niedziela, 11 października 2009

Dwie książki...

… - „Bez mojej zgody” Jodi Picoult i „Gdzie jesteś, Amando” Dennis'a Lehane'a zajęły moją uwagę w minionym tygodniu. Książki w jakiś sposób do siebie podobne, bo obie mówią o sprawach kontrowersyjnych i nie dają jednoznacznych odpowiedzi.

 Patrick Kenzie i Angela Gennaro od dłuższego czasu nie przyjmują żadnych skomplikowanych zleceń. Gdy jednak w ich biurze pojawiają się zdesperowani wuj i ciotka zaginionej w tajemniczych okolicznościach Amandy, para detektywów postanawia zrobić wyjątek i zająć się tą trudną sprawą. Czteroletniej dziewczynki szukają dziesiątki policjantów i mieszkańcy Bostonu. Wszystkie tropy prowadzą jednak donikąd. Patrick i Angela mają coraz mniej czasu...

Temat wydaje się fajny, prawda? Nie jest to jednak typowa powieść kryminalna. To książka o moralności i prawie, i o tym, że te dwie kategorie nie zawsze idą ze sobą w parze. W pewnym momencie jeden z głównych bohaterów – detektyw Remy Broussard mówi: „...czasem robimy rzeczy słuszne, które by się w sądzie nie obroniły.” Jest pewny swoich racji, bowiem sam podjął się bezprawnych działań, w których słuszność wierzy. Zwątpił w prawo, bo wielokrotnie był świadkiem, gdy zawodzi ono tych, których właśnie powinno chronić, tych najbardziej bezbronnych, którzy nie potrafią jeszcze sami o siebie zadbać - dzieci. Współtworzy zespół ludzi, którzy gotowi są za wszelką cenę i każdymi metodami bronić prawa dzieci do bezpiecznego i szczęśliwego dorastania. Cel szczytny. Ale czy cel uświęca środki? Na jakiej podstawie przyznajemy sobie prawo do decydowania o tym, co jest właściwe, a co nie?

Mnóstwo jest takich dylematów w tej książce. Nic nie jest tu tylko czarne, albo tylko białe.

I naprawdę mogłabym powiedzieć, że bardzo mi się ta książka podobała, gdyby nie narracja. Moim zdaniem jest to słaba strona powieści. Nie wiem, może to wina tłumaczenia, ale w wielu miejscach nie potrafiłam zrozumieć emocji bohaterów i dosyć mi to przeszkadzało w odbiorze treści.

 Annie nic nie dolega, a mimo to żyje ona tak, jakby była obłożnie chora. W wieku trzynastu lat ma już za sobą niejedną operację, wielokrotnie oddawała krew, żeby utrzymać przy życiu swoją starszą siostrę Kate, która we wczesnym dzieciństwie zapadła na białaczkę. Anna została poczęta w sztuczny sposób, tak aby jej tkanki wykazywały pełną zgodność z tkankami siostry. Jest dla niej dawcą idealnym. Aż do tej pory akceptowała tę życiową rolę. Teraz Anna, wzorem większości nastolatków, zadaje sobie pytania dotyczące tego, kim jest naprawdę. Różnica pomiędzy nią a większością nastolatków polega na tym, że przez całe życie postrzegano ją wyłącznie przez pryzmat siostry i tego, co dla niej robi. Anna dojrzewa do podjęcia decyzji, która dla wielu osób byłaby nie do pomyślenia, decyzji, która podzieli jej rodzinę, a dla ukochanej siostry będzie oznaczać śmierć.

To dopiero była uczta. Płakałam rzewnymi łzami, a przecież nieczęsto mi się to zdarza. Książka po prostu cudowna. Wielowątkowa i opisująca perspektywę każdego z bohaterów, dzięki czemu dowiadujemy się jak to jest być rodzicem umierającego dziecka, jak to jest żyć w rodzinie, w której centrum stanowi nieuleczalnie chora siostra, jak to jest czuć na sobie odpowiedzialność za życie bliskiej osoby, jak to jest nie móc kontrolować własnego ciała, jak to możliwe, że jednocześnie można kochać i ranić się nawzajem, jak to jest, kiedy życie nas zaskakuje i przynosi zupełnie co innego, niż to, czego się można było spodziewać. Jak to jest być bezradnym, bezsilnym, załamanym, a jednocześnie pełnym mocy, wiary, nadziei i miłości.

Jak zwykle u Jodi Picoult mnóstwo pytań, ale żadnych odpowiedzi. No, może jedna jest. Na koniec rozprawy, sędzia ogłaszając swoją decyzję mówi: "... musimy (...) wybierać takie rozwiązania, które pozwolą nam spokojnie spać w nocy, albowiem moralność jest ważniejsza niż etyka, a miłość większa niż prawo."

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz