W
ferworze wydarzeń dnia codziennego umknęła mi jedna książka, którą
ostatnio przeczytałam. Była krótka i „połknęłam” ją w zaledwie jeden
dzień. To trochę usprawiedliwia fakt, że o niej zapomniałam. Ale zrobiła
na mnie wrażenie.
„Parszywy
weekend” Helen Zahavi, to, jak przeczytałam na okładce, „opowieść o
Belli, która pewnego dnia stwierdziła, że ma dość. Jedni ludzie dobrze
sobie radzą w życiu, inni źle. Bella należała do tych drugich. ... ale
nauczyła się przegrywać. Chciała tylko, żeby ją zostawili w spokoju...
Wiodła nudny, szary żywot. I nic by się nie zmieniło, gdyby nie pewien
obserwujący ją mężczyzna. Nie miał dość rozsądku, by zapomnieć o niej,
kiedy przestała odsłaniać okno... „.
Na
okładce przeczytałam również, że jest to powieść kobiety o kobiecie dla
kobiet wyłącznie. Hm, pomyślałam zaintrygowana. Czyli, że co? O miłości
będzie? Sądząc z użytego w tytule słowa „parszywy”, może o
nieszczęśliwej miłości? Tak, czy inaczej postanowiłam to sprawdzić i
wypożyczyłam tę lekturę. Jej treść była dla mnie wielkim zaskoczeniem. W
najprostszych słowach jest to historia o przemianie ofiary w
drapieżnika. Czytając ją wyraźnie czułam bunt, gniew i desperację
głównej bohaterki, a także mściwą satysfakcję, gdy agresorzy orientowali
się, jak mylne było ich przekonanie o słabości i bezbronności swojej
ofiary.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz