Przede wszystkim bardzo serdecznie dziękuję za wszystkie słowa otuchy pod moim poprzednim wpisem. Wasze wsparcie i zrozumienie było dla mnie prawdziwą pociechą. To nie był nasz pierwszy stracony zwierzak. To nie był też pierwszy zwierzak, który zginął na naszej ulicy. To jedna z głównych dróg w naszym mieście. Jest ruchliwa. Zdajemy sobie sprawę z ryzyka - to się mogło (wciąż może) stać każdego dnia, z każdym kotem z naszego stadka. Przytrafiło się najmłodszemu. Bo był jeszcze taki niedoświadczony. Nie miał nawet roku... Nie cierpiał, wyglądało, że zginął natychmiast.
Jesteśmy dorośli. Wiemy, jak poukładany jest ten świat. Ale strata i tak boli. Potwornie. I złości mnie fakt, że życie toczy się dalej, że sprawy się dzieją, jakby nic się nie wydarzyło. W drodze do pracy słyszę głośne reklamy sklepów z entuzjazmem nawołujące do radosnych zakupów, a współpracownicy w biurze błaznują tak samo jak zwykle. A Feluś w swoim życiu nawet nie zaznał wiosny... Nie zaznał przyjemności wygrzewania się w letnim słoneczku, ani buszowania w wysokich trawach łąki za domem... No i już nigdy nie przytulimy się do jego miękkiego, ciepłego futerka i nie usłyszymy gardłowego "brrrumbrrrum", które czasami było pytaniem, czasem nawoływaniem, czasem prośbą, a czasem wyrazem błogości....
Jesteśmy dorośli. Wiemy, jak poukładany jest ten świat. Ale strata i tak boli. Potwornie. I złości mnie fakt, że życie toczy się dalej, że sprawy się dzieją, jakby nic się nie wydarzyło. W drodze do pracy słyszę głośne reklamy sklepów z entuzjazmem nawołujące do radosnych zakupów, a współpracownicy w biurze błaznują tak samo jak zwykle. A Feluś w swoim życiu nawet nie zaznał wiosny... Nie zaznał przyjemności wygrzewania się w letnim słoneczku, ani buszowania w wysokich trawach łąki za domem... No i już nigdy nie przytulimy się do jego miękkiego, ciepłego futerka i nie usłyszymy gardłowego "brrrumbrrrum", które czasami było pytaniem, czasem nawoływaniem, czasem prośbą, a czasem wyrazem błogości....
Wiem, że te uczucia w końcu miną, a rana się zabliźni. Ale tymczasem, na ile to możliwe, izoluję się od świata i czytam. Dużo czytam. Nie dziergam od skończenia swetro-poncha z resztek. A od śmierci Felka ani tyle nie potrafię się zająć włóczkami. Książki są skuteczniejszym plastrem, lepiej odwracają uwagę. Pisanie bloga też doskonale się sprawdza...
Jedną z ostatnich przeczytanych przez mnie książek jest "Simona. Opowieść o niezwyczajnym życiu Simony Kossak".
Mówili o niej „Czarownica” — bo gadała ze zwierzętami oraz miała kruka
terrorystę, który kradł złoto i atakował rowerzystów. Ponad trzydzieści
lat żyła w drewnianej leśniczówce pośrodku Puszczy Białowieskiej, bez
wody i prądu. Spała w łóżku z rysiem i mieszkała pod jednym dachem z
oswojonym dzikiem. Była naukowcem, ekologiem, autorką nagradzanych
filmów i słuchowisk radiowych. Aktywnie działała na rzecz najstarszego
lasu w Europie. Uważała, że należy żyć prosto i blisko przyrody. Wśród
zwierząt znalazła to, czego nigdy nie doświadczyła od ludzi.
Ostatnia Kossakówna. Córka Jerzego, wnuczka Wojciecha, prawnuczka Juliusza — trzech malarzy rozmiłowanych w polskim krajobrazie i historii. Bratanica Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej i Magdaleny Samozwaniec. Miała być synem i czwartym Kossakiem. Tak jak przodkowie, dźwigać sztalugi i znane nazwisko. Wybrała własną drogę…
Co takiego spotkało ją w Krakowie, że zdecydowała się na ucieczkę? Dlaczego została wydziedziczona? Wreszcie — czy w „dziczy” odnalazła szczęście?
Hipiska z Białowieży autorstwa Anny Kamińskiej to fascynujący portret buntowniczej pasjonatki i silnej, nietuzinkowej kobiety. Opowieść o bezkompromisowym szukaniu swojego miejsca w świecie i o zrzucaniu ciężaru wielkiego nazwiska. Historia upadku starej, artystycznej rodziny oraz tego, jak szara rzeczywistość PRL-u wymazywała barwny świat krakowskiej arystokracji.
Ostatnia Kossakówna. Córka Jerzego, wnuczka Wojciecha, prawnuczka Juliusza — trzech malarzy rozmiłowanych w polskim krajobrazie i historii. Bratanica Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej i Magdaleny Samozwaniec. Miała być synem i czwartym Kossakiem. Tak jak przodkowie, dźwigać sztalugi i znane nazwisko. Wybrała własną drogę…
Co takiego spotkało ją w Krakowie, że zdecydowała się na ucieczkę? Dlaczego została wydziedziczona? Wreszcie — czy w „dziczy” odnalazła szczęście?
Hipiska z Białowieży autorstwa Anny Kamińskiej to fascynujący portret buntowniczej pasjonatki i silnej, nietuzinkowej kobiety. Opowieść o bezkompromisowym szukaniu swojego miejsca w świecie i o zrzucaniu ciężaru wielkiego nazwiska. Historia upadku starej, artystycznej rodziny oraz tego, jak szara rzeczywistość PRL-u wymazywała barwny świat krakowskiej arystokracji.
Książka Anny Kamińskiej odświeżyła i uzupełniła moją wiedzę o rodzinie Kossaków, na której swego czasu byłam dość mocno zafiksowana. Wiem już, na przykład, dlaczego we wspomnieniach Magdaleny Samozwaniec tak oględnie (albo nawet wcale) pojawia się osoba jej brata Jerzego. Nie tylko nie byli blisko, ale wręcz się nie lubili. Nawet ojciec - Wojciech - często wyrażał się o synu dość niepochlebnie i wyglądało, jakby nie darzył go sympatią. Jerzy, choć odziedziczył talent plastyczny po ojcu, niespecjalnie pasował do rodziny. Nie tylko z wyglądu, ale też z osobowości. Uderzyło mnie jak mógł, pochodząc z tak ciepłego i radosnego domu, zgotować swoim córkom tak koszmarne dzieciństwo??? Znając przeszłość Simony, naprawdę nie trudno się dziwić jej trudnemu charakterowi.
Simona Kossak od początku ogromnie związana była z historią swojej rodziny. Przez całe życie nosiła w sobie presję, że z takim nazwiskiem nie może być przeciętna. A jednak początkowo wydawało się, że nie odziedziczyła żadnych zdolności. Nie potrafiła malować, nie znalazła w sobie pasji do pisania tak jak jej znane ciotki. Była rodzinnym wyrzutkiem. Beztalenciem. Wyglądało też na to, że nawet swojego zamiłowania do zwierząt nie będzie mogła realizować zawodowo. Miała problemy z dostaniem się na studia na wydział biologii, a gdy się wreszcie dostała, przez pierwsze lata była raczej kiepską studentką. Wszystko zmieniło się pod koniec studiów, po wyborze specjalizacji i tematu pracy magisterskiej. To chyba wtedy Simona odkryła swoje powołanie, które nadało sens jej życiu, a ją samą rozwinęło i określiło jako człowieka. Znalazła swoją drogą. I na tej drodze stała się osobą wybitną, i godną swego nazwiska.
Książka jest opracowana i napisana z ogromną wrażliwością, i wyczuciem. Myślę, że doskonale oddaje tę dwoistą naturę Simony, która z jednej strony potrafiła z miłością i poświęceniem opiekować się zwierzętami, z drugiej bezwzględnie skreślać ze swojego życia ludzi, którzy zawinili jej choćby drobiazgiem. Biografia Anny Kamińskiej nie jest laurką dla Simony, ale czuć w niej ogromny szacunek do tej postaci, która początkowo zagubiona, niepewna siebie i przytłoczona wielkością swoich wielkich przodków, potrafiła znaleźć własną drogę i zapisać nową, zupełnie wyjątkową kartę w dziejach rodziny Kossaków.
Inne moje wpisy o Kossakach i ich twórczości:
Niesamowita biografia :) Masz Kochana talent do opisywania książek!
OdpowiedzUsuńFaktycznie niesamowita. Dziękuję!
UsuńJa jeszcze wrócę do Felusia, bo każda kocia strata boli mnie bardzo. Patrzę na moje koty, widzę jak wyrywają się w świat. Wystarczy uchylić okno i od razu biegną żeby choć świeżego powietrza powdychać. Marzę o przeprowadzce na wieś, także ze względu na nich. Chciałabym żeby mogły pobiegać po trawie i upolować mysz. Ale zawsze jest ta druga strona. Koty wychodzące żyją krócej.
OdpowiedzUsuńNo właśnie, nie ma idealnych wyborów, zawsze jest coś kosztem czegoś... A my uwierzyliśmy, że nasze koty są na tyle mądre, by nie pchać się na ulicę, a już na pewno nie pod samochód. Felek był ostatnim, po którym mogliśmy się tego spodziewać, bo nawet nigdy nie widzieliśmy, by się udawał w tamtym kierunku. Nasze koty zawsze są sterylizowane i kastrowane, żeby ich instynkty w świat nie pchały i rzeczywiście dzięki temu lepiej się domu trzymają. Mamine kotki mają już z 10 lat, Maniek w tym roku skończy 3... A Felkowi nie wiem... może mu wiosna do głowy uderzyła? Wiosna to potrafi...
UsuńA ja mam wrażenie, że wcale nie mają jakiegoś instynktu samozachowawczego. Nawet w domu plączą się pod nogami, mam wrażenie, że jeśli chodzi o ich bezpieczeństwo są niestety bardzo głupie.
UsuńGłupie, czy ufne... na jedno wychodzi, faktycznie plączą się, znaczy plącze się, bo teraz tylko Maniek...
UsuńBardzo mi przykro z powodu Felusia :( Dobrze, że znalazłaś odskocznię od smutnych myśli... Pozdrawiam cieplutko!
OdpowiedzUsuńTak, trzeba się czymś zająć, żeby odwrócić uwagę od przykrych myśli, ale one skubane i tak bez przerwy się do świadomości dobijają, już nie dławią gardła, ale wciąż wywołują fale smutku...
Usuńjeszcze raz *tulam* i dziękuję za wspaniałą recenzję :-) noszę się z zamiarem, ale zawsze coś innego wpada.
UsuńPrzepraszam, że się dopisuję tak w środku, ale blogger znowu postanowił zniknąć okno komentarza.
Wczoraj skończyłam "Dożywocie" Marty Kisiel-Małeckiej i tarzałam się ze śmiechu. Bardzo mi była taka lektura potrzebna, polecam z całego serca
♥
Dziękuję, Kochana!
UsuńDo czegoś zabawnego muszę jeszcze poczekać aż mi się żałoba złagodzi, bo teraz jeszcze nie dałabym rady...
Mnie te książka bardzo się podobała.
OdpowiedzUsuńAnna Kamińska wykonała naprawdę kawał dobrej roboty.
UsuńMój Franuś odszedł w październiku zeszłego roku a nadal o nim myślę:)na zawsze pozostanie w moich myślach jako najfajniejszy kot na świecie:))
OdpowiedzUsuńPamiętam Twojego Franka, choć trafiłam na Twój blog już po jego odejściu, przy okazji jesiennego wyzwania i tam było jego ostatnie zdjęcie, które ogromnie mi się podobało. My dokładnie w tamtym czasie cieszyliśmy się pierwszymi chwilami z Felkiem...
UsuńWidzę, że zatonęłaś w lekturze;-jest to jeden z lepszych sposobów jaki znam do odsuwania od siebie smutnych myśli.
OdpowiedzUsuńBardzo interesujący życiorys i zakładam, że i sama książka wciągająca musi być.
Ps. A jak już o książkach; jeśli nie zapomnisz to weź na najbliższe spotkanie w Rzeszowie tą IV część kryminału z L.Salander w roli głównej.
Gorąco pozdrawiam Dorota
Postaram się nie zapomnieć! A może od razu wziąć Ci Simonę? To też moja własna książka.
UsuńSimonę też chętnie przeczytam;- jak możesz to weź ze sobą.
UsuńJeszcze raz pozdrawiam
Czaje się na tę książke już dawno! może kiedyś w końcu wpadnie mi w ręce? A sama też mam do napisania o bajecznej książce!!!
OdpowiedzUsuńNo to pisz koniecznie, bo choć teraz mam na tapecie prawdziwą cegłę, to chętnie zapiszę na swoją listę, jeśli taka dobra.
UsuńWiesz, Reniu - cały czas myślę o Twoim Felusiu. Patrzę na swoje koty i od razu widzę Felusia. Tak mi go szkoda, że za każdym razem mam łzy w oczach. Pięknie o nim piszesz - pozostaną po nim wspomnienia i zdjęcia. I ból w sercu za każdym razem, gdy przywołasz go w swojej pamięci. Myślę, że czytanie książek to dobry sposób, by choć na krótko oderwać się od tych smutnych myśli i od tęsknoty za nim.
OdpowiedzUsuńSerdecznie pozdrawiam.
O tak, czytanie się sprawdza, ale pisanie jeszcze lepiej, no i przy okazji można wylać swój ból...
UsuńPociesza mnie to, że nie cierpiał. A wiosna to czas, gdy na świecie pojawia się wiele niechcianych kotów, znów mam miejsce, gdybyś jakiś zaplątał się na mojej drodze...
Bardzo dziękuję za Twoje współczucie.
Wpisuję ją na listę:) pozdrawiam
OdpowiedzUsuńNa pewno Ci się spodoba.
UsuńDoskonale Cie rozumiem. Nie jest to takie proste. Zwierzaki domowe to członkowie rodziny. Książka na pewno ciekawa.
OdpowiedzUsuńWięzi, które człowiek nawiązuje ze zwierzęciem niczym nie różnią się od tych, które nawiązuje z ludźmi. Nie każdy to rozumie. Nie każdy rozumie, że można przeżywać żałobę po kocie... A ja myślę, że jeśli ktoś nigdy nie płakał po swoim zwierzęciu, to i po bliskim człowieku też nie będzie...
UsuńBardzo Ci dziękuję.
Niestety jeszcze żaden kot mnie nie wybrał... czego żałuję bardzo. Za to wspomnienia związane z moim pieskiem są ciągle żywe i nadal mam na telefonie jej zdjęcie i codziennie ją widzę.
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że kiedyś mi ten smutek minie...
Książka bardzo interesująca. Pięknie ją opisujesz.
Pozdrawiam serdecznie.
Ja mam w telefonie zdjęcia męża z Felkiem - gdy dzwoni to właśnie to zdjęcie mi się pokazuje. Bo to był jego kotek, jego pieszczoch największy. Ja wiecznie zajęta jestem robótką, ale on zawsze miał dla kotka wolne ręce i kolana i Felek skwapliwie z tego korzystał...
UsuńNa myśl o zwierzętach, które odeszły smutek nigdy nie mija. Tylko z czasem te myśli są coraz żadsze i coraz mniej bolesne...
Najbardziej podobało mi się to, że książka nie jest laurką dla Simony. To największa zaleta :)
OdpowiedzUsuńAha, widać, że autorka starała się zachować obiektywność, dzieki czemu ksiażka zyskała na wiarygodności.
UsuńPamiętaj zawsze, że Feluś był szczęściarzem! (takie zresztą wybrałaś mu imię) kochał, i wiedział, że jest kochany... a to jest najważniejsze w życiu zwierzęcia i człowieka.
OdpowiedzUsuńSimonę na pewno przeczytam, bardzo jestem jej ciekawa,
Wzięliśmy go z litości, ale on odwdzęczył się nam z nawiązką i stał się ulubionym kotkiem rodziny. Nawet moja Mama, która od wielu lat opiekuje się dwiema kotkami i też jest z nimi bardzo emocjonalnie związana stwierdziła, że Felek dawał jej dużo więcej radości niż one dwie razem wzięte... Taki to był kotek. On miał nas, a my jego. Z Mańkiem jest zupełnie inaczej - on ma nas, ale my jego wcale. Z maminymi Fredką i Tygryską jest podobnie i one same na dodatek wcale się nie lubią.
UsuńSmutne wspomnienia na pewno przeplotą się z dobrymi. Nie zapomina się przyjaciół bez względu na to ile mają nóg...Czytanie pomaga przetrwać najgorsze dni.Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńO tak, czytanie idealnie odrywa od smutnych myśli, bo chodzi o to, że nasze wszystkie wspomnienia z Felkiem są dobre i wszystkie chwile, dlatego teraz tak bardzo czuć jego brak... Trudno o tym zapomnieć.
Usuń