadnie w czeluście tego odpływu. Właściwie nie wiem, dlaczego parkuję w takich miejscach.
    Cenną rzeczą, którą zgubiłam i nie znalazłam, był dość sporych rozmiarów złoty krzyżyk. Nie był mój tylko córki- dostała go na I Komunię. Był za duży, żeby takie małe dziecko go nosiło. Pożyczyłam go, gdy jechałam z młodzieżą na praktykę do Danii. Uczniowie w zakładach gastronomicznych mieli zajęcia, a ja miałam czas na wielogodzinne samotne piesze wycieczki. Tego dnia miałam naprawdę wiele kilometrów w nogach. A brak biżuterii odkryłam dopiero pod prysznicem - został tylko łańcuszek. Musiałam pogodzić się ze stratą, ale wyrzuty sumienia dopadają mnie czasem, mimo iż minęło już chyba 15 lat.
    Jako człowiek panicznie boję się żywiołów: dużych akwenów, porywistych wiatrów, burz z trzaskającymi gromami, gradu. Ogień nie przeraża mnie aż tak bardzo jak woda. Boję się też wysokości - nie mogę spokojnie patrzeć, gdy ktoś się wspina. Będę musiała się jednak jakoś zaimpregnować na ten lęk, bo Starsza się wspina i podsyła mi zdjęcia i filmiki. Głębokość też mnie przeraża - wycieczki do kopalń w Wieliczce, Tarnowskich Górach, czy "Wujek" w Katowicach, wiązały się ze stresem wywołanym świadomością, że ma się nad sobą setki ton ziemi.
    Boję się też klatek schodowych, zaprojektowanych tak, że schody pnąc się dookoła w górę, tworzą w środku pustą przestrzeń. W moich koszmarach w tę studnię wpadam ja, albo moje dzieci.
    Jako matka boję się o przyszłość moich córek - i cóż z tego, że dorosłe i zaradne... i tak się boję.
    Czego się nie boję? -.... śmierci się nie boję, choć oczywiście jeszcze nie zamierzam wybierać się na tamten świat.
    Uff...się rozpisałam, mam jeszcze wiele innych bardziej irracjonalnych lęków, ale w tym miejscu postawię już kropkę. :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dobrze, że większość ludzi jest jednak uczciwych i z takimi mam najczęściej do czynienia:-)
      Żywioły też budzą lęk. U mnie zwłaszcza długotrwałe deszcze. Kiedyś mieliśmy nieszczelne okno połaciowe i nam się lało. Wymieniliśmy cały dach z tego powodu, już jest ok, ale lęk pozostał. Do tej pory, gdy pada sprawdzam, czy gdzieś nie wyjdą ślady wilgoci, a to już parę lat minęło...
      Ale te irracjonalne są najgorsze - czuję się, jak przed egzaminem - żołądek w gardle, rozdygotanie, ucisk w klatce piersiowej... Ale dlaczego konkretnie? Nie wiadomo. Jak to komukolwiek wytłumaczyć? Nie ma szans, nie zrozumie. Dopytuje tylko - ale czego się boisz??? Nie wiem.

      Usuń
  6. No I od teraz żegnaj beztrosko, bo kluczyki nie chciały wpaść do torebki...
    Ja rzadko coś gubię. Jako dziecko notorycznie gubiłam klucze od domu, więc po kolejnej burze od ojca wyrobiłam sobie jak że wszystko cenne clean zawsze głęboko w torbę albo do zapinanej kieszeni. W życiu dorosłym rzadko zdarza mi się gubić cokolwiek, raczej zdarzy mi się odłożyć w inne niż dotychczas miejsce i siedzeń czas na poszukiwaniach ;) notorycznie zapominam telefonu jeśli mam go w czarnym futerale, więc nie używam czarnych, kolorowy bardziej rzuca się w oczy. Tak jak Ty słabo sobie radzę że stratą, więc jeśli nie mogę czegoś oszukać jestem smutna do czasu, aż odkryje tę rzecz w nowym miejscu.
    Boje się poważnej choroby, niedołężnej starości, utraty zębów i ludzi niestabilnych psychicznie, bo nie wiem jak zareagować w tym ostatnim przypadku, choć pracuje nad tym, żeby odzyskać równowagę i wychodzi mi coraz lepiej. Najważniejsze to nie pozwolić by strach nami zawładnął, bo wtedy życie traci sens...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam podobną historię i stosunek do gubienia rzeczy jak Ty:-). Na szczęście rzadko mi się zdarza coś zgubić "na stałe". Jeśli coś zginie w domu, to wiadomo, że wcześniej czy później się znajdzie. (Oprócz spinki - ta już się chyba nie odnajdzie, położyłam na niej krzyżyk. Ale ciągle pamiętam, że zgubiłam;-)). Kiedyś po kilku latach odnalazłam nożyczki do robótek - zamknęłam je w robótkowej gazecie i odłożyłam do szafki. Dobrze, że od czasu do czasu mnie nachodzi, by sobie poprzeglądać takie starocie:-)
      Z różnymi lękami żyję od dzieciństwa, uprzykrzają mi życie, ale na szczęście nie mam poczucia, że mną władają. Mam świadomość, że od lęku nie ucieknę, nie da się go zamknąć, więc muszę z nim jakoś żyć. Ale to, co mogę, co się da, to jednak ograniczam, na przykład podróże w dalekie i nieznane miejsca... Z dala od domu czuję się bardzo niekomfortowo, a podróże już same w sobie mnie przerażają.

      Usuń
  7. Chyba każdy ma jakieś leki,jednak z biegiem lat niektóre wypedziłam z mojego życia, nie warto .Są rzeczy ważne i ważniejsze.Są dodatkowe klucze i to jest fajne.Wychodzac z domu już wcześniej wszystko przygotowuje,nie pracuje przed wyjściem. Najbardziej to obawa i lęk czy mąż będzie miał swój rzut choroby czy atak, reszta się nie liczy.Oby tylko mieć ten jeden spokój psychiczny,reszta się nie liczy.Dobrze że klucze się znalazły,no i dobrze ze wracasz cała Ty.Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  8. Miało być prasowac a nie pracować.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. U mnie z biegiem lat pojawiają się nowe, albo te stare zaczynam odczuwać intensywniej. Gdybym tak umiała je wypędzić, jak Ty!
      Ale masz rację - gdy tylko jest zdrowie, to z wszystkimi innymi problemami zawsze jakoś można sobie poradzić. Trzymaj się i pozdrowienia dla Męża:-)

      Usuń
  9. Gdzieś, ktoś napisał lub powiedział, że dostajemy to, czego się boimy. I niestety tak jest. Lęk jest pierwotny, atawistyczny. Czasem nas chroni, a czasem wpędza w czarne dziury. Strach poraża, ale także czasem mobilizuje. Zależy kiedy, jaki, komu, co... Zależy dlaczego. Niestety, dopóki nie zrozumie się skąd ten strach się wziął, on będzie rządził. Przeżyty strach zostaje niejako oswojony.
    Twoje lęki są tak mi bliskie...Sama noszę pęk kluczy - do domu, samochodu, firmy, szafek w firmie... Głupota z jednej strony, bo jak zgubię to kompleksowo będzie prawdziwy dramat. Z drugiej strony - takiego pęku, który swoje waży ciężko zgubić np. gdzieś upuszczając. No nie da się tego nie usłyszeć.
    Tylko się nie śmiej, ale na moje zgubienia mam dosyć specyficzną metodę - proszę św. Antoniego o pomoc. Tak, ja wiem. Brzmi cudacznie. Zwłaszcza, że nie jestem osobą wierzącą. Ale mam to gdzieś, bo działa. O ile jest to do odzyskania, to zostanie odzyskane. Jeśli nie? Cóż.. Trochę mi to zajęło, ale staram się wówczas wytłumaczyć sobie, że widać tak miało być i może ten przedmiot trafi do kogoś, kogo uszczęśliwi bardziej albo komu będzie bardziej potrzebny. I wierz mi, wtedy mniej boli.

    Czego się boję? Raka i Alzheimera. Ale nawet na to mam rozwiązanie. Grunt, to świadomość strachu i jego konsekwencji.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też się boję tych chorób. Nawet nie tego, że dotkną mnie, ale kogoś z moich bliskich, że na mnie spadnie obowiązek opieki, a ja sobie nie poradzę... Ale z drugiej strony wiem też, że gdy człowiek musi, to sobie radzi. Wiem to z własnego doświadczenia i innych ludzi. Mamy niezwykłą zdolność adaptacji. I na tę ludzką zdolność liczę, gdy stanę przed taką sytuacją.
      Też sobie układam awaryjne scenariusze:-). Może w rzeczywistości nie okazałyby się przydatne, ale przydają się na teraz, pomagają radzić sobie z bieżącym lękiem:-)

      Usuń
  10. Och Moja Droga:)))moja suma strachów jest przeogromna.Ale najbardziej się boję jak wszystko "układa" się dobrze,wtedy nagle uderza mnie świadomość ,że przecież jak jest dobrze,to za chwilę musi być niedobrze bo równowaga w przyrodzie być musi.Nagle jak u zakochanych motylki w brzuchu u mnie te motylki objawiają napad strachu.Boję się przede wszystkim o dzieci,a raczej choroby czy wypadki z ich udziałem.Wtedy nie mogę spać,szukam tematów zastępczych ,staram się zaprzątać czymś głowę.Masakra jakaś.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Już nie raz się przekonałam, że gdy jest za dobrze, to zaraz się robi źle;-)
      Tak, dokładnie to są te "motylki w brzuchu"! Długo nie potrafiłam sama opisać tego stanu, aż mnie olśniło, że dokładnie tak czułam się przed egzaminami - to nie był tylko lęk w głowie, ale też objawy z ciała, z brzucha i klatki piersiowej zwłaszcza. Teraz te objawy z ciała występują samodzielnie, bez jakiegoś konkretnego źródła. Nawet nie na jakąś konkretną myśl, tylko tak po prostu. Nagle zaczynam tak się czuć. I te lęki są najgorsze. Są jak migrena i tylko tabletka przerywa atak.

      Usuń
  11. Doskonale Cię rozumiem... zarówno to obsesyjne sprawdzanie torebki jak i później stres związany nie ze zgubionym przedmiotem tylko właśnie z faktem, że czegoś nie dopilnowałam...
    Kiedyś byłam bardziej zbzikowana, przyznam szczerze, bardziej się bałam... odkąd zostałam mamą w sumie największy mój lęk jest o... zdrowie... chodzi mi o to, że póki wszyscy jesteśmy zdrowi i cali, to wiem, że damy sobie ze wszystkim radę :) cała reszta jest mało ważna. I to tyle z moich obecnych lęków :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To prawda, gdy człowiek zdrowy, to cała reszta jest do ogarnięcia:-)

      Usuń
    2. Hm... Powiem Ci, że po napisaniu komentarza u Ciebie przyszła do mnie jeszcze refleksja - Twój post zmusił mnie do myślenia i obserwacji! :) - i okazało się, że jednak mam jeden lęk... technologiczny :D mam mnóstwo różnych cennych dla mnie danych (zdjęć, samodzielnie tworzonych materiałów dydaktycznych, szkiców, itp.) pozapisywanych w cyfrowej wersji. Dla mnie to wszystko ma ogromną wartość, choć sam sprzęt jest już wiekowy ;) naprawdę strach mnie ogarnia jak pomyślę, że mogłabym to wszystko z jakiegoś losowego powodu stracić...
      Tak, to zdecydowanie jeden z moich lęków :)

      Usuń
    3. Przynajmniej w tym temacie czuję się bezpiecznie - mąż informatyk czuwa;-)

      Usuń
  12. Najważniejsze, że się pojawił ten rowerzysta :-)
    No i przecudowne zdjęcia!
    Tak sobie myślę czego się boję... i wychodzi mi na to że wojny i starości, a najbardziej ze wszystkiego głupoty. Ych...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeśli o wojnie mowa... najbardziej przeraża mnie myśl o bliskich, których nie będę mogła ochronić i o moich zwierzętach, które mogłyby zostać bez opieki...
      Dziękuję:-)

      Usuń
  13. Nie lubię nocnych telefonów, bo te informują wyłącznie o śmierci, sprawdzam dziesięć razy czy mam klucze na działkę i po zamknięciu wszystkich zamków, czysczy klucze są w torebce, 2 razy kłódkę w piwnicy, dokumenty w torebce, kiedy są potrzebne. No. To chyba wszystko.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czyli bardzo podobnie, jak u mnie;-)
      Nocne telefony rzadko mi się przytrafiają, ale jeśli już, to stawiają na równe nogi i przyprawiają o palpitacje, nawet mimo tego, że jeszcze nigdy nie przyniosły tej najgorszej z wiadomości...

      Usuń
  14. Nie mam lęków. Raczej się nie boję prawie niczego. Boję się lisów i nie lubię ich spotykać. Odkąd przeprowadziliśmy się do domku na polanie - trochę boję się burzy.
    Czytam teraz taką książkę: "Sztuka sięgania gwiazd". Opowiada ona o dziewczynie, która się wszystkiego bała. Okazuje się, że jedynym lekarstwem na lęk jest stawienie mu czoła. Książka fajna i szybko się czyta. Każdy znajdzie w niej kawałek siebie. Polecam Tobie !

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Książka brzmi obiecująco, sprawdziłam w sieci, jeśli będzie dostępna w naszej bibliotece na pewno skorzystam, dziękuję bardzo!
      Podziwiam i zazdroszczę życia bez lęków:-)

      Usuń
  15. Możemy sobie rękę podać. Kluczyki od samochodu i domu są zawsze w konkretnej kieszeni torebki. Jak ich tam nie ma, jest panika. W drodze na lotnisko, 1 godz. Drogi od domu, potrafię sprawdzić 10 razy, czy mam paszporty. Na szczęście są aplikacje w telefonie i nie potrzebujemy biletów. Na szczęście mój mąż jest oazą spokoju. No,ale bez paszportu nie można latać, prawda?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Choć bardzo rzadko podróżuję, to zdarzają mi się sny, że jadę na lotnisko, jestem spóźniona, a na miejscu okazuje się, że czegoś nie mam - dokumentów, biletów... czy czegokolwiek innego ważnego... Tak mnie ten sen przeraża, że szok! Aplikacje w telefonie też mnie przerażają, a co będzie, jak telefon padnie?

      Usuń
  16. Piękne zdjęcia lasu z różnych spacerów nasuwają mi refleksję, że nawet zmagając się z lękami mamy dostęp do harmonii i piękna. Oby te lęki nie paraliżowały tylko dostarczały inspiracji. Serdecznie pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeszcze mnie nie paraliżują. Utrudniają życie, ale daję radę funkcjonować. Poza tym, to nie jest tak ciągle... zdarzają się całkiem dobre dni:-). Dziękuję bardzo:-)

      Usuń
  17. Nie wdając się w szczegóły jestem wręcz przepełniona lękami. Czasem aż się dziwię, że funkcjonuję przy tym nie najgorzej :)

    OdpowiedzUsuń